Gdy aparatczycy z PSL odpowiadają na pytania o prawo do aborcji, plują na groby kobiet zamordowanych na „papieskich” porodówkach przez „wartości chrześcijańskie”.
„Radość z odzyskanego śmietnika” – w ten sposób Juliusz Kaden-Bandrowski podsumował emocje Polaków po odzyskaniu niepodległości w 1918 roku. Mieszane uczucia okazały się ponadczasowe: przeżywamy je zawsze, bez względu na historyczne okoliczności, w momentach przełomowych.
Radości towarzyszą też obawy i złość, ponieważ na demokratycznym śmietniku od razu zaczynają panoszyć się stare upiory, reakcyjne i despotyczne. Ich wypełzanie portretuje jedna z powieści Kadena, trylogia Mateusz Bigda (1932–1933).
czytaj także
Bohater tytułowy, karykatura Wincentego Witosa, jest potwornym kułakiem, montującym konserwatywną koalicję chłopów z panami i socjalistami. „My wcale krwi nie chcemy, my robimy kompromis” – słychać z ust Bigdy. Ale to kłamstwo, bo upiór „kompromisu” ma krew na rękach. Jego ofiarami padają aspiracje i ciała kobiet. Ich wolność, ich życie.
W tym kontekście jednym z wątków kluczowych jest aborcja. Dokonują jej bohaterki z różnych klas. Jedna to kochanka ziemianina, druga – związana z synem lidera socjalistów córka dyrektora fabryki, podejrzewana o bycie „lesbijką”. Obie odmawiają biologicznej reprodukcji systemu ucisku i wyzysku, w którym kobiety są inwentarzem tworzącym „wystawę drobiu” lub „cielęcinę z Lubelskiego” (w tym świecie władza w ogóle to konsumpcyjne trofeum, „indyczka tuczona kluchami”). I obie płacą za kolizję z systemem, za jego bezsilną kontestację. Pierwsza popełnia samobójstwo, druga martwieje moralnie. „Ja sobie nic nie robię ze śmierci” – wykrzykuje ukochanemu socjaliście – „ja sobie nic nie robię z niczego!”.
czytaj także
Najwyższą cenę płaci stara żona Bigdy. Hodowana do posłuszeństwa i rozrodu, okazuje się bezużyteczna, bo „co zaszła, to albo poroniła, albo zabiła dziecko zaraz po urodzeniu”. Wychowała tylko Zośkę, w dodatku zbuntowaną. Zośka nie godzi się na aranżowane przez Bigdę małżeństwo z jednym z synów przywódcy PPS, karierowiczem chcącym za wszelką cenę „zostać dyrektorem”. I właśnie za ten bunt kułak morduje Bigdową.
Wyrzucenie jej przez okno będzie aktem tyleż finalnym, co założycielskim. Symbolem systemowej defenestracji, która releguje na śmietnik wszystko, co wypada z ramy chrześcijańskiej jedności narodowej. Znarowiony „drób” ma wylądować na wysypisku odpadów społecznych i cielesnych. Trup Bigdowej symbolizuje ofiarę, jakiej żąda jedność. Jej spoiwem muszą być „połamane gnaty”.
Rozkułaczmy zaklęty krąg historii
Upiorna historia robi wszystko, żeby swoje matryce odtwarzać w kółko. Tak było w II i III RP. „Kompromis” obstalowany przez chadeków w 1993 roku, formalnie dopuszczający wyjątki od zakazu aborcji, maskował jej zakaz całkowity. Orzeczenie pisowskiego Trybunału Konstytucyjnego w 2020 roku było tylko finalną konkluzją całej logiki ustrojowej. Nieubłaganą, lecz nie zaskakującą.
Ta „chrześcijańska” konsekwencja integrowała wrogów skądinąd śmiertelnych, np. Julię Przyłębską z takimi obrońcami konstytucji jak Zoll czy Rzepliński – a jej ofiarą padała nie tylko egzystencjalna i społeczno-polityczna suwerenność kobiet. Zagrożone stało się po prostu ich życie. Czarno na białym, a raczej krwawo na brunatnym, widzieliśmy to ostatnio, w schyłkowym okresie IV RP, kiedy kompletnie zdemoralizowana kasta lekarska skazywała kobiety na konanie z martwymi płodami w brzuchach.
I teraz, gdy odzyskaliśmy śmietnik liberalnej demokracji, znowu wypełza „Bigda”. Dywagujemy o nowej koalicji, o naprawie państwa i przywróceniu wolności, a tymczasem ludowcy chcą ekshumować „kompromis” aborcyjny. „Obrzydły pogrobowiec tradycji” (Kaden określał w ten sposób chrześcijański ruch ludowy) planuje powrót do politycznej „spiżarni” (to również tytuł ostatniego tomu Bigdy) i zamierza tam dojść po trupach kobiet.
W powieści Kadena legislacja konserwatywnej koalicji zostaje określona ze żrącą ironią jako „ustawodawcze utlenianie się przeżytków współczucia”. To bez wątpienia kolejna ponadczasowa fraza, bo przecież „bigdziaki” – jedna z najbardziej zdemoralizowanych formacji w historii polskiej polityki – nie mają żadnej empatii dla kobiecych potrzeb. Gardzą kobietami i zaryzykują ich zdrowie, a nawet życie, byle nie narazić się katabasom i najciemniejszym warstwom wiejskiego elektoratu.
czytaj także
Symptomatycznie brzmi zatem to, co w ostatnich dniach wygadywali aparatczycy z PSL. Ireneusz Raś, braciszek prałata, świętoszkowaty absolwent Papieskiej Akademii Teologicznej i były członek PiS, spytany o to, jak jego partia zagłosuje w sprawie aborcji, odpowiedział: „Przeciw”. W bezczelności przelicytował go niejaki Piotr Zgorzelski: „My jesteśmy ugrupowaniem o korzeniach chrześcijańskich i nie przyłożymy ręki do tego typu rozwiązań”.
To obsceniczne wyznanie wiary interpretowałbym jednoznacznie – jako splunięcie na groby kobiet zamordowanych na „papieskich” porodówkach przez „wartości chrześcijańskie”.
Zróbmy to jednym cięciem
Nie możemy pozwolić, żeby podobne oświadczenia cofnęły nas do stanu wyuczonej bezradności. A właśnie tego chcą konserwole – żebyśmy słuchali ich enuncjacji i rozkładali ręce: no przecież nic się nie da zrobić.
Warto przy tym rozważyć ideę referendum. Dysponując odpowiednim budżetem, moglibyśmy oszacować, jakich środków logistycznych i finansowych potrzeba, by realnie myśleć o wyraźnym zwycięstwie w kampanii referendalnej. A zaryzykować kampanię warto, bo w zmienionych warunkach politycznych szanse na wygraną mogą być duże. Wygrana z kolei da nam potężną legitymację demokratyczną. Wtedy, o ile demokraci wygrają wybory prezydenckie w 2025 roku, przegłosowanie ustawy gwarantującej prawo do aborcji byłoby formalnością.
Tymczasem dzisiejszy stan rzeczy należałoby doraźnie zmienić jednym cięciem. Nowa ministra zdrowia powinna wydać rozporządzenie, które precyzowałoby, że przerwanie ciąży może być dokonane przez lekarza w przypadku zagrożenia zdrowia psychicznego kobiety. Jednocześnie wystarczyłoby ustne oświadczenie pacjentki o istniejącym zagrożeniu.
Do tego rozporządzenia trzeba dodać obwieszczenie o wprowadzeniu antykoncepcji awaryjnej na listę leków dostępnych bez recepty i w pełni refundowanych.
„Piekło kobiet PL”: To nie jest książka o aborcji [rozmowa z Darią Górką]
czytaj także
Jest to oczywiście zadanie lewicy sejmowej. A jeśli Lewica da się stłamsić ludowcom i liberałom, jeśli nie postawi tej sprawy skutecznie na ostrzu noża – powinna spakować kuwetę. I emigrować do mysiej dziury, najlepiej zgodnie z wytyczną, którą trzy lata temu na ulicach całej Polski wykrzykiwały kobiety.