Kraj

Kto będzie szerował obronę praw obywatelskich „chuliganów ze wsi”?

Nie, nie jest to „laurka” dla Agrounii. To głos, który mówi, że jeśli prawa obywatelskie są łamane, a w publicznym przekazie robi się wszystko, żeby budować stereotypy na temat pewnej grupy, trzeba interweniować.

Michałowi Kołodziejczakowi, liderowi rolniczego stowarzyszenia Agrounia, przedstawiono zarzuty prokuratorskie. Spodziewano się, że będzie odpowiadał za przewodzenie nielegalnej manifestacji i szereg powiązanych z nią wykroczeń, chociaż od początku nikt nie wykluczał również zarzutów z kodeksu karnego. Agrounia zorganizowała w związku z tym pikietę w Warszawie. Rolnicy zgromadzili się w poniedziałek o godz. 10.00 przy Opaczewskiej 8, pod budynkiem Komendy Rejonowej Policji. Przesłuchanie zaczęło się o 11.00.

A jednak. Kodeks karny. Artykuł 288, czyli zniszczenie mienia zagrożone karą pozbawienia wolności do lat 5. Artykuł 254, p. – udział w zbiegowisku. Możliwa kara pozbawienia wolności do lat 3.

W związku z tym, że to nie pierwsza próba kryminalizacji działań Agrounii, już tydzień temu postanowiłam skontaktować się z Michałem Kołodziejczakiem i nagłośnić tę sprawę w mediach. Rozmawialiśmy długo. Michał poświęcił mi bardzo dużo czasu. Czasu, którego nie ma. Wyglądało na to, że na marne.

„Nie wiem, czy ten tekst się gdziekolwiek ukaże. Wątpię” – pisałam na swoim profilu na Facebooku. Agrounia to śliski temat. „Nie wiadomo, kto tak naprawdę za nimi stoi”, „Nie możemy wystawiać Agrounii takich laurek” – słyszałam w tej czy innej redakcji. Nie wiadomo, czy nie zrobią kiedyś coming outu jako ultrakonserwatywna partia. I jak wtedy duże tytuły tłumaczyłyby się z tego, że ich wspierały? Kto będzie klikał czy szerował z entuzjazmem obronę praw obywatelskich „chuliganów ze wsi”? To przecież bardzo kontrowersyjna rzecz – walczyć na agorze o swoje prawa. W dodatku z palącą się oponą uszkadzającą nawierzchnię ślicznego asfaltu i tuszą wieprzową w tle.

Michał Kołodziejczak, lider protestujących rolników: Jesteśmy na łasce monopoli

„Tekst wrzucam zatem tutaj. I mam nadzieję, że ktoś go jednak przeczyta” – rzuciłam w przypływie rezygnacji. Przeczytał. Tylko z mojego profilu udostępniło go ponad 500 osób. W apelu o pomoc Michałowi poparł mnie między innymi Jan Śpiewak. Łącznie tekst zebrał ponad tysiąc udostępnień.

Nie, nie jest to „laurka” dla Agrounii. To głos, który mówi, że jeśli prawa obywatelskie są łamane, a w publicznym przekazie robi się wszystko, żeby budować stereotypy na temat pewnej grupy, trzeba interweniować. Na tym polega coś, co kryje się za wyświechtanym sloganem DEMOKRACJI (tak – od „demos”). Nawet jeśli nie jest to grupa postrzegana szeroko jako funky i jazzy. Nawet jeśli – (nomen omen) olaboga! – na manifestację zawitał ksiądz (każdy, kto mnie zna, wie, że jestem wojującą antyklerykałką, ale czy taka np. Solidarność też nie układała się z papieżem? Czy to ją w jakiś sposób umniejszało?), który jest dzisiaj ostatnim symbolem emancypacji.

Ja wiem – łatwiej jest kibicować grupom, do których chcemy aspirować. Trudniej – grupom, które są z jakichś powodów mniej estetyczne. Rolnikom, gospodyniom domowym, szeregowym pracownikom fabryk. To niewygodne grupy. Nie wiadomo, czy warto je wspierać. Nie wiadomo, czy naprawdę reprezentując ich interes, reprezentujemy również swój. Być może nie zagłosują przy urnach tak jak my. Kto wie. Może nie. Ale prawa mają takie same jak wszyscy. I trzeba o tym mówić głośno.

To odwieczny lewicowy dylemat. Czy skrajna lewica powinna solidarnie stawać w obronie tych, którzy nie są skrajnie lewicowi? Zwłaszcza jeśli – jak w tym przypadku – deklarują neutralność światopoglądową na poziomie struktur?

Oto mój tekst:

Władza ściga rolników. Szykany, oszczerstwa, kryminalizacja strajkujących

15 marca Komenda Stołeczna Policji opublikowała na swojej stronie internetowej zdjęcia z wizerunkami 35 osób zarejestrowanych przez kamery podczas strajku Agrounii na placu Zawiszy, który odbył się dwa dni wcześniej.

Był to jeden z głośniejszych protestów rolniczych ostatnich miesięcy, poprzedzony serią strajków i apeli ostrzegawczych. W ciągu trwającego około 60 minut zgromadzenia rozsypano na placu jabłka, spalono słomę i opony, a na torach położono tuszę wieprzową. Nie ucierpiało żadne mienie prywatne. Zniszczeniu uległo jednak mienie publiczne w postaci krawężników oraz górnej warstwy asfaltu na powierzchni jezdni pod palonymi oponami. Karolina Gałecka, rzeczniczka prasowa Zarządu Dróg Miejskich, podała w publicznym oświadczeniu, że straty materialne wyceniono na 34 tys. zł. Do tego dochodzi ok. 150–180 tys. złotych, które należy doliczyć w związku z kosztami usunięcia i wymiany uszkodzonych elementów. Kalkulacja nie obejmuje projektu reorganizacji ruchu drogowego na czas remontów, a to dodatkowy koszt dla miasta.

Układanka z dzikiem [rozmowa]

Demonstrantów policja określiła na stronie jako „osoby działające Z POBUDEK CHULIGAŃSKICH, które wspólnie i w porozumieniu zakłóciły porządek publiczny, utrudniały ruch pojazdów i zanieczyściły drogę publiczną”. Przyjęto też wniosek o ściganie karne „sprawców”.

– Boli mnie opisywanie działaczy Agrounii jako chuliganów – skomentował sprawę Michał Kołodziejczak, lider ruchu – protestujemy nie tylko w interesie rolników, ale również polskich konsumentów, na których niekorzyść rząd rozgrywa swoją politykę. Nasze akcje przyjmowały wcześniej znacznie łagodniejsze formy, ale nikt nie zwrócił na nie uwagi. Podczas ostatniego pobytu w Warszawie rozdawaliśmy jabłka z okazji Dnia Kobiet. Niewiele to dało. Pozostał nam już tylko strajk w stylu francuskim. Tylko wtedy jesteśmy słyszalni.

Policja nie ma prawa publikować zdjęć bez zarzutów prokuratorskich

Upublicznienie wizerunków protestujących nie jest sytuacją bez precedensu. Z podobną mieliśmy do czynienia po protestach pod budynkiem Sejmu w grudniu 2017. Sprawę opisał wtedy szeroko Daniel Flis, który ustalił, że policja nie ma prawa publikować w internecie wizerunków osób bez wcześniejszego ustalenia ich tożsamości i postawienia im zarzutów przez prokuraturę, ponieważ dopiero wtedy rozpoczyna się faktyczne postępowanie przeciwko oskarżonym.

Flis podkreśla, że prawo prasowe bezwzględnie zakazuje publikacji wizerunków świadków (art. 13 ust. 2), których tożsamość jest nieustalona, a jest to jedyna podstawa prawna, na jaką może powołać się policja. Co prawda na mocy art. 20 ust. 2A ma prawo wykorzystać zdjęcia „w celu realizacji zadań ustawowych”, jednak nie dotyczy to publikacji na stronie internetowej.

Michał Kołodziejczak zapewnia, że nie pozostawi sprawy bez odpowiedzi: – W poniedziałek, 18 marca, uruchomiliśmy ścieżkę prawną dwuetapowo. Z jednej strony przekazaliśmy temat do Fundacji Agrounia, która reprezentuje środowiska rolnicze. Z drugiej wystosowaliśmy pisma do Rzecznika Praw Obywatelskich oraz Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka z prośbą o wyjaśnienie i interwencję. Uważamy, że doszło w tym przypadku do nadużycia uprawnień i złamania praw obywatelskich. Fundacja Agrounia wysłała również pismo do komendanta Komendy Stołecznej Policji, Pawła Dobrodzieja, w którym wzywamy KSP do usunięcia ewidentnego naruszenia prawa w postaci publikacji zdjęć działaczy na stronie internetowej. W dalszym etapie przeanalizujemy złożenie pozwów o naruszenie dóbr osobistych przez osoby, których wizerunki zostały bezprawnie upublicznione. Nie zgadzamy się na tego rodzaju stygmatyzację społeczną rolników.

Wszystkie pisma załączyłam do postu. Nie były publikowane nigdzie indziej.

Agrounia nie na rękę PiS. Kołodziejczak? Rosyjska agentura

Agrounia to ruch wyjątkowo niewygodny dla PiS. Nie dość, że otwarcie krytykuje politykę rolną ministra Ardanowskiego, to jeszcze sukcesywnie nastraja przeciwko rządowi elektorat wiejski, o który przed wyborami toczy się ostra batalia. Joachim Brudziński, minister spraw wewnętrznych i administracji w rządzie Mateusza Morawieckiego, nie przebierając w słowach, nazwał działaczy „chuliganerią”.

Krytyka spływa także ze środowisk publicystycznych sprzyjających rządowi. TV Republika opublikowała na swojej stronie internetowej tekst zilustrowany zdjęciem Kołodziejczaka, który pytał w tytule: „Ruska agentura rozpoczyna akcję?!”. Lider Agrounii wstąpił na drogę sądową z pozwem o zniesławienie.

Z kolei Dorota Kania utrzymywała na Twitterze, że w trakcie protestów Agrounii widziała na chodniku „osoby, które łączą biznesowe relacje z ludźmi z WSI”.

Rolna doktryna szoku

czytaj także

Rolna doktryna szoku

Wojciech Wojciechowski

W prawicowej prasie można znaleźć także liczne próby powiązania działaczy z ruchami narodowymi i skrajną prawicą. Kołodziejczak zapewnia mnie, że to dziennikarskie manipulacje, a Agrounia jest od początku bytem ponadpartyjnym, reprezentującym interes zawodowy wszystkich rolników, niezależnie od tego, jakie osobiste polityczne preferencje za nimi stoją.

Tymczasem 17 marca w mediach społecznościowych działaczy Konfederacji pojawiło się wspólne zdjęcie Janusza Korwin-Mikkego, Kołodziejczaka i Liroya z sugestiami, że spotkanie było znaczące. Okazuje się jednak, że Agrounia była obecna tego dnia na XXV Międzynarodowych Targach Techniki Rolniczej w Kielcach, gdzie w tym samym czasie Konfederacja zbierała podpisy pod swoimi listami. Poniżej prezentujemy materiał z przypadkowego spotkania, na którym Kołodziejczak podkreśla: „Są tu nie tylko rolnicy, są też politycy, których trzeba pilnować”.

Nie tylko rząd ma się czego obawiać. PSL również drży o to, żeby Kołodziejczak przypadkiem nie założył partii i nie urwał kilku procent Koalicji Europejskiej. Pozbawienie go wyrokiem biernego prawa wyborczego na pewno mogłoby uspokoić te czy inne środowiska.

Karami finansowymi w działaczy

Działania Agrounii regularnie spotykają się z odpowiedzią w postaci kar finansowych i pozwów sądowych, nierzadko stosowanych wbrew kompromisom wypracowanym na drodze negocjacji. Pierwsza taka historia miała miejsce latem. Kołodziejczak i jego – jeszcze wówczas – Unia Warzywno-Ziemniaczana zablokowali w Dawidach na Lubelszczyźnie przejazd samochodu służb weterynaryjnych, które w ramach profilaktyki przeciwko ASF planowały uśmiercić zdrowe świnie w jednym z gospodarstw.

Protestujący podkreślali, że służby nie były odpowiednio przygotowane do takich działań i interweniowały w gospodarstwach, nie przestrzegając zasad bioasekuracji. W ciągu jednego dnia planowały odwiedzić 30 gospodarstw, pomimo tego że w 6–7 z nich wykryto ogniska ASF, ignorując ryzyko rozprzestrzenienia wirusa. Domagano się przyjazdu wojewody i wojewódzkiego lekarza weterynarii.

Dlaczego podzieliły nas dziki?

czytaj także

Dlaczego podzieliły nas dziki?

Agnieszka Kosiorowska

Po interwencji Kołodziejczaka ubój został udaremniony, a parczewska prokuratura wszczęła dochodzenie przeciwko pracownikom weterynarii. Zostało po jakimś czasie umorzone – w zaniedbaniach bioasekuracyjnych i nadużyciu uprawnień nie dopatrzono się znamion przestępstwa. Sprawę przekazano powiatowej policji, która rozpoczęła postępowanie o wykroczenie. Kołodziejczak niespodziewanie skończył z pozwem sądowym za organizację nielegalnego protestu. Pierwsza rozprawa planowana jest na 12 kwietnia.

Później była słynna grudniowa akcja na autostradzie A2. Rolnicy zablokowali autostradę na odcinku pruszkowskim. Protest przyciągnął nawet ministra rolnictwa. Obiecano rolnikom rozpatrzenie ich postulatów, a komendant KPP w Pruszkowie zawarł z nimi dżentelmeńską ugodę. Rolnicy zejdą z autostrady i spokojnie odjadą w swoim kierunku. Dostaną oczywiście symboliczny mandat, którego nie będą musieli zapłacić. Ustalono wspólnie wysokość mandatu na 150 zł od osoby z zastrzeżeniem, że wszyscy odmówią przyjęcia kary, a komendant nie będzie kierował sprawy do sądu.

– Sam Ardanowski zapewniał na autostradzie, że wstawi się za nami u Brudzińskiego, żeby tych mandatów nie było – zaznacza Kołodziejczak. – Oczywiście kłamał. W związku z chaosem i stresem na miejscu, część działaczy, mniej więcej jedna piąta, przyjęła mandaty. Wszystkie są już opłacone. Większość osób, zgodnie z ustaleniami z komendantem, odmówiła przyjęcia mandatów i tak sprawa miała się zakończyć, jednak w ostatnich tygodniach okazało się, że do wszystkich przyszły wyroki nakazowe z sądu, wydane w trybie zaocznym. Mamy zapłacić 150 zł i 80 zł kosztów sądowych. Komendant i minister złamali gentlemen’s agreement, na zawarcie którego mamy świadków.

I wreszcie – sprawa placu Zawiszy. Dość kłopotliwa dla służb, które od początku nie do końca wiedziały, jak się do niej odnieść. Na samym placu, w trakcie protestu, nikt nie został zatrzymany. Nie było nakazu, nie było podstaw do indywidualnych aresztowań. Po niecałej godzinie protestujący zaczęli się spokojnie rozchodzić. Po strajkujących został korek na rondzie i kłęby dymu.

Zatrzymania zaczęły się później, po zakończeniu strajku. Łącznie „za chuligańskie wybryki” zatrzymano 8 osób – nieraz kilkaset metrów od placu czy nawet dalej, już w aucie. Jako oficjalną podstawę do zatrzymania wskazywano znalezioną w samochodzie oponę (chociaż każdy kierowca ma zapasową) czy kamizelkę ostrzegawczą z logo Agrounii. Mimo nagłośnienia strajku jako chuligańskich wybryków policja i prokuratura nie uruchomiły postępowań przyśpieszonych, typowych w takich przypadkach, umożliwiających skazanie „chuliganów” w ciągu 24 godzin od zatrzymania. Nie było do tego wyraźnych podstaw. Postępowanie odbędzie się więc normalnym trybem.

Żółte kamizelki: to już nie ruch społeczny, to rewolucja

Auta zatrzymanych zostały odholowane na parking policyjny, co oznacza dla każdego z nich 500 zł kary postojowej bez stwierdzenia winy. Wniosek o ściganie „sprawców” został wydany przez miasto – przynajmniej taką legitymacją posługiwali się policjanci w czasie zatrzymań.

– Prokurator nie wydał zgody. Gdyby tak było, wiedzielibyśmy o tym. Jesteśmy jednak pewni, że przez weekend zrobiono porządek w papierach w tym zakresie, a nakaz prokuratorski zostanie wydany z datą wsteczną – mówi Kołodziejczak.

Konsekwencje prawne będą zależeć od klasyfikacji zgromadzenia

Obywatel ma prawo do manifestacji. Gwarantuje to ustawa Prawo o zgromadzeniach z dn. 24 lipca 2015 oraz art. 57 Konstytucji, który wprost mówi: „Każdemu zapewnia się wolność organizowania pokojowych zgromadzeń i uczestniczenia w nich”.

Zgodnie z treścią ustawy za zgromadzenie uznaje się „zgrupowanie osób na otwartej przestrzeni dostępnej dla nieokreślonych imiennie osób w określonym miejscu w celu odbycia wspólnych obrad lub w celu wspólnego wyrażenia stanowiska w sprawach publicznych” (art. 3. ust. 1).

Czytamy też, że w zgromadzeniach nie mogą uczestniczyć osoby posiadające przy sobie broń, materiały wybuchowe, wyroby pirotechniczne lub inne niebezpieczne materiały lub narzędzia (art. 4 ust. 2). Definicję materiału pirotechnicznego znajdujemy w ustawie o materiałach wybuchowych przeznaczonych do użytku cywilnego (Dz. U. Z 2019 r. poz. 45), która określa go jako „jedną z odmian materiałów wybuchowych, będącą materiałem lub mieszaniną materiałów przewidzianych do wytwarzania efektów cieplnych, świetlnych, dźwiękowych, gazu, dymu lub kombinacji tych efektów, w wyniku bezdetonacyjnej, samopodtrzymującej się reakcji chemicznej, a także wyroby wypełnione materiałem pirotechnicznym” (art. 3 pkt. 8). Race i petardy można za taki materiał uznać. Rolnicy mogą więc usłyszeć zarzuty w związku z tym, że odpalali je w trakcie protestu.

Michał Kołodziejczak nie chce mówić, jakiego rodzaju było zorganizowane przez niego zgromadzenie, przed usłyszeniem oficjalnych zarzutów. Wiemy natomiast, że nie było to zgromadzenie wcześniej zarejestrowane. W takiej sytuacji można uznać je za zgromadzenie spontaniczne w myśl art. 3. pkt. 2 ustawy o zgromadzeniach, zakłócenie porządku publicznego (art. 51 § 1. KW) lub nielegalną manifestację (art. 52 § 2 pkt. 2 KW). Z tego ostatniego tytułu usłyszał zarzuty m.in. Michał Pytlik z Partii Razem, który odpowiadał przed sądem za przewodzenie nielegalnemu zgromadzeniu w kwietniu 2016. Został uniewinniony w związku z tym, że zgromadzenie uznano za spontaniczne, bo uczestnicy skrzyknęli się pod wpływem impulsu na portalu społecznościowym, a więc nie należało go zgłaszać ani ustalać jego przewodniczącego.

Pytlik w sądzie za obronę praw kobiet. „PiS nas nie przestraszy”

Zgromadzenie spontaniczne to takie, „które odbywa się w związku z zaistniałym nagłym i niemożliwym do wcześniejszego przewidzenia wydarzeniem związanym ze sferą publiczną, którego odbycie w innym terminie byłoby niecelowe lub mało istotne z punktu widzenia debaty publicznej” (art. 3. ust. 2). Gdyby więc rolnicy wykazali w toku postępowania, że określone ruchy rządu sprowokowały ich do natychmiastowej interwencji, zarzut z organizowania nielegalnej manifestacji mógłby się okazać bezzasadny.

Dodatkowo w rozdz. 4. ustawy czytamy, że zgromadzenie spontaniczne może być rozwiązane przez funkcjonariusza policji, jeśli jego przebieg zakłóca porządek lub ruch publiczny bądź też jeśli zagraża zdrowiu lub życiu obywateli. W takiej sytuacji protestujący muszą rozwiązać zgromadzenie i się rozejść. Działacze Agrounii zakończyli swój protest jeszcze przed interwencją funkcjonariuszy. Kwestia odpowiedzialności za uszkodzenie mienia publicznego pozostaje w takim przypadku kontrowersyjna. Zwłaszcza w obliczu faktu, że żaden z „chuliganów” nie został zatrzymany podczas trwania protestu. Sprawa jest jednak rozwojowa i niewykluczone, że zakończy się pociągnięciem działaczy do odpowiedzialności finansowej za wyrządzone szkody.

Szykany ze strony służb, nachodzenie w domu

Działacze donoszą, że każda z 8 zatrzymanych osób była przekonywana przez policję, że powinna dla własnego dobra przyznać się do wybryków chuligańskich. Każdej podsuwano stosowne oświadczenia do podpisania – nikt tego nie zrobił. Strajkujący słyszeli, że „lepiej dostać 500 zł mandatu teraz, niż iść do sądu, bo tam będzie 1000 zł, albo i więcej”.

Członkowie Agrounii wciąż dostają wezwania na przesłuchania. Zaczynają się bać. Podczas targów w Kielcach Michał Kołodziejczak odebrał telefon z komendy. Poinformował policję, że jest poza domem i umówił się na wizytę na komendzie w poniedziałek. Mimo to policja zjawiła się w jego domu w Orzeżynie dwukrotnie. O 7.30 i o 12.30. W poniedziałek, zgodnie z zapowiedzią, zgłosił się na policję i odebrał wezwanie na przesłuchanie. Będzie odpowiadał z kodeksu wykroczeń, chociaż ostrzegano go, że w toku sprawy mogą pojawić się także zarzuty z kodeksu karnego. Policja zapewnia, że wizyty w domu są w takiej sytuacji czynnością rutynową, mającą na celu ustalenie faktycznego miejsca pobytu podejrzanego. Perspektywa wyroku jest jednak coraz bardziej realna.

Powoli robi się groźnie. Nad Kołodziejczakiem wisi już widmo kilku pozwów sądowych. Nie ma jednak zamiaru zaprzestać swojej działalności. Poświęca Agrounii niemal cały swój czas, sprawami działaczy, wraz ze współpracownikami, zajmuje się do późnych godzin nocnych, kosztem życia rodzinnego.

– Nie dam się zastraszyć. To zbyt ważne – podsumowuje.

Rozdają jabłka, zbierają na strajk

W internecie już teraz funkcjonują zbiórki publiczne, których celem jest finansowe zabezpieczenie Agrounii na wypadek niespodziewanych kosztów będących konsekwencją akcji protestacyjnych. Kwoty zebranych datków rosną w błyskawicznym tempie. Na portalu zrzutka.pl rolnicy zebrali już ok. 60 tys. zł.

20 marca Agrounia znów zawitała do Warszawy. Jej członkowie rozdawali mieszkańcom stolicy paczki z dwoma jabłkami opatrzone napisem: „Za te dwa jabłka sadownik otrzymuje 17 groszy”. Więcej kosztuje papier, w które są zapakowane – dodają rolnicy. Akcja cieszyła się dużą aprobatą ze strony warszawiaków. Na swoim profilu społecznościowym poparł ją oficjalnie między innymi Jan Śpiewak. Łącznie rozdano w centrum miasta ponad 50 tys. jabłek.

Tym razem akcja nie przysporzyła służbom bezpieczeństwa problemów. Michał Kołodziejczak opowiada z dumą: – Policjanci byli bardzo pomocni. W niczym nam nie przeszkadzali, choć bacznie się wszystkiemu przyglądali i sprawdzali nasze busy, żeby upewnić się, co wiozą. Mamy od nich podziękowania za wzorową współpracę i sprawne rozdawanie jabłek. Wygląda na to, że wszyscy mieliśmy udany dzień. Chcielibyśmy zawsze tak protestować. Strajk w stylu francuskim to dla nas naprawdę jedynie smutna ostateczność.

Podkreśla, że ostatnimi akcjami Agrounia pokazała, że potrafi efektywnie współpracować z policją. I że jest im daleko do typowych chuliganów.

Michał Kołodziejczak wystosował do miasta stołecznego Warszawy wniosek o zgodę na kolejną manifestację przy pl. Zawiszy. Tym razem legalną. Jest ciekaw, czy władze miasta się na nią zgodzą. Mnie też to szalenie ciekawi. Po skali udostępnień głosu w obronie Kołodziejczaka widać, że postawy obywatelskie jeszcze do końca w nas nie umarły i wielu wciąż uważa, że prawo do manifestacji jest ważniejsze niż asfalt.

***

Marta Ewa Romaneczko – filozofka, psycholożka i lingwistka. Studiowała i prowadziła badania m.in. na Uniwersytecie Warszawskim, Uniwersytecie Loránda Eötvösa w Budapeszcie, Uniwersytecie w Porto, Uniwersytecie Oksfordzkim, Uniwersytecie Zagrzebskim oraz Norweskim Uniwersytecie Nauki i Technologii w Trondheim.

Wpłać na Krytykę #pozdrowGlinskiego

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij