W USA deregulacyjny zespół Muska działa głównie po to, żeby środki niewydolnego państwa przepompować prosto do kieszeni Muska. Na szczęście w Polsce mamy działającego dla dobra ogółu Rafała Brzoskę.
Gdy usłyszałem Donalda Tuska zapowiadającego nową falę deregulacji, na wzór poszukującej zaginionego w politycznej akcji Adama Bodnara Pauliny Siegień zakrzyknąłem: „pamiętacie jeszcze Jarosława Gowina?”. To właśnie późniejszy wicepremier w rządzie Mateusza Morawieckiego, ambasador tischneryzmu i twórca kultowej już dziś frazy „głosowałem, ale się nie cieszyłem” był przed dekadą twarzą deregulacyjnego Donalda Tuska.
czytaj także
W 2011 roku premier – ówczesny i obecny – mówił nawet, że Gowin „ma pozytywną szajbę, jeśli chodzi o deregulację”. Późniejsze afery, awans Tuska w europejskiej hierarchii żyrandoli i wybory w 2015 roku sprawiły, że wspomnienie tejże szajby zatarło się w zbiorowej pamięci. Premier jednak nie zapomniał i namaścił w ubiegłym tygodniu już trzeciego deregulatora, Rafała Brzoskę.
Palikot, Gowin i Brzoska świetnie będą wyglądać wykuci w skale polskiego, wolnorynkowego Mount Rushmore. A samo deregulowanie? Tym razem musi się udać.
Premier reklamuje, premia się należy
W ubiegłym tygodniu Tusk nie posiadał się z ekscytacji, że ma swojego Elona Muska, i wywoływał salwy śmiechu, chwaląc się ochłapami od Google obiecanymi w zamian za możliwość cyfrowej kolonizacji naszego kraju. Intrygującym widowiskiem było jednoczesne obserwowanie, jak szef rządu próbuje panować nad niezbyt pozytywnymi emocjami towarzyszącymi wizycie kolegów Muska w Europie.
Obłaskawić Trumpa. Tusk kupił deregulacyjną ideologię narodowych libertarian
czytaj także
W cywilizacji zachodniej świadomość tego, że zespół deregulacyjny Elona Muska działa tak, by środki „niewydolnego” amerykańskiego państwa przepompować prosto do kieszeni Elona Muska, staje się coraz bardziej powszechna. Jednak w kraju, w którym premier wierzy w outsourcing państwa na „praktyków biznesu”, podejrzenie, że Rafał Brzoska na służbie dla państwa będzie działał głównie w interesie Rafała Brzoski, byłoby zbrodnią.
Przede wszystkim jednak nie wiadomo, dlaczego padło akurat na Brzoskę, poza tym, że jest bogatym iksowym celebrytą, a mediom społecznościowym premier oddaje coraz więcej swojego napoleońskiego umysłu.
Co prawda zaprzyjaźniony z otoczeniem Tuska Ryszard Krauze jakiś czas temu wypadł z obiegu, ale nawet jeśli uwierzymy, że to właśnie miliarderzy powinni wpływać na kształt podatków i prawa, to znalazłoby się paru bardziej spektakularnych. Wszak w InPoście najwięcej udziałów (28,75 proc.) ma czeski holding PPF, a zbliżoną do posiadającego 12,49 proc. udziałów prezesa Brzoski liczbę akcji ma jeszcze fundusz inwestycyjny Advent, który uratował InPost przed bankructwem w 2017 roku.
Możliwe, że wkrótce ten układ się zmieni, a największą udziałowczynią nie będzie już najbogatsza kobieta Europy Wschodniej, Renata Kellnerova. W listopadzie Business Insider opisał mechanizm earn-out, wskazując, że jeśli PPF sprzeda swoje akcje – do czego się przymierza – i zarobi na paczkomatowej inwestycji ponad 100 proc., to prezes Brzoska dostanie określony procent zysków.
Dekryminalizacja niepłacenia podatków
Nic dziwnego, że od zawarcia umowy autopromocja zajmuje Brzosce większą część doby. Teraz w otrzymaniu pensji pomaga mu Tusk, dorzucimy się i my, bo jak zauważa przewodniczący OPZZ Piotr Ostrowski, sklecone przez zespół Brzoski postulaty mogą „ograniczyć wpływy z VAT, co uszczupliłoby finanse publiczne i zwiększyło deficyt budżetowy, prowadząc do konieczności cięć wydatków w przyszłości”. Brzmi apetycznie – podobnie jak same propozycje.
Weźmy żywcem wyciągnięty z ery Gowina postulat „racjonalizacji wymiaru kar w obrocie gospodarczym – tzw. dekryminalizacji obrotu gospodarczego”. Czy w ostatnich latach odnieśliście wrażenie, że w Polsce na porządku dziennym skazuje się przedsiębiorców, którzy w dobrej wierze źle oszacują zobowiązania podatkowe? Albo słyszeliście o księgowym, który siedział 20 lat za niewinność? Ja nie, i to mimo że przestępstwa gospodarcze stanowią ok. jednej trzeciej ogólnej liczby zgłaszanych przestępstw. Wygląda na to, że media mają tu wiele do nadrobienia.
czytaj także
Można by pomyśleć, że pod względem kryminogenności gospodarcza elita i pospolite rzezimieszki idą łeb w łeb. Poprawieniu tych statystyk posłużą zatem także inne rozwiązania, postulowane przez drużynę Brzoski, Kaweckiego, Gwiazdowskiego czy prezydenta Chełma z PiS, pomagającego organizować TV Republice imprezę sylwestrową, i innych tuzów, takie jak ograniczanie stosowania kar dla mafii vatowskich, zmniejszenie częstotliwości kontroli, nienaliczanie odsetek, „milczące załatwienie sprawy”.
Jak zauważa Piotr Wójcik, dalsze ograniczanie wpływów z VAT do budżetów wydaje się delikatną nadgorliwością, skoro wpływy z wyegzekwowanego w sprawach nieprawidłowości podatku spadły w ubiegłym roku z 3 do 1,8 mld zł. Pieczołowicie wdrażane przez PiS narzędzia walki z przestępczością podatkową po wyborach parlamentarnych w 2023 roku rozpłynęły się w powietrzu – a Tusk pozwala swojemu nowemu consigliere obnażać nieudolność własnego rządu w świetle kamer.
Polacy dyskryminowani korzystnymi śmieciówkami
Jedną z wisienek na deregulacyjnym torcie jest „zatrudnienie cudzoziemców bez dyskryminacji Polaków”, prawdziwy majstersztyk neoliberalnej obłudy. To postulat obliczony na ksenofobię i szczucie na zabierających nam pracę migrantów, który pokazuje umowy śmieciowe jako fantastyczne rozwiązanie i jednocześnie stwierdza, że to konieczność zatrudniania cudzoziemców na umowę o pracę jest antypolską dyskryminacją. Ale jak to? Czyż fakt, że Polacy mogą sobie wybierać odpowiednią dla siebie umowę, nie jest jednak przewagą nad skazanymi na UoP przyjezdnymi?
Bo oczywiście nie chodzi o to, żeby Brzoska mógł zatrudnić pracownika zza granicy po kosztach, a gdy ten np. potrąci kogoś przy cofaniu samochodem dostawczym, powiedzieć, że ten pan u nas nie pracuje – tylko o dyskryminację Polaków.
czytaj także
Zaprawdę ciężko się w tym stosunku do śmieciówek połapać, zwłaszcza że dalej znajdujemy informację, iż zatrudnianie migrantów ekonomicznych na umowie o pracę może być źle przyjęte w Unii Europejskiej. To zaskakujące, bo ofensywa prezesa Brzoski w ostatnich tygodniach, od „Gazety Wyborczej” z zawsze służącym dobrym słowem Sebastianem Ogórkiem, przez TVN i „Puls Biznesu”, po własne XYZ.pl, skupiała się na załamywaniu rąk właśnie nad przeregulowaną Unią Europejską.
Przecież kolejne polskie rządy gotowe były poświęcić miliardy z KPO, byle tylko nie ozusować umów cywilnych. Ba – obecny też to robi. I tacy strachliwi wobec wielkiej Unii eksperci mają doradzać Tuskowi, który tak jak Morawiecki w kwestii uśmieciawiania żadnym eurowatażkom się nie kłania?
Jednym głosem z Konfederacją
Nie znęcajmy się dłużej nad deregulacyjnymi fikołkami, które w zakresie prawa pracy szykują nam polscy miliarderzy, udający, że deregulują również dla dobra płotek na JDG. Co najmniej równie ciekawe wydają się dalsze losy Brzoski w polityce i wartość dodana – albo odjęta – dla rządu.
Gdy czytałem pierwszą transzę postulatów inicjatywy SprawdzaMY, rosło we mnie przeczucie, że podobne obiły mi się już o uszy, nie tylko 15 lat temu. Faktycznie, bliźniacze pomysły na ordynację podatkową czy ściganie przestępców gospodarczych ogłaszał kilka dni wcześniej Przemysław Wipler, szara eminencja Konfederacji – i to w brzoskowym XYZ. Gowin i Wipler? Jeśli jesteśmy świadkami zakulisowej reaktywacji stowarzyszenia Republikanie, to jestem przeciwny – tym bardziej że Wipler wychwala swojego politycznego oponenta Ryszarda Petru.
Ale sprawa wydaje się bardziej prozaiczna – podejmując próbę zdobycia premii od większościowego udziałowca InPostu, prezes Brzoska postanowił przy okazji pomóc państwu w ograniczeniu wpływów podatku VAT, nie zamykając sobie po drodze drzwi do współpracy z najbardziej prorosyjską siłą w polskim parlamencie. Dziś nie byłbym już taki pewny, że Brzoska wejdzie do rządu Krzysztofa Bosaka – jak pokazuje czołobitny stosunek Tuska i bezrefleksyjna ekstaza mediów, większość najbardziej palących spraw może załatwić bez ponoszenia konsekwencji politycznych.