Kraj, Nauka

W obronie szkół doktorskich

Fot. Jakub Szafrański

Jak wyglądał proces robienia doktoratu przed wprowadzeniem instytucji szkoły doktorskiej? W myśl logiki, że pieniądz idzie za studentem, wydziałom opłacało się masowo rekrutować studentów, którym w zamian nie oferowano prawie nic. Czy minister Czarnek chce wrócić do tego modelu?

Postać ministra nauki i szkolnictwa wyższego Przemysława Czarnka budzi wiele uzasadnionych kontrowersji ideologicznych: wydaje się, że celem umieszczenia tej osoby na tym stanowisku była bardziej chęć przeprowadzenia siłowej postmodernistycznej, konserwatywnej kontrrewolucji kulturowej niż troska o dobro edukacji w Polsce.

Celowo używamy tutaj wyrażenia „postmodernistycznej”, ponieważ chodzi nam o manifestowane przez rządzących przywiązanie nie tyle do faktów czy prawdy, ile do narracji wykorzystywanej w bieżącej walce politycznej.

Warto jednak na moment oderwać wzrok od tego aspektu trudu pana ministra i skupić się na możliwych instytucjonalnych aspektach jego działalności. Jak bowiem donosi OKO.press, w planach ministra jest bowiem „przyjrzenie się” szkołom doktorskim i ustalonej w ustawie Gowina zasadzie, że każdemu nowo przyjętemu doktorantowi przysługuje stypendium.

Nominacja dla Przemysława Czarnka. Prawicy wszystko wolno?

Naszym zdaniem jest to rzecz niezwykle groźna, bowiem − niezależnie od różnych kontrowersji, które budziła i budzić będzie reforma Gowina − wprowadzenie szkół doktorskich i zasady stypendium doktoranckiego jest niewątpliwym osiągnięciem cywilizacyjnym, zaś próba rozbicia tego systemu będzie dla instytucji destrukcyjna, przyniesie długotrwałe, negatywne skutki.

Jak było

Jak wyglądał proces robienia doktoratu przed wprowadzeniem instytucji szkoły doktorskiej? Zgodnie z logiką ustawy Kudryckiej studia doktoranckie były umasowionymi studiami trzeciego stopnia. W myśl logiki, że pieniądz idzie za studentem, wydziałom opłacało się masowo rekrutować studentów, którym w zamian nie oferowano prawie nic − nie tworzono specjalnej oferty dydaktycznej, przepracowani promotorzy nie byli w stanie zapewnić realnego wsparcia naukowego doktorantom, stypendia były dostępne garstce szczęśliwców, zaś środków na badania nie było niemal w ogóle (być może w naukach ścisłych i technicznych sytuacja była nieco lepsza niż w humanistyce i naukach społecznych, gdzie najłatwiej było iść w masówkę).

Nie taki Gowin straszny

czytaj także

Nie taki Gowin straszny

Krzysztof Posłajko

Efektem tej polityki była żenująco niska liczba obronionych prac doktorskich w stosunku do przyjętych studentów, pauperyzacja młodych naukowców i upadek resztek prestiżu akademii. Dla większości studentów studiów doktoranckich były one czasem bezsensownego obijania się od drzwi do drzwi, bez perspektyw na rzetelny rozwój intelektualny; dla uczelni − sposobnością łatania dziury budżetowej, dla rządów − sposobem na ukrycie bezrobocia wśród absolwentów.

Oczywiście można tu romantyzować biedę i pisanie doktoratu na przysłowiowym kiblu, ale ta sytuacja nie dawała szans na kształcenie młodych badaczek i badaczy na światową skalę. Szkoły wyższe produkowały raczej masę osobników zniechęconych i garstkę tych, którzy wyspecjalizowali się w gonieniu za możliwościami finansowania w postaci nielicznych dobrze opłacanych grantów i stypendiów dla „wybitnych”.

Jak jest

Szkoły doktorskie funkcjonują na zupełnie innych zasadach. Przede wszystkim uczelnie są zobowiązane do przyjęcia niewielkiej grupy doktorantów, którzy zgodnie z zapisami ustawy dostają comiesięczne, stałe wynagrodzenie (około 2000 zł netto) i rozliczani są z postępów pracy badawczej. Jednym z wdrożonych pomysłów jest przygotowanie na koniec I roku studiów Indywidualnego Planu Badawczego, w którym doktorant lub doktorantka umieszczają nie tylko konspekt planowanej pracy, ale także liczbę zaplanowanych wniosków o granty, wystąpień konferencyjnych czy publikacji.

Neoliberalny zamach na naukę

czytaj także

Neoliberalny zamach na naukę

Tomasz Steifer, Maciej Kassner, Mikołaj Ratajczak

Po II roku następuje rozliczenie doktorantów z osiągnięcia założonych celów i komisja powołana do tego celu decyduje albo o skreśleniu z listy, albo o podniesieniu wynagrodzenia i kontynuacji pracy nad doktoratem.

Wbrew pozorom nie chodzi tutaj o wpisanie mnóstwa publikacji w zakładowych zeszytach naukowych albo o wystąpienia na kilkunastu konferencjach studencko-doktoranckich. Założone cele mają być realistyczne i faktycznie oddawać postęp prac nad doktoratem. Co więcej, celem IPB i samej Szkoły Doktorskiej jest napisanie doktoratu. Dlatego studenci są zachęcani do udziału w zajęciach peer mentoringowych (monitoringu rówieśniczego) i innego rodzaju konsultacjach wspierających ich dobrostan. Dodatkowo (tutaj mówimy o macierzystej uczelni Ewy Korzeniowskiej, czyli SWPS) program Szkoły Doktorskiej jest dostosowany do wymagań stawianych przed studentem. Są to nie tylko przedmioty takie jak metodologia, pisanie wniosków grantowych czy academic writing, ale też praktyka naukowa w projekcie badawczym, organizacja własnego stażu zagranicznego, udział w projekcie wdrożeniowym.

Naszym zdaniem wszystko to służy jak najpełniejszemu wdrożeniu studentów w praktykę codziennej pracy badawczej. I w przeciwieństwie do dawnych studiów doktoranckich, doktorant ma poczucie, że jest tam z bardzo konkretnego powodu. Należy tu również podkreślić, że wynagrodzenie otrzymywane przez doktoranta ma zapobiec sytuacji, kiedy walka o przysłowiowy chleb sprawia, że doktorat staje się aktywnością poboczną, prowadzoną po godzinach, co może się przekładać zarówno na jego jakość, jak i poziom satysfakcji życiowej samych studentów.

Powrót do postfeudalnych wzorców?

Zniszczenie szkół doktorskich i powrót do starych zasad kształcenia doktorantów będzie prawdopodobnie nawet bardziej destrukcyjne dla polskiej edukacji niż wszelkie ideologiczne ekscesy, jakich możemy się spodziewać. Efekt tych drugich może być bowiem dość krótkotrwały, powierzchowny i łatwy do odkręcenia, gdy tylko zmieni się władza. Natomiast destrukcja na poziomie instytucjonalnym może mieć skutki długofalowe.

Jeśli utrwala się postfeudalne wzorce, zwłaszcza w edukacji i nauce − a to właśnie robiły studia doktoranckie w starym stylu − należy liczyć się z tym, że i w innych dziedzinach życia młodzi ludzie będą te wzorce stosować.

Co nas, młodych, pcha do buntu? Między innymi wasza bogoojczyźniana szkoła 

Reforma Gowina na poziomie szkół doktorskich nie usunęła wszystkich problemów dręczących polską naukę, ale jednak z naszego punktu widzenia daje szansę na przełamanie impasu naukowego, zwłaszcza w dziedzinie nauk humanistycznych. Co jednak najważniejsze − wprowadzenie szkół doktorskich otwarło szansę na wyjście z feudalnej, folwarcznej mentalności i umożliwienie młodym naukowcom i naukowczyniom zdobycia rzeczy we współczesnym świecie bezcennych − autonomii badania i myślenia.

**
Ewa Korzeniowska
jest doktorantką na Uniwersytecie SWPS, absolwentką kulturoznawstwa i filozofii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Zawodowo zajmuje się edukacją medialną.

Krzysztof Posłajko jest doktorem filozofii, pracuje na Uniwersytecie Jagiellońskim. Interesuje się analityczną filozofią języka i ontologią. Nieuleczalny socjaldemokrata.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij