Kraj

Polskość to nienormalność [list]

Marsz Niepodległości 2020 Fot. Monika Bryk

Polskość to także bieda, samotność, bezsilność i depresja. Bardziej niż szklane elewacje warszawskich i krakowskich biurowców, bardziej niż piękne mieszkania bohaterów popularnych seriali. Polakiem w pierwszym rzędzie nie jest ten, kto mieści się w normach widzialności wyznaczanych przez media głównego nurtu.

„Polskość to nienormalność” – jak wiadomo, dla części prawicy te słowa Donalda Tuska z 1987 roku oznaczają zdradę.

Tymczasem czytając cały tekst opublikowany w miesięczniku „Znak”, zatytułowany znamiennie Polak rozłamany, nie sposób nie zauważyć, że dla Tuska polskość to brzemię tyleż ciężkie, co drogocenne. Mając w pamięci wizerunek byłego premiera jako rzeczowego technokraty, trudno mi nie roztkliwić się choć trochę nad następującymi frazami: „[…] tam, gdzie inni mówią człowiek, ja mówię Polak; gdzie inni mówią kultura, cywilizacja i pieniądz, ja krzyczę; Bóg, Honor i Ojczyzna (wszystko koniecznie dużą literą); kiedy inni budują, kochają się i umierają, my walczymy, powstajemy i giniemy. […] Jest jakiś tragiczny rozziew w polskości – między wyobrażeniem a spełnieniem, planem a realizacją. Jest ona etosem pechowców, etosem przegranych i zarazem niepogodzonych ze swą przegraną. Wolność jest w nim wartością najwyższą”.

Nie chodzi mi o analizę myśli społeczno-politycznej Tuska, a o dzień dzisiejszy, o środę 11 listopada 2020 roku i o obrazki z Warszawy, gdzie gromada narodowców w Alejach Jerozolimskich tak usilnie starała się trafić racami w balkon z tęczową flagą i znakiem Ogólnopolskiego Strajku Kobiet, że aż podpaliła mieszkanie niżej.

Chodzi mi również o ostatnie doniesienia na temat Stanisława Dziwisza, który najwyraźniej nie tylko wiedział o pedofilii w Kościele katolickim (co dziś już chyba nikogo nie powinno dziwić), ale aktywnie krył sprawców.

Kościół katolicki. Nareszcie koniec jego władzy?

Chodzi mi o arogancję władzy, która najpierw zakazuje aborcji mimo wyraźnego i od lat wyrażanego sprzeciwu większości społeczeństwa, żeby potem oskarżyć protestujących o wywoływanie wojny kulturowej.

Na to wszystko mam do powiedzenia jedną rzecz: tak, polskość to nienormalność. Polska nie jest normalna. To my, nienormalni, jesteśmy tą Polską, nie wy.

Październikowa rewolucja godności

Ostatnie dwa wieki historii Polski, czyli cały okres od proto- do ponowoczesności, to historia wykluczenia. W tej czy innej formie doświadczali go wszyscy, niezależnie od różnic klasowych i majątkowych. Za zaborów, za rządów autorytarnej Sanacji, za okupacji i za PRL-u, a także w III RP. Pańszczyzna, wynaradawianie, zesłania na Sybir i kolonialny wyzysk, zamach stanu, więzienia polityczne i fałszowane wybory, wojenna pożoga, masowa eksterminacja ludności i grabież lub niszczenie materialnego dziedzictwa, stalinowska bezpieka i ponury obskurantyzm następców, później ekonomiczne wykluczenie i emigracja ponad dwóch milionów rodaków, a wreszcie faszystowskie zapędy PiS-u – niezależnie od tego, kto był sprawcą, obcy czy nasi, większość Polaków była ofiarami.

Nie zwalnia nas to z moralnego obowiązku rozliczenia się z własnymi zbrodniami, którym obrońcy narodowej czci chcieliby zaprzeczyć, ale to właśnie doświadczenie wykluczenia i dyskryminacji – narodowej, rasowej, ekonomicznej i każdej innej – powinno czynić nas szczególnie wyczulonymi na krzywdę innych.

I dlatego powtarzam: polskość to nienormalność. To hasło można wziąć na sztandary i rzucić je niczym wyzwanie w twarz faszystom, którym marzy się polskość jako „normalność”, czyli żelazne szczęki homogeniczności, heteronormatywności i maczyzmu.

Polska jest nienormalna. Polacy od dawna są Inni – i ci Inni, ci nienormalni, najlepiej ducha polskości wyrażają.

Polskość to rasowa i religijna różnorodność, polskość to homoseksualizm i transpłciowość, polskość to przecięcie kultur, wieczny dialog, wieczne wrzenie i wieczne narodziny czegoś nowego. Kto domaga się prawd raz ustalonych, prymatu tradycji i świętości autorytetów, ten o polskiej historii nie ma pojęcia i polskości przeczy.

Polskość to także bieda, samotność, bezsilność i depresja. Bardziej niż szklane elewacje warszawskich i krakowskich biurowców, bardziej niż piękne mieszkania bohaterów popularnych seriali. Polakiem w pierwszym rzędzie nie jest ten, kto mieści się w normach widzialności wyznaczanych przez media głównego nurtu, ale ten, kto wedle tych norm jest tylko kuriozum.

Gombrowicz pisał, że polska kultura jest niedojrzała, ale to właśnie niedojrzałość daje jej siłę i prężność. Kilkadziesiąt lat później te słowa nie tracą na znaczeniu. Peryferyjność kultury zdaje się cechą niepożądaną, ale zarazem sprawia, że pewne zjawiska uwidaczniają się w niej z mocą większą niż w centrum. Setki tysięcy osób wyszły na ulice, by wykrzyczeć swoje sfrustrowanie tym, że w sferze publicznej nasz język i nasza kultura nie nadążają za zmianą społeczną. Ja sam razem z wielotysięcznym tłumem skandowałem z pełnym przekonaniem wulgarne hasła, które znaczą: nie chcemy takiej Polski, to my jesteśmy Polkami i Polakami.

Mam nadzieję, że oglądamy koniec epoki dusznej, przemocowej, wykluczającej polskości. Pod biało-czerwoną flagą zmieścimy się wszyscy.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij