Kraj

PiS stawia na globalny alt-right, gotów przełknąć prorosyjską żabę

Tarczyński zachwala Trumpa jako prezydenta, który „docenia rolę Polski”, sprzedał nam nowoczesne uzbrojenie i „wygłosił historyczne przemówienie w Warszawie” – ale jeśli Trump zacznie rozmontowywać transatlantycki system bezpieczeństwa, to najlepsze relacje ekipy PiS z amerykańskim prezydentem nam tego nie zrekompensują.

W zeszłym tygodniu dowiedzieliśmy się, że Dominik Tarczyński zastąpił prof. Ryszarda Legutkę na stanowisku szefa delegacji PiS w Parlamencie Europejskim. Pytany na konferencji prasowej o tę zmianę Jarosław Kaczyński odmówił odpowiedzi, twierdząc, że to „wewnętrzne sprawy partii”.

Wiemy dobrze, że łaska prezesa daje i łaska prezesa odbiera, Ryszard Legutko nie był pierwszym pisowskim notablem bardzo brutalnie „sprowadzonym na ziemię” przez prezesa Kaczyńskiego. Trudno jednak powstrzymać się nad refleksją o symbolicznym wymiarze tej zmiany: polityka intelektualistę zastąpił jeden z najbardziej agresywnych politycznych harcowników PiS, znany wyłącznie ze skrajnie polaryzującego języka i licznych aktów retorycznej agresji, negatywnie wyróżniający się nawet na tle polskiej polityki ostatniej dekady, która bynajmniej nie była krainą łagodności.

Jak jednak pokazuje wywiad, którego Tarczyński udzielił tygodnikowi „Sieci”, zmiana szefa europarlamentarnej delegacji PiS nie ma wyłącznie symbolicznego znaczenia. Nominacja Tarczyńskiego zapowiada wyraźny zwrot partii ku globalnej altprawicy. Zarówno na poziomie idei, jak i konkretnych, politycznych sojuszy. Co biorąc pod uwagę fakt, jak bardzo zafascynowanych Putinem jest większość sił alt-rightu, jest po prostu absurdalnym strategicznie wyborem.

Sojusz z Le Pen i Trumpem

Wedle zapowiedzi Tarczyńskiego PiS w tym roku ma wesprzeć globalne siły altprawicy, zarówno w Unii Europejskiej, jak i za oceanem. Tarczyński zdradza w wywiadzie, że planem PiS jest utworzenie w następnym europarlamencie wielkiej frakcji na prawo od chadecji, która skupiałaby partie dziś zasiadające razem z Prawem i Sprawiedliwością w grupie Europejskich Konserwatystów i Reformatorów oraz te obecnie skupione we frakcji Tożsamość i Demokracja. Jak zapala się Tarczyński, w ten sposób mogłaby powstać „największa frakcja w Parlamencie Europejskim”, bez której zgody nic by się w nim nie mogło wydarzyć. A kto wie, może udałoby się nawet wybrać w ten sposób Jacka Saryusz-Wolskiego na nowego szefa Komisji Europejskiej.

Mechanizmy generujące faszyzm tkwią głęboko w logice nowoczesnych społeczeństw

Problem jednak w tym, z kim PiS musiałby się sprzymierzyć, by osiągnąć te cele – zakładając nawet, że są one jakkolwiek realistyczne. Frakcja TiD skupia otwarcie antyunijne, najbardziej nacjonalistyczne i na ogół mniej lub bardziej prorosyjskie siły na kontynencie. Lider Ligi Matteo Salvini paradował po Rosji w koszulce z Putinem. Partia Marine Le Pen była finansowana z rosyjskich pożyczek. Austriacka Partia Wolności wypowiadała się przeciw nakładaniu sankcji na Rosję w związku z wojną w Ukrainie, a jej posłowie wyszli z sali, gdy w austriackim parlamencie przemawiał ukraiński prezydent Wołodymyr Zełenski – a we frakcji TiD można znaleźć więcej podobnych przykładów.

Prowadzący wywiad Michał Karnowski pyta Tarczyńskiego o ten problem. Europoseł przyznaje, że różnice między PiS a europejską skrajną prawicą owszem, są, ale nie większe niż między Zielonymi, lewicą i chadekami, którzy dziś wspólnie dominują w Europarlamencie. Skoro, jak mówi europoseł, „na podwórku krajowym dogadują się jakoś dla władzy Kosiniak-Kamysz i Zandberg”, to i PiS może porozumieć się z różnymi kłopotliwymi partnerami w Europie. Granicami porozumienia będą jednak „prawda historyczna, kwestia granic, wzajemny szacunek”.

Kłopot polega na tym, że po pierwsze akurat Kosiniak-Kamysz i Zandberg się ostatecznie nie dogadali – Razem przecież nie weszło do rządu – a po drugie, gdyby faktycznie powstała wielka, radykalnie prawicowa frakcja w Parlamencie Europejskim, to PiS ze swoimi poglądami na kluczowe dla polskiej racji stanu kwestie Ukrainy, polityki wschodniej, stosunków Europy z Rosją, byłby w niej w wyraźnej mniejszości i miałby niewielkie możliwości oddziaływania na to, jakie stanowiska w tych sprawach by zajmowała.

Efekt planu przedstawionego w „Sieciach” przez Tarczyńskiego może okazać się ostatecznie taki, że PiS zaangażuje się we wzmocnienie w PE frakcji działającej na odcinku wschodnim przeciw naszym najbardziej podstawowym interesom.

Podobny efekt może przynieść zaangażowanie PiS wśród amerykańskiej Polonii na rzecz zwycięstwa Trumpa. A to właśnie zapowiada Tarczyński. Polityk mówi Michałowi Karnowskiemu: „powinniśmy w Stanach wesprzeć Trumpa”, gdyż „nierozsądne byłoby niezaangażowanie się w sprawę, która może przynieść Polsce tyle dobrego”.

Problemem polskiej prawicy jest radykalizacja, nie to, że „wolno jej mniej”

Pytanie tylko, czy faktycznie może. O ile jest zrozumiałe, że prezydent i inni kluczowi liderzy PiS nie chcą komentować w ostrych słowach wypowiedzi Trumpa – nierozsądne byłoby zrażanie kogoś, kto może zostać prezydentem – to aktywne stawianie na niego jest dziś politycznym szaleństwem.

Trump i jego obóz wprost zapowiadają odcięcie pomocy Ukrainie, odwrót Stanów z Europy Wschodniej i reset relacji z Rosją. Nawet jeśli te plany zrealizują się tylko częściowo, to trudno wyobrazić sobie scenariusz, w którym trumpowska korekta polityki bezpieczeństwa Stanów czyni nas bezpieczniejszymi. Tarczyński zachwala Trumpa jako prezydenta, który „docenia rolę Polski”, sprzedał nam nowoczesne uzbrojenie i „wygłosił historyczne przemówienie w Warszawie” – ale jeśli Trump zacznie rozmontowywać transatlantycki system bezpieczeństwa, to najlepsze relacje ekipy PiS z amerykańskim prezydentem nam tego nie zrekompensują.

Wracają robaki

W imię czego PiS wikła się w te wątpliwe z punktu widzenia polskiej racji stanu sojusze? Tarczyński wymienia trzy powody. „Wojnę cywilizacji”, w której siły konserwatywne muszą się konsolidować, „sprzeciw wobec centralizacji Unii Europejskiej” oraz niezgodę na postanowienia Zielonego Ładu.

To, że ten ostatni wątek może dominować w kampanii europejskiej PiS, sygnalizowało też weekendowe przemówienie prezesa Kaczyńskiego w Opocznie. Lider PiS mówił tam językiem czystego klimatycznego denializmu: „Nie wiem, czy to prawda (ale mówił to naukowiec na emeryturze, taki, któremu już nic nie można zrobić), że to wszystko, co ludzie robią dla zanieczyszczenia atmosfery, to jakby w wielkiej hali sportowej zapalić zapałkę”. Niestety nie był w stanie przypomnieć sobie nazwiska autora tego osobliwego porównania.

Unijną politykę klimatyczną Kaczyński nazwał „zielonym nieładem”, którego celem jest zatrzymanie rozwoju takich państw jak Polska, a nawet „zniszczenie wszystkiego, co jest naszym życiem”. W podobnie apokaliptyczne tony uderza Tarczyński. Pytany przez Karnowskiego o nowe plany redukcji emisji o 90 proc. do 2030 roku mówi: „Nowe, drakońskie ograniczenia doprowadzą do upadku państw, kresu funkcjonowania społeczeństw, jakie znamy. Jeżeli w 90 proc. mamy ograniczyć emisję […] to w tym samym wymiarze musimy zrezygnować z każdej aktywności: ogrzewania, korzystania z samochodów, latania samolotami”.

Zielony Ład można oczywiście krytykować, choćby domagając się tego, by bardziej uwzględniał specyfikę słabiej rozwiniętych gospodarczo państw Europy czy interesy uboższych warstw społeczeństwa. Trudno jednak spodziewać się, słuchając tego, co mówią Kaczyński z Tarczyńskim, by kampania PiS była w stanie zaangażować się w jakąkolwiek merytoryczną dyskusję z planami unijnej polityki klimatycznej.

Pięć negatywnych skutków obecnego chaosu prawnego

Tarczyński zarzuca „eurokratom”, że w imię ograniczenia emisji chcą kazać ludziom jeść mąkę z robaków, a sami, gdy w Parlamencie Europejskim jest „dzień stekowy”, ustawiają się w kolejce tak długiej, „że gdy człowiek odejdzie od kasy, stek jest już zimny”.

Protokół 20 proc.

Ten zwrot PiS ku alt-rightowi, ku prorosyjskiej, antyeuropejskiej, zaprzeczającej zmianom klimatu prawicy, jest głęboko szkodliwy dla Polski z trzech powodów. Po pierwsze, stawiając na proputinowskie siły i zupełnie ignorując ich prorosyjskie stanowisko w imię wspólnoty w ramach współczesnych „wojen kulturowych”, PiS uruchamia procesy, które zmniejszą krótkoterminowe bezpieczeństwo Polski na kluczowym wschodnim odcinku.

Po drugie, grając na budowę frakcji w PE, która nie tyle będzie „walczyć z centralizacją Unii”, co rozkładać od środka europejski projekt, partia Kaczyńskiego działa przeciw długofalowemu, cywilizacyjnemu interesowi Polski, jakim jest pewne zakorzenienie naszego kraju w politycznych i gospodarczych strukturach Zachodu. Wreszcie, przyjmując denialistyczny język i grając na sabotaż unijnej polityki klimatycznej, podkopuje nasze bezpieczeństwo klimatyczne.

Pytanie, czy przy okazji partia nie zaszkodzi w ten sposób własnym notowaniom. PiS jest dziś formacją w głębokim kryzysie. Widać, że obecna formuła opozycyjności, jaką narzucił partii Kaczyński po przegranych wyborach, nie działa i trzeba szukać nowej. Dla części działaczy i zaplecza partii następnym ruchem powinno być jeszcze bardziej konsekwentne pójście w alt-right i postawienie na czele polityka zdolnego w pełni uosabiać taki kierunek. Jeden z czołowych pisowskich intelektualistów, historyk prof. Andrzej Nowak, zaapelował w poniedziałek na łamach „Arcanów” do prezesa Kaczyńskiego, by ustąpił i przekazał władzę w obozie Zjednoczonej Prawicy Przemysławowi Czarnkowi lub Patrykowi Jakiemu. Nazwisko Czarnka coraz częściej pojawia się w kontekście ewentualnej sukcesji po Kaczyńskim.

Antysemicki atak Brauna. Majmurek: Nie dajmy się wkręcić w spin z „chrystofobią”

Kampania do PE oparta na straszeniu „jedzeniem robaków” i podobnej antyunijnej retoryce, połączona z otwartym wsparciem dla Trumpa w wyborach amerykańskich, może być testem tego, jak poradziłby sobie taki alt-rightowo-czarnkowy PiS. Testem, który raczej nie skończy się dla PiS dobrze. PiS o twarzy Tarczyńskiego i Czarnka nie będzie miał nic do zaoferowania wyborcom, których pozyskanie było kluczowe dla sukcesów partii w okresie 2015–2020 – zainteresowanych konkretnymi propozycjami ze strony rządzących, a nie udziałem w „wojnie cywilizacji” czy walce z Unią Europejską. Radykalnie antyunijna retoryka odstraszy resztki umiarkowanie konserwatywnego elektoratu, który może nie chcieć zmiany Europy w super państwo i mieć liczne zastrzeżenia do Zielonego Ładu, ale nie będzie się też czuł komfortowo głosując na partię współpracującą z siłami grającymi na rozbicie Unii Europejskiej. Polskie społeczeństwo jest ciągle na tyle prounijne, że radykalnie antyeuropejska retoryka będzie stawiać PiS w mniejszości.

Z kolei dla prawdziwie antyeuropejskiego elektoratu partia będzie po prostu niewiarygodna – zbyt dobrze pamięta on Morawieckiego godzącego się na fundusz odbudowy, kamienie milowe i zasadę warunkowości. Słowem, plan przedstawiony przez Dominika Tarczyńskiego może okazać się odpaleniem protokołu 20 proc. i drogą do przegrania nie tylko wyborów europejskich, ale i prezydenckich za rok.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij