Nic nie wskazuje, by Glapiński zmienił styl komunikacji, a im większe będą problemy z drożyzną i spłatami kredytów, tym większą złość będzie wywoływać jego gawędziarstwo. A że Glapiński kojarzony jest jako człowiek PiS, część tej irytacji wpłynie na notowania rządzącej partii.
PiS i Zjednoczona Prawica ciągle nie mogą się porozumieć w sprawie ustawy likwidującej tzw. Izbę Dyscyplinarną. Odwołano planowane na czwartek posiedzenie komisji sprawiedliwości, konieczne, by skierować prezydencki projekt do dalszych prac. Blokuje to nam dostęp do miliardów złotych z Krajowego Planu Odbudowy i sprawia, że codziennie kara naliczona przez TSUE zwiększa się o milion euro, ale koalicjanci widocznie porozumieli się w innej, pilniejszej dla nich kwestii: wyboru Adama Glapińskiego na kolejną kadencję prezesa NBP. Za głosowało 234 posłów: cały klub PiS, łącznie z przedstawicielami Solidarnej Polski, trzech posłów Kukiz ’15, były PiS-owiec Zbigniew Girzyński, dziś reprezentujący koło Polskie Sprawy, oraz dwóch głosujących razem z PiS w ostatnich miesiącach posłów niezrzeszonych: Zbigniew Ajchler i były wiceminister sportu Łukasz Mejza.
czytaj także
O samym głosowaniu i debacie nie bardzo jest sens pisać. Marszałek Witek dała klubom dwie minuty czasu na przedstawienie stanowiska. W przypadku głosowania powołującego tak istotnego funkcjonariusza publicznego jak prezes banku centralnego, odpowiedzialnego za politykę pieniężną państwa, taki czas na debatę jest ponurym żartem. Opozycja nie miała czasu przedstawić niczego oprócz kilku wymierzonych w Glapińskiego wykrzykników, na co przedstawiciele PiS odpowiadali atakami na opozycję. Choć konkurencja była spora, to nagrodę za kuriozum debaty przyznać trzeba ministrowi Łukaszowi Schreiberowi, który stwierdził, że atakując Glapińskiego, opozycja próbuje „rozgrzeszyć Władimira Putina” – prawdziwego winnego inflacji w Europie.
Od tej przewidywalnej sejmowej awantury ciekawsze jest co innego: pytanie, dlaczego PiS mimo wszystko zdecydował się trwać właśnie przy Glapińskim jako prezesie NBP, mimo politycznych kosztów, jakie niesie ze sobą poparcie dla tej kandydatury?
Wieczne kłopoty z prezesem
Glapiński jest jednym z najbardziej kontrowersyjnych prezesów NBP po 1989 roku. To, jakie emocje budzi jego polityka na tym stanowisku, można porównać tylko z Leszkiem Balcerowiczem, kierującym NBP w latach 2001–2007. To wtedy Lepper u szczytu swojej politycznej potęgi robił politykę na haśle „Balcerowicz musi odejść”. Kraj wchodził w nowe stulecie z dziurą budżetową pozostawioną przez rządy Buzka, zanim w 2004 roku otwarły się pierwsze europejskie rynki pracy, bezrobocie zbliżało się do 20 proc. Wielu winiło o to restrykcyjną politykę pieniężną NBP i Rady Polityki Pieniężnej.
Za Glapińskim kontrowersje ciągnęły się, jeszcze zanim polska gospodarka wpadła w obecne inflacyjne kłopoty. Zaczęło się od ujawnionej przez „Gazetę Wyborczą” sprawy „dwórek” prezesa – Martyny Wojciechowskiej i Kamili Sukiennik. Wojciechowska trafiła do NBP razem z poprzednim nominowanym przez PiS prezesem NBP, Sławomirem Skrzypkiem, ale jej kariera ruszyła dopiero za Glapińskiego. W górę poszybowały także jej pobory. Sukiennik z kolei objęła stanowisko dyrektorki gabinetu prezesa NBP, jak twierdziła „Gazeta”, bez koniecznych do tego kwalifikacji. Nie miała ich też do tego, by zasiadać w radzie nadzorczej Krajowego Depozytu Papierów Wartościowych.
Sprawa „dwórek” wywołała kryzys wizerunkowy wokół NBP. Jak donosiła „Gazeta Wyborcza”, miał on zacząć denerwować Nowogrodzką – szczególne plotki o tym, że Sukiennik i Wojciechowska mają większy wpływ na pracę banku niż jeden z dyrektorów najwyższego szczebla. Kryzys z „dwórkami” nie zaszkodził jednak Glapińskiemu na dłuższą metę w relacjach z władzami PiS. Agnieszka Burzyńska i Andrzej Stankiewicz twierdzili co prawda w swoim podcaście Stan po Burzy, że jedna z „dwórek” odeszła z pracy, zabierając ze sobą potencjalnie sensacyjne taśmy z wewnętrznego życia NBP. Lęk o to, co może się na nich znajdować, mógł być jednym z powodów, dla których PiS tak długo zajęło ostateczne przegłosowanie drugiej kadencji Glapińskiego. Jak jednak nie byłoby z tymi hipotetycznymi taśmami, ostatecznie nie zamknęły one Glapińskiemu drogi do reelekcji.
czytaj także
Ojciec inflacji
Nie zaszkodziły mu też doniesienia o wymianie domu w Wilanowie na rezydencję pod Warszawą, gdzie w tle pojawiali się przedsiębiorcy wiązani w doniesieniach prasowych z bliskimi Kremlowi rosyjskimi oligarchami. Współczesna sfera publiczna wygląda niestety tak, że podobne informacje wywołują krótkotrwałe, a przy tym ograniczone „bańkowo” oburzenie, a potem opinia publiczna całkowicie o nich zapomina.
Wizerunek prezesa NBP podkopała realnie dopiero obecna fala inflacji, a następnie prowadzona w reakcji na nią polityka pieniężna, dla wielu gospodarstw domowych spłacających kredyty hipoteczne oznaczająca konieczność obniżenia poziomu życia, a dla niektórych wręcz widmo niewypłacalności. Oczywiście, przyczyny obecnej inflacji są złożone, nie ograniczają się one ani do polityki NBP, ani do polityki rządu. Istotną komponentą drożyzny są ceny nośników energii czy zatory podażowe. Podobne problemy dotykają wielu gospodarek, nie tylko polskiej. Eksperci i historycy będą pewnie długo jeszcze się spierać o to, czy gdyby NBP zaczął reagować wcześniej i podjął działania pokazujące rynkom determinację w kwestii walki z inflacją, to dziś problem ze wzrostem cen byłby mniejszy, a podwyżki stóp procentowych stawiające pod ścianą wiele gospodarstw domowych nie byłyby konieczne.
Niezależnie od tego, kto wygra w przyszłości te spory, w oczach opinii publicznej obecna drożyzna i napięta sytuacja kredytobiorców są winą rządzących i Glapińskiego. Jasno pokazuje to niedawny sondaż IBRiS dla „Rzeczpospolitej”, gdzie Glapiński najczęściej wskazywany jest przez badanych (31,3 proc. odpowiedzi) jako główny winny inflacji.
Winę Glapińskiego za obecne problemy gospodarcze uznaje też cała opozycja, która zgodnie zagłosowała w czwartek przeciw obecnemu prezesowi NBP – od partii Razem po całą Konfederację. Choć gdyby dopytać przedstawicieli opozycji, co konkretnie zarzucają Glapińskiemu, to wyszłoby, że ich oczekiwania wobec prezesa NBP są dość rozbieżne. Liberałowie zarzucają prezesowi NBP brak ochrony złotówki i zbyt łagodną politykę pieniężną, lewica to, że przegapił moment, gdy można było poradzić sobie z drożyzną względnie łagodnymi środkami, a teraz bezmyślnie podnosi stopy, choć nie działa to antyinflacyjnie, za to wpędza w ubóstwo kolejne polskie gospodarstwa domowe, co ostatecznie skończy się recesją. Można spekulować, że gdyby nawet jakimś cudem opozycja miała większość, by wybrać kogoś innego niż Glapiński, to ustalenie wspólnego kandydata byłoby drogą przez mękę.
Niezależnie od tego, co uznamy za decydującą przyczynę obecnej drożyzny, możemy się chyba zgodzić, że prezes Glapiński zawalił jedną rzecz: komunikację. Ludzie mają prawo czuć się zirytowani tym, że najpierw miesiącami publicznie bagatelizował sygnały o inflacji, a następnie lekceważył koszty swojej „jastrzębiej” polityki pieniężnej. Wszystko to w stylu nielicującym z powagą urzędu.
czytaj także
Nic nie wskazuje, by Glapiński zmienił styl, im większe będą problemy z drożyzną i spłatami kredytów, tym większą złość będzie wywoływać jego gawędziarstwo. A że Glapiński kojarzony jest jako człowiek PiS – czemu trudno się dziwić, biorąc pod uwagę, że dzień przed swoimi wyborem pojawił się w środę na posiedzeniu klubu na Nowogrodzkiej – część tej irytacji wpłynie na notowania rządzącej partii. Czemu więc nie zdecydowała się ona na reset na stanowisku prezesa NBP i postawienie na kogoś, kto w coraz bardziej kryzysowej sytuacji zaproponowałby Polkom i Polakom nowe komunikacyjne otwarcie?
Stare więzi…
Kluczowe powody są dwa: stare polityczne więzi łączące Glapińskiego ze środowiskiem PiS, szczególnie istotne w sytuacji rosnących kłopotów gospodarczych i możliwej utraty władzy przez formację Kaczyńskiego w następnych wyborach, oraz walki frakcyjne w PiS, blokujące innych kandydatów.
czytaj także
Choć Glapiński zaczynał polityczną drogę w Kongresie Liberalno-Demokratycznym, to szybko przyłączył się do pierwszej partii Kaczyńskiego, Porozumienia Centrum. Został jej wiceprezesem, z jej rekomendacji piastował najpierw urząd ministra budownictwa w rządzie Bieleckiego, a następnie ministra współpracy gospodarczej z zagranicą w gabinecie Olszewskiego. To z jego resortu wyszły przepisy, które umożliwiły założonej przez czołowych działaczy PC Fundacji Prasowej „Solidarność” kupienie bez przetargu nieruchomości przy Nowogrodzkiej i w Alejach Jerozolimskich w Warszawie. Fundacja przeniosła następnie majątek do spółki Srebrna, która stanie się finansowym zapleczem PC na chude lata w opozycji.
Po klęsce w wyborach w 1993 roku PC znajduje się poza parlamentem. Glapiński domaga się wtedy dymisji Kaczyńskiego z funkcji lidera partii, ten usuwa go z ugrupowania. Obecny prezes NBP zalicza odyseję po różnych środowiskach politycznych prawicy. W 1995 roku popiera Hannę Gronkiewicz-Waltz w wyborach prezydenckich, dwa lata później zdobywa mandat senatora z ramienia Ruchu Odbudowy Polski Olszewskiego, w trakcie kadencji przechodzi do Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego, tworzącego wówczas rządzącą koalicję AWS. Po 2001 roku wycofuje się z polityki. Gdy PiS w 2005 roku zdobywa władzę, Glapiński podobno dostaje propozycję wejścia do rządu, ale odmawia. Zostaje za to prezesem państwowego Polkomtela, a następnie doradcą ekonomicznym prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który w lutym 2010 powołuje Glapińskiego na członka Rady Polityki Pieniężnej.
czytaj także
Mimo wszystkich przeszłych konfliktów z prezesem PC i PiS, a także problemów, jakie stwarzał partii – np. wprowadzając powszechnie krytykowany, źle przygotowany system koncesji na handel paliwami jako minister rządu Olszewskiego – Glapiński ciągle wracał w orbitę Nowogrodzkiej. Można usłyszeć opinię, że jest to jedna z niewielu osób, którą z Kaczyńskim łączą takie historyczne więzi, a która jednocześnie zna się na gospodarce – a przynajmniej prezes uważa, że się zna.
Prezesa NBP nie można odwołać, jest to stanowisko, które pozwala na prowadzenie naprawdę niezależnej polityki. Wybór Glapińskiego może wskazywać, że PiS w sytuacji pogłębiających się gospodarczych problemów wybiera kogoś, kto choć dramatycznie nie radzi sobie z komunikacją i nagrabił sobie u opinii publicznej, to w razie czego przyjdzie na Nowogrodzką, a z pewnością nie będzie prowadził ze stanowiska szefa NBP ekonomicznej wojny z rządem. Zapewniając kolejną kadencję Glapińskiemu, PiS może też myśleć o scenariuszu klęski w następnych wyborach. Glapiński w NBP, podobnie jak prezes Przyłębska w Trybunale, oznacza potencjalne kłopoty, a na pewno poważne ograniczenia dla każdego przyszłego układu rządowego.
…i walczące frakcje
Pojawiają się też głosy, że PiS nie ma w końcu wyboru. Skoro zawsze, gdy zdobywa władzę, musi sięgnąć po Glapińskiego, to pokazuje, jak krótka jest ławka rządowego obozu. Nie jest to jednak do końca prawda, bo alternatywy wobec Glapińskiego były rozważane.
Jak donosił portal Gazeta.pl, Jacek Sasin miał forsować na stanowisko prezesa NBP prezesa Giełdy Papierów Wartościowych, Marka Dietla. Sam Dietl publicznie deklarował jednak chęć pokierowania NBP dopiero po drugiej kadencji Glapińskiego. Nie jest też tajemnicą, że premier Morawiecki nie znosi Glapińskiego i nie chciał go na drugą kadencję. Gdy po ataku Rosji na Ukrainę pozycja Morawieckiego zaczęła rosnąć w Zjednoczonej Prawicy, media spekulowały, że ofiarą tego może paść Glapiński. Kandydatem środowiska Morawieckiego na jego następcę miał być według przecieków medialnych prezes Polskiego Funduszu Rozwoju Paweł Borys. Morawiecki jest jednak na wojennej ścieżce z Ziobrą i informacje spływające z PiS były jasne: kogokolwiek wystawiłoby środowisko Morawieckiego, kandydaturę tę utrąci Solidarna Polska.
Formalnie kandydata na prezesa NBP proponuje Sejmowi prezydent. Glapiński dbał o dobre relacje z Andrzejem Dudą, przyjmował wszystkie zaproszenia do Pałacu Prezydenckiego, słuchał, co głowa państwa ma do powiedzenia, i odpowiadał na jej pytania. Prezydent jest podobno przekonany do tej kandydatury, co oznaczałoby, że nawet gdyby PiS wypracował inną, mógłby mieć problem z tym, by skłonić Dudę do przedstawienia Sejmowi nowego kandydata. Wiemy też, że Jarosław Kaczyński gra na równoważenie frakcji w rządzie. Sytuacja, gdy prezesem NBP zostaje ktoś, komu ufa (na tyle, na ile Kaczyński ufa jeszcze komukolwiek), prezydent jest zadowolony, a wpływom Morawieckiego i Sasina zostają postawione granice, jest dla prezesa PiS optymalna politycznie.
Szkoda, że nie jest optymalna dla kredytobiorców czekających z drżeniem serca na kolejne konferencje prezesa NBP. Ale od dawna powinniśmy wiedzieć, że władza w partii jest dla Kaczyńskiego ważniejsza niż władza w państwie, a interes partyjny – w tym także budowanie równowagi między frakcjami – od racji stanu. Niezależnie od drożyzny, wojny i wszystkich innych kryzysów.