Kraj

Patriarchalny dziad o niepokornej babie: „wariatka”. Ale on tak z troski

Argument o „wariatkach” to stały punkt repertuaru na komisariatach, w prokuraturach, w sieci, ale też w rodzinie i towarzystwie. Słyszą go osoby, które nie mają problemów psychicznych i te, które je mają.

Na łamach „Rzeczpospolitej” Mariusz Cieślik opublikował artykuł, który podsumować można w dwóch zdaniach: Joanna to wariatka godna politowania, a tego, co mówi, w żadnym razie nie należy brać na poważnie. Nawet nie będę próbował, macie tu trzy akapity, które napisałem na telefonie w drodze do kibla i które siłą rzeczy są do bólu racjonalne, ponieważ jestem mężczyzną.

Cieślik, który przez dwa lata był wicedyrektorem Trójki z pisowskiego nadania i wciąż współpracuje z rządową TVP, tym razem postanowił wspomóc swoją ulubioną partię, sięgając po klasyczny argument o niezrównoważonych psychicznie kobietach, które nie rozumieją, że troskliwi panowie odbierają im prawo do decydowania o sobie, bo nie chcą, by zrobiły sobie krzywdę.

Robi sztukę, popiera aborcję i przerwała własną ciążę? Wiedźma, od razu widać!

Autor wytyka Joannie, że leczy się psychiatrycznie i zgłaszała lekarce, że ma myśli samobójcze. Ktoś mógłby pomyśleć, że znęcanie się nad kobietą w kryzysie psychicznym – bo to, co zrobili policjanci, zmuszając ją do rozbierania się, klękania i kaszlenia, odbierając telefon i traktując jak przestępczynie, jest znęcaniem właśnie – należałoby uznać za jeszcze bardziej haniebne, niż podobne nadużycia względem osoby, która w kryzysie nie jest.

Cieślika nie interesuje jednak fakt, że pani Joanna doświadczyła przemocy i upokorzenia ze strony policjantów. Interesuje go to, jak na nią zareagowała. A nie zareagowała jak ofiara idealna, taka z prawicowych fantazji – cicha, bierna, płacząca w kącie, zawstydzona, obwiniająca się o to, co ją spotkało. Zamiast tego zabrała głos we własnej sprawie – a Cieślik woli, jak głos w sprawach dotyczących kobiet zabierają mężczyźni, na przykład on.

To samo spotyka kobiety, które mówią, że doświadczyły przemocy seksualnej. To, jak na nią zareagowały, jest poddawane surowej ocenie i wykorzystywane przeciwko nim samym.

Argument o „wariatkach” to stały punkt repertuaru na komisariatach, w prokuraturach, w sieci, ale też w rodzinie i towarzystwie. Słyszą go osoby, które nie mają problemów psychicznych i te, które je mają. Bo prawda nie ma tutaj znaczenia, liczy się tylko odebranie wiarygodności, przerzucenie winy na ofiary i wybielenie sprawców, którymi w przytłaczającej większości są mężczyźni.

Joanna poszła do mediów, pokazała twarz, szczerze opowiedziała o tym, co ją spotkało. Nie ukrywała, że targają nią silne emocje. Z podniesioną głową wskazała swoich oprawców, czyli policjantów i rządzących – jako tych, którzy powinni się wstydzić, w przeciwieństwie do osób, które przerywają ciąże.

Zdejmij mundur, przeproś Joannę i podziękuj queerom

Cieślik sam pisze, że „wszystko da się wykorzystać jako broń w tej walce i żadna ze stron nie ma najmniejszych zahamowań”, jednocześnie dowodząc, że sam tych zahamowań nie ma. Kobieta walczy o siebie i wspiera sprawę, w którą wierzy? Aj, głupiutka wariatka, nie wie, że jest ofiarą polityków. Ale nie tych u władzy, którzy odebrali nam prawo do aborcji nawet w przypadku poważnych wad płodu, w konsekwencji czego już kilka kobiet umarło w szpitalach. Wykorzystuje ją, twierdzi Cieślik, opozycja, która sprzeciwia się zabójczym przepisom antyaborcyjnym i innym formom przemocy wobec kobiet, również ze strony policji.

„Przekonywanie, że politycy są cyniczni, ma taki sam sens, jak przekonywanie, że woda jest mokra, a lód zimny” – pisze Cieślik o politykach i polityczkach wspierających Joannę, a sam w obrzydliwie cyniczny sposób wykorzystuje problemy psychiczne ofiary przemocy, by uderzyć w opozycję. Udaje przy tym, że to wszystko ze współczucia – którego Joanna nie oczekuje i nie potrzebuje, zwłaszcza ze strony seksistowskiego prawicowego dewoty.

Owszem, Joanna leczy się psychiatrycznie. I całe szczęście, bo co czwarta osoba w Polsce cierpi lub cierpiała w wyniku zaburzeń psychicznych, a z profesjonalnej pomocy korzysta tylko kilkanaście procent z nich. Nie chcą, by uznano je za wariatki czy wariatów. Boją się, że ktoś to kiedyś obróci przeciwko nim, podważając ich wiarygodność, kompetencje, zdolność do podejmowania racjonalnych decyzji.

Siłą rzeczy pośród tych, które przerywają ciążę, jest mnóstwo osób borykających się z zaburzeniami, w kryzysach. Aborcja nierzadko ratuje im życie, bo niechciana ciąża to dla nich gwóźdź do trumny. Cieślik uderza w Joannę, twierdząc, że jest niezrównoważona. Ale ofiara przemocy nie musi być zrównoważona. Rzadko jest, bo trauma odbiera równowagę, nawet jeśli osoba nie miała wcześniej problemu z jej zachowaniem.

Tylko że Joanna zachowuje się do bólu racjonalnie. Wykorzystuje swoją historię, by pomóc innym. Dzięki niej wiele osób dowiedziało się, że istnieje coś takiego, jak aborcja farmakologiczna, którą można przeprowadzić w domu, przy użyciu tabletek. I że te tabletki można zamówić w sieci, co nie jest nielegalne, o ile zamawiamy dla siebie. Że polskie prawo nie zabrania przerywania własnej ciąży. Joanna pokazuje nam też, że aborcja co do zasady nie jest (choć bywa) dramatem.

Przerwanie własnej ciąży jest legalne. A policja i tak wybiera upokarzanie kobiet

Ale prawica nie chce, by ta wiedza się upowszechniła, bo to utrudnia sprawowanie kontroli nad ciałami kobiet – i zrobi wszystko, by odebrać wiarygodność każdej osobie, która postanowi odzyskać sprawczość.

Zdaniem Cieślika o niezrównoważeniu Joanny świadczy m.in. to, że porównała płód do żelka. Cóż, płód w pierwszych miesiącach ciąży bardziej przypomina żelka niż dziecko. Nie jest wprawdzie ani dzieckiem, ani żelkiem, ale w kraju, w którym na plakatach w miejscach publicznych i samochodach co rusz oglądamy rozczłonkowane, krwawe płody, a politycy przekonują, że „aborcja to morderstwo”, wzruszając ramionami, gdy kobiety, które jej potrzebują, umierają w szpitalach, potrzebujemy radykalnej zmiany narracji.

Chciałabym, by aborcja była ukazywana tak, jak w australijskim serialu Please like me. Dziewczyna dowiaduje się, że jest w ciąży, idzie do kliniki po tabletki, łyka, a w domu siedzi na kiblu i czeka, aż wyleci z niej ten „żelek”. Przyjaciel czeka pod drzwiami, pytając, czy wszystko w porządku, a ona na to: „Już! Chcesz zobaczyć?”. On się krzywi, odmawia i jest w zasadzie po temacie.

Tak wygląda zrównoważona narracja na temat aborcji w Polsce. To prosty zabieg, który można bezpiecznie przeprowadzić w domu lub w zagranicznej klinice – i nie jest to, przynajmniej na razie, nielegalne. Płód nie cierpi, nie ma świadomości i jest mu doskonale obojętne, czy rozwinie się w człowieka, czy zostanie spłukany w kiblu.

Decyzja o aborcji nie musi być trudna, po wszystkim najczęściej towarzyszącym uczuciem jest ulga. Naprawdę niezrównoważona jest narracja obejmująca hasła o „dzieciach nienarodzonych”, które płaczą, gdy rozrywa się je szczypcami. Albo ta o potrzebie chronienia zarodków kosztem zdrowia i życia świadomych, zdolnych odczuwać cierpienie kobiet. Ale ich forsowanie to nie przejawy zaburzeń psychicznych, tylko perwersyjnego, okrutnego seksizmu.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Patrycja Wieczorkiewicz
Patrycja Wieczorkiewicz
redaktorka prowadząca KrytykaPolityczna.pl
Dziennikarka, feministka, redaktorka prowadząca w KrytykaPolityczna.pl. Absolwentka dziennikarstwa na Collegium Civitas i Polskiej Szkoły Reportażu. Współautorka książek „Gwałt polski” (z Mają Staśko) oraz „Przegryw. Mężczyźni w pułapce gniewu i samotności” (z Aleksandrą Herzyk).
Zamknij