Kraj

Opozycyjny Kaczyński to najlepsza motywacja do prospołecznej polityki nowej władzy

Załóżmy, że PiS po wyborach będzie zmuszony oddać władzę. Albo zabraknie im głosów razem z Konfederacją, albo Konfederacja taktycznie w koalicję z „rozdawnictwem” PiS-u nie wejdzie, bo to dla jej wyborców nie do przełknięcia. Jaką politykę będzie prowadził Tusk?

Dawno nie mieliśmy tyle politycznego rechotu co w ostatnich dniach, kiedy to nasi tytani partyjni rozpoczęli na dobre kampanię wyborczą.

Najpierw Kaczyński, który jeszcze nie tak dawno przekonywał, że waloryzacja do 700+ jest inflacjogenna, nagle wyskoczył z obietnicą 800+ od stycznia. W sieci zawrzało. Liberalny komentariat rzucił się na wyścigi z krzykiem i płaczem, że Polski już nie ma. Tarzali się w błocie thermomixowych zup i deserów i biczowali ubrankami z Zalando, rozpaczając, że będą musieli sprzedawać organy albo emigrować z tego kraju, gdzie bezrobocie to niecałe 2 proc., PKB na plusie, a recesja techniczna właśnie się kończy.

I wtedy niczym w grupę rozwrzeszczanych przedszkolaków wszedł on, Donald Tusk. Oświadczył swoim maluchom, że składa wniosek, aby 800+ było już od czerwca. Na Dzień Dziecka, rzecz jasna. Znakomity pomysł, panie Donaldzie – usłyszał. Szach mat, pisowcy! Ktoś tu chce wygrać wybory, Kaczyński znokautowany.

Wysokie koszty prostych podatków

Nagle inflacja przestała się liczyć, przyszedł Tusk i pozamiatał. Chociaż prawdę mówiąc, jego pomysł jest o wiele bardziej inflacjogenny niż Kaczyńskiego. PiS chce bowiem 800+, gdy inflacja, zgodnie z założeniami (niezależnych od PiS) ekonomistów będzie pod koniec roku jednocyfrowa, a Tusk chce teraz, gdy dopiero co mamy za sobą szczyt inflacyjny.

O tym, że pomysł Tuska ma być sprawdzeniem pisowskiego blefowania i sam w sobie jest blefem, wiedzą już niemal wszyscy i nawet tego nie ukrywają. Wiadomo, że to wszystko zagrywka, by pokonać PiS w licytowaniu na socjal.

Wszyscy też podejrzewają, rzecz jasna, słusznie, że Tusk nie robi tego, gdyż nagle nawrócił się na lewicowość. Zresztą same transfery gotówkowe, bez podwyższenia progresji podatkowej, budownictwa mieszkaniowego czy radykalnie zwiększonych nakładów na usługi publiczne żadną lewicowością nie są. Są pewnym elementem polityki opiekuńczej, która dodatkowo wspiera najbogatszych. Wszak aż 25 proc. beneficjentów 500+ to najbogatsi Polacy, którzy pieniądze biorą, ale się nie cieszą.

Czy klasa średnia też sprzeda się PiS-owi?

Oczywistym jest więc, że Tusk idzie w licytację na 800+, ponieważ boi się przegranej. W chęci nieprzegrywania wyborów nie ma, rzecz jasna, niczego złego, tak działa polityka. Tyle że z tego strachu chyba wciąż niewyciągane są właściwie wnioski.

Załóżmy bowiem, że PiS po wyborach będzie zmuszony oddać władzę. Albo zabraknie im głosów razem z Konfederacją, albo Konfederacja taktycznie w koalicję z „rozdawnictwem” PiSu nie wejdzie, bo to dla jej wyborców nie do przełknięcia.

Premierem zostanie więc Donald Tusk z Lewicą oraz Trzecią Drogą PSL i Hołowni. Głównym polityczno-medialnym przekazem od pierwszego dnia będzie ciągłe straszenie PiS-em. Uważajcie, jak PiS wróci, to domknie system, będzie armagedon. Najpierw narracja strachu przy wyborach prezydenckich, potem przy parlamentarnych. Próbkę tego mieliśmy już po pierwszej kadencji PiS-u, relatywnie przecież łagodnego w porównaniu z dzisiejszym.

Ta groźba będzie miała kolosalne znaczenie w wyborze sposobu uprawiania polityki. Tusk będzie musiał nie tyle zaspokoić własnych wyborców, ile przede wszystkim wiecznie bronić się przed powrotem PiS-u, a każdy wzrost w notowaniach partii Kaczyńskiego będzie powodował medialne trzęsienie ziemi i dygot wyborców.

Dlatego bardzo prawdopodobne będzie to, że Tusk wybierze dalszą licytację z Kaczyńskim. Nie, nie skasuje 500 czy 800+, bo „to pieniądze dla nierobów”. Nie podwyższy wieku emerytalnego. Wręcz przeciwnie, pójdzie w politykę socjalną, czy może raczej socjalnopodobną. A ową politykę socjalną może uzyskać właśnie dzięki koalicyjnej Lewicy.

Niemożliwe? Przecież podbieranie pomysłów Razem ma miejsce od dawna. Kto pamięta, że to Razem jako pierwsze ogłosiło pomysł zmiany WIBOR-u? Lada moment PO ogłosiło jeszcze bardziej radykalny pomysł. Kto pamięta, jak Razem głosiło pomysł skrócenia czasu pracy? Tusk po powrocie szybko to podłapał. Aborcja? Proszę bardzo, Tusk już za złagodzeniem. No i wreszcie waloryzacja 500+, a więc pomysł, który cała Lewica promuje od kilku lat.

Owszem, kopiuj-wklej Tuska miało na celu przede wszystkim zatopienie Lewicy poniżej progu i przejęcie jej wyborców, co jednak się nie udało. Ale skoro Tusk potrafi kopiować pomysły w kampanii wyborczej, czemu ma tego nie robić, gdy będzie rządził? Zwłaszcza w atmosferze czy strachu przed powrotem PiS, gdy liberalni wyborcy przełkną wszystko, byleby ten potwór Kaczyński nie wrócił. Tak jak teraz przełykają 800+ od czerwca.

Oczywiście możliwy jest też drugi scenariusz. Zmęczona „socjalem” większość wyborców zwróci się w stronę wolnorynkowych miraży. A Tuska po cichu wesprze Konfederacja. Tyle że Tusk jest chyba zbyt doświadczonym politykiem, żeby nie rozumieć, czemu PO przegrała wybory w 2015 i że nawet najbardziej wolnorynkowi wyborcy będą zszokowani, gdy nagle co miesiąc przestanie na koncie pojawiać się 500, 1000, a może i 1600 złotych. I że dla PiS-u będzie to oddanie wyborów na złotej tacy, a lewicowy koalicjant będzie zgłaszał weto.

Z tego też powodu obecność PiS-u jako straszaka może być najlepszą gwarancją, że prospołeczny kurs zostanie utrzymany, a niektóre pomysły niewielkiego klubu lewicowego znajdą się w centrum zainteresowania. Historycznie nie byłoby to przecież niczym nowym. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że wszelki socjalny progres wynikał nie z dobrego serca tzw. klas uprzywilejowanych, co właśnie ze strachu.

800+, leki i autostrady, czyli pseudosolidarność w niestrawnym pakiecie

To ze strachu przed wybuchem społecznym zgodzono się na ustawodawstwo socjalne w XIX wieku. Ze strachu przed rewolucją wprowadzono demokratyczne wybory po pierwszej wojnie światowej, dzięki czemu głos robotnicy znaczył tyle co głos lorda i bankiera, dotychczas zasiadających w Izbie Panów. To ze strachu przed bolszewikami w 1920 roku uchwalono w Polsce reformę rolną. I wreszcie ze strachu przed komunizmem Stalina wprowadzono po wojnie w Europie państwo opiekuńcze i gigantyczne „rozdawnictwo”, jakim był plan Marshalla.

Być może więc zarzucany PiS-owi „bolszewizm” wreszcie nabierze jakiegoś historycznego sensu, a opozycyjny Kaczyński stanie się figurą do straszenia libkowych dzieci, tak jak bolszewiccy przywódcy byli nimi przez ostatnie sto lat historii kapitalistycznego świata. I coś w Polsce pod względem opiekuńczości państwa zmieni się na lepsze.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Galopujący Major
Galopujący Major
Komentator Krytyki Politycznej
Bloger, komentator życia politycznego, współpracownik Krytyki Politycznej. Autor książki „Pancerna brzoza. Słownik prawicowej polszczyzny”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej.
Zamknij