Kraj

Odrobiona lekcja z feminizmu: jakich bajek kobiety już nie kupią?

Zachęta do głosowania na kobiety, kwoty, a nawet parytety na listach wyborczych nie wystarczą polityce, by przestała mieć męską twarz. Ale od czegoś trzeba zacząć.

„Do parlamentu weszła rekordowa liczba kobiet” – takie nagłówki w mediach bez wątpienia cieszą. Gdy jednak spojrzymy na konkrety, entuzjazm gaśnie tak szybko jak nadzieje na szybką liberalizację prawa aborcyjnego zderzone z powyborczymi deklaracjami polityków Trzeciej Drogi. W izbie niższej po tegorocznych wyborach mamy tylko o trzy posłanki więcej w porównaniu z 2019 rokiem. W sumie w X kadencji Sejmu będzie ich 135, co stanowi 34,07 proc. całego parlamentarnego składu.

To rosnąca, ale wciąż mała reprezentacja obywatelek, które mogą się spodziewać, że wciąż nieutworzony rząd będzie jeszcze bardziej zmaskulinizowany od składu parlamentu. Do stołu negocjacyjnego w kwestii przyszłej koalicji nie zasiadła przecież żadna kobieta. Ani jedna nie stoi też na czele żadnej liczącej się partii.

Obecność kobiet ociepla politykę? Polityczka i dziennikarka oglądają „Rząd”

W arytmetyce wyborczej warto zwrócić uwagę na jeszcze jedną liczbę – 10929 to działająca na korzyść mężczyzn różnica pomiędzy płciami w średniej głosów przypadających na jeden uzyskany mandat. Jak to możliwe, skoro kobiety pod względem frekwencji wyprzedziły mężczyzn, Koalicja Obywatelska umieściła tyle polityczek na jedynkach, a w wielu okręgach kandydatki z tzw. miejsc „niebiorących”, jak Daria Gosek-Popiołek czy Karina Bosak, pokonały lepiej usytuowanych na listach liderów?

Między innymi o tym rozmawialiśmy na podsumowaniu wyników wyborczych w Krytyce Politycznej. Praktykujemy zwyczaj, że spotykamy się z zaprzyjaźnionymi z nami ekspertami i ekspertkami na tzw. kompletach, podczas których dyskutujemy o najważniejszych wydarzeniach społeczno-politycznych, a ja za każdym razem wietrzę głowę i poglądy.

Tak stało się też tym razem. Gdy głos zabrała Kinga Dunin, zrozumiałam, jak niesłusznie i z wielkim uporem tkwiłam przy jednej z nie do końca potwierdzających się narracji związanych z miejscem kobiet w polityce. Chodzi przede wszystkim o spuściznę protestów przeciwko zaostrzeniu prawa aborcyjnego z 2020 roku.

Jak wielu komentatorów życia publicznego lubiłam powtarzać, oddając się polskiemu sportowi narodowemu, czyli narzekactwu, że energia społeczna tamtych demonstracji to politycznie zmarnowany prokobiecy potencjał – zwłaszcza przez Nową Lewicę.

Mowa o sile wyrastającego wokół odbierania osobom z macicami praw reprodukcyjnych populistycznego feminizmu, który – jak tłumaczyła mi kiedyś inna feministka, Agnieszka Graff – „odwołuje się do kategorii ludu zamiast do liberalnych praw i wyboru”, a więc „mówi w imieniu mas kobiecych i posługuje się ramą opozycji między ludem a elitą, obsadzając w roli tych drugich religijnych prawicowych fundamentalistów i populistów” – a więc w polskim przypadku Kościół, Zjednoczoną Prawicę, Ordo Iurisy oraz Kaje Godek.

Dunin uświadomiła mi, że z trwonieniem energii nie ma co przesadzać i mówić, że z wydarzeń z 2020 roku nic nie wynikło. Owszem – nie zrealizował się najlepszy scenariusz, w którym lewicowy męski triumwirat idzie po rozum do głowy i oddaje miejsce kobiecym liderkom, odważnie biorąc na sztandary hasła krzyczane na demonstracjach. Albo taki, w którym Rada Konsultacyjna umie się dogadać i stworzyć mocne narzędzie (może nawet partię) do konsumpcji nastrojów społecznych i przepisania ich na polityczną sprawczość.

Nie ma co dłużej gdybać. Wiemy, że to się nie stało. Nieprawdą jest jednak twierdzenie, że nie wydarzyło się zupełnie nic. Ideały o korzeniach lewicowych zaimplementowała w swojej tegorocznej agendzie wyborczej łagodniejsza i bardziej demokratyczna od PiS-u centroprawica.

„Nie wierzę, że Tusk tak po prostu ucywilizował się w Brukseli i nie ma danych dotyczących zmiany w poglądach społecznych. Zmiana PO i retoryki jej lidera w zakresie praw kobiet oraz deklaracja w sprawie aborcji była wymuszona przez kobiety. One nie przegrały, bo wielkie demonstracje rzadko kiedy kończą się utworzeniem partii politycznej, która wygra najbliższe wybory” – wskazała Kinga Dunin.

Januszewska: Teraz to ja już nie chcę demokracji

Słowem – politycy za sprawą oddolnej siły obywatelskiej nauczyli się, że kobiet nie można już ignorować w swoich opowieściach o Polsce. Na pewno nie można tego robić, jeśli chce się wygrać wybory. Tę lekcję odrobili jednak ci, z którymi feminizmowi wcale nie jest najbardziej po drodze i którzy mogą cynicznie zdobyte zaufanie rozpuścić w znanym, pozbawionym równościowego i progresywnego smaku kisielu tak zwanych „spraw światopoglądowych” – nieważnych i niemogących być przedmiotem umowy koalicyjnej nowego rządu.

Tu dochodzimy do kolejnego błędu, który wytyka nie tylko politykom, ale i publicystom, socjologom i innym opiniotwórcom Kinga Dunin. Wrzucanie kwestii dotyczących praw kobiet, a więc między innymi aborcji, do szuflady z napisem „światopogląd”, jest fałszywym uproszczeniem i wymaga nowego nazewnictwa. Z jednej strony bowiem to dotychczasowe insynuuje, że chodzi o ideologiczne kaprysy, obyczaje i widzimisię (choć życie urządzają nam nie feministyczne, a patriarchalno-narodowo-katolicko-kapitalistyczne wymysły), z drugiej utrwala sztuczny podział pomiędzy tym, co męskie (ważne) i kobiece (nieważne).

Ale brak prawa do przerywania ciąży wymyka się takiemu podziałowi: to szereg zagrożeń dla całego społeczeństwa, bo niechciane ciąże generują szereg problemów, na które zrzucamy się w ten czy inny sposób wszyscy. Może kategoria zysków i strat dla ogółu to początek zeskrobywania z aborcji moralnego odium?

Nie mam co do tego wątpliwości, jednak nie wyobrażam też sobie, by z danych nam obietnic nie rozliczać przebudzonych quasi-feministycznie polskich konserwatystów w Sejmie i rządzie. Albo zapominać, że wielcy przegrani zbudowali kobietom piekło. Polskie społeczeństwo wybaczyło Romanowi Giertychowi faszyzm, seksizm i fundamentalizm religijny, za które nigdy nie przeprosił – i znów wprowadziło go do Sejmu. Nie pozwólmy, by pamięć szwankowała nam w przypadku Mateusza Morawieckiego, który dziś mydli nam oczy, że zawsze był za utrzymaniem „kompromisu” aborcyjnego.

Bullshitem nie do przyjęcia są zarówno jego słowa, jak i sam „kompromis”, który z wypracowaniem porozumienia miał mniej więcej tyle wspólnego, co Jan Paweł II ze ściganiem pedofilów.

Czymś, czego więc należy żądać od władzy, jest nie tylko brak powrotu do starego układu, ale i odważne, a nie kosmetyczne zmiany w kulturze politycznej i wyborczej, realne, a nie dekoracyjne eksponowanie kobiet w partiach i na listach wyborczych. To wszystko musi stać się kluczowym, nie odpuszczanym dłużej tematem – również wewnątrz ugrupowań i na poziomie ustawodawczym.

Kryminał #MeToo. Mam do pań kilka pytań

Już widać, że wprowadzone w 2011 roku kwoty wyborcze były rozwiązaniem słusznym, bo umożliwiającym dostanie się do parlamentu większej liczbie polityczek. Ale tempo tego procesu jest dalekie od zadowalającego. Warto przypomnieć, że w tym samym roku zrezygnowano z innych mechanizmów, które mogłyby rewolucję równościową znacząco przyspieszyć.

Chodzi o przypomniane przez portal Mam Prawo Wiedzieć odrzucenie parytetów, które gwarantowałyby kobietom 50, a nie 35 proc. miejsc na listach wyborczych, jak to ma miejsce obecnie. A także tzw. suwaki, czyli „naprzemienne umieszczanie kobiet i mężczyzn na listach wyborczych” oraz „przydzielanie preferencyjnych miejsc” polityczkom. Pora na powrót do tych dyskusji.

Ten sam serwis, powołując się na badania przeprowadzone w Polsce, Grecji i Belgii przez prof. Macieja Góreckiego i dra Michała Pierzgalskiego i opublikowane w European Journal of Political Research, wskazuje, że regulacje dotyczące udziału kobiet w życiu politycznym działają sprawnie wtedy, gdy spełnione są warunki kontekstowe: edukacja obywatelska i świadomość społeczna na temat równości, a także – „sekularyzacja oraz gotowość klasy politycznej do wystawiania kandydatek na wysokich pozycjach w ramach list proporcjonalnych”.

Tak funkcjonuje to w Belgii, która w zestawieniu wypadła najlepiej. W szerszej perspektywie pod względem reprezentacji kobiet w polityce palmę pierwszeństwa dzierży jednak Islandia. Tamtejszy parlament prawie w połowie tworzą polityczki. Jest więc co robić w Polsce, by choćby zbliżyć się do tego wyniku. Nie dajmy sobie jednak wmówić, że się nie da. Takie bajki mogłyśmy kupować przed 2020 rokiem, nie dziś.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Januszewska
Paulina Januszewska
Dziennikarka KP
Dziennikarka KP, absolwentka rusycystyki i dokumentalistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Laureatka konkursu Dziennikarze dla klimatu, w którym otrzymała nagrodę specjalną w kategorii „Miasto innowacji” za artykuł „A po pandemii chodziliśmy na pączki. Amsterdam już wie, jak ugryźć kryzys”. Nominowana za reportaż „Już żadnej z nas nie zawstydzicie!” w konkursie im. Zygmunta Moszkowicza „Człowiek z pasją” skierowanym do młodych, utalentowanych dziennikarzy. Pisze o kulturze, prawach kobiet i ekologii.
Zamknij