Kraj

Jak wkurzyć wędkarzy, czyli PiS uczy nas, że wszystko jest polityką

Zatrucie Odry nie jest pierwszą sytuacją, w której wyśmiewany przez liberałów suweren, często domyślny wyborca PiS, podejmuje realne działania w imię wspólnego dobra, kiedy państwo nawala.

Najpierw PiS wkurzył tych, którzy są polityczni: destrukcją systemu demokratycznego, arogancją, przenoszeniem posiedzeń z sali do sali, nocnymi głosowaniami w Sejmie, kordonami policji. Potem zaczął deptać po odciskach również tym deklarującym apolityczność: nauczycielkom, lekarzom, pracowniczkom ZUS, KAS, pocztowcom. Wkurzył kobiety, młodzież, mieszkańców terenów wysiedlanych pod CPK. Wreszcie partii rządzącej udało się wkurzyć wędkarzy. Rozumiecie? Wędkarzy, którzy potrafią całymi godzinami siedzieć cierpliwie ze wzrokiem utkwionym w toń wody i drobny spławik, który się na niej unosi. Którzy chcą mieć zwyczajnie święty spokój. Teraz nawet oni widzą, że nie da się przed polityką uciec „nad leniwą rzeczkę w cień”, bo polityka i tam cię dosięgnie.

Wszystko, co pływa w Odrze, dzisiaj ginie

To od politycznych decyzji zależy, jak działają instytucje państwowe, do czego są powoływane i jak traktują swoje zadania. Niesłychana konferencja byłego już prezesa Wód Polskich, Przemysława Dacy, i pozostającego na stanowisku wiceministra infrastruktury Grzegorza Witkowskiego w Cigacicach ujawniła ich pogardę, cynizm oraz całkowity brak kompetencji.

Mam nadzieję, że wypowiedzi, które tam padły, zostaną z nami na dłużej jako memento. Jak ta, w której Grzegorz Witkowski wyraża gotowość, by się kąpać w zatrutej rzece, czy ta, w której przekonuje, że właściwie to wszystkiemu winni ekolodzy, bo „zdrowa rzeka to żeglowna rzeka” i tylko jej regulacja oraz wybetonowanie zagwarantują czystą wodę; ta, w której stwierdza, że winne są samorządy, no i ta całkiem już wspaniała, kiedy na pytanie wędkarza, który kolejny tydzień wyławia z rzeki martwe ryby, czy wolontariusze dostaną pieniądze na wiadra i rękawice, Witkowski odpowiada zdumiony: ale po co wiadra i rękawice?

Nic nie robi się samo

Instytucje działają tak, jak są zbudowane. Jeśli pracują w nich ludzie odpowiedzialni, oddani, samodzielni – będą sprawne. Ale scentralizowana władza, sami swoi na stanowiskach, poczucie bezkarności i braku odpowiedzialności – bo przecież zasadniczą i wystarczającą kompetencją ma być lojalność partyjna – to już przepis na katastrofy. W liczbie mnogiej.

Zatrucie Odry nie jest przecież pierwszą sytuacją, w której to wyśmiewany przez liberałów suweren, często domyślny wyborca PiS, podejmuje realne działania w imię wspólnego dobra, kiedy państwo nawala. Poprzednie to kryzys związany z gwałtownym napływem uchodźczyń z Ukrainy, rozładowany pracą wolontaryjną zwykłych ludzi, a wcześniej też pandemia i nadludzki wysiłek medyków, nauczycieli, uczniów i rodziców, wrzuconych bez zabezpieczenia w nauczanie zdalne.

Raport o stanie ludzkich serc

czytaj także

Radzimy sobie sami, raz lepiej, raz gorzej, bo państwo jest na urlopie albo wprost działa przeciw obywatelkom. Ufamy mu coraz mniej: próbki wody z Odry badają w laboratoriach samorządowcy i aktywiści, finansując je ze zrzutek, bo wyniki ogłaszane na konferencjach jakoś nie uspokajają. A przecież są ważne nie tylko dla oceny skali katastrofy, ale też osobiście dla wędkarzy, którzy wyciągali z wody umarłe ryby, zanurzali w rzece ręce i nogi. Po informacji, że trucizną może być rtęć, wędkarze postanowili się z akcji wycofać. Dlaczego własnym zdrowiem mają płacić za bezradność państwa?

Z reglamentacją dostępu do informacji mieliśmy też do czynienia w czasie pandemii, przy kryzysie uchodźczym, który zamienił się w katastrofę humanitarną przy granicy z Białorusią. Władza ogranicza informację i nią manipuluje, tworząc równoległą rzeczywistość medialną. A jednak realne ją dogania.

Wojewoda w śmigłowcu

Wtedy władza sięga po rekwizyty godne szeryfa na Dzikim Zachodzie. Premier Morawiecki odrywa się od ważenia autokarów i ogłasza nagrodę pieniężną dla tego, kto da znać o wylewających truciznę do rzeki. Bardzo jestem ciekawa, czy nagrodę dostaną ci, którzy od miesięcy alarmowali WIOŚ o takich przypadkach, a nawet sami przynosili próbki wody, bo truciciele zwykli wylewać swoje ścieki po godzinach pracy urzędów sprawujących kontrolę. A może nagrodę dostanie aktywista Marek Drabiński ze stowarzyszenia Wszystko dla Oławy, obecny na konferencji zorganizowanej przez Donalda Tuska, który opowiedział o wieloletniej, choć bezskutecznej walce aktywistów z firmą wpuszczającą ścieki do kanału w Oławie? Obawiam się, że odpowiedzialność, jak trucizna, zostanie rozrzedzona, a winny okaże się tak samo trudny do namierzenia, jak konkretna śmiercionośna substancja.

Ogłoszenie nagrody to nie wszystko. Poleciały już głowy szefa Wód Polskich Przemysława Decy i szefa GIOŚ Michała Mistrzaka, chociaż GIOŚ akurat do badań przystąpił i 3 sierpnia poinformował wojewodę Jarosława Obremskiego o zatruciu wody. Ten jednak był na wakacjach.

Nie był na nich za to akurat wojewoda lubuski Władysław Dajczak, który zmobilizowany przez premiera Morawieckiego już 16 dni po zatruciu zorganizował sztab kryzysowy, poprowadził z innymi wojewodami nadodrzańskimi konferencję prasową, a potem wsiadł w śmigłowiec, by monitorować rzekę. Taniej pewnie byłoby wysłać drona, ale co fota w śmigłowcu to fota w śmigłowcu, a bystre oko wojewody daje gwarancję, że wszystko już będzie pod kontrolą. „Na polecenie Premiera Mateusz Morawiecki z powietrza monitorujemy sytuację na lubuskim odcinku Odry. Nie obserwujemy dużej ilości śniętych ryb. Służby pracują na rzece i wybierają je na bieżąco. Dzisiejsze badania WIOŚ wskazują na poprawę stanu wody w Odrze” − uspokoił wojewoda w mediach społecznościowych.

Śnięte instytucje

Zwrot „na polecenie premiera” jest tu kluczowy. W scentralizowanym systemie instytucje działają za pomocą pociągania za sznurki i kopniaków, same z siebie są bierne, czekają, aż przyjdzie władza, która je ożywi.

Od martwej Odry nie da się już odwrócić wzroku

W czasie konferencji u wojewody lubuskiego premier ogłosił, że zadania są rozdysponowane, sam jest w kontakcie z działającymi w trybie ciągłym służbami weterynaryjnymi, sanepidem i ochroną środowiska, a sztaby kryzysowe odbywają się na poziomie wojewódzkim i centralnym.

Niestety premier jest tylko jeden. Czy sam jeden zważy wszystkie autokary, skontroluje czystość wód, stan zdrowia ryb, zapasy węgla i gazu, cukru i kiełbasy? Na razie martwe – a może właśnie śnięte? – instytucje łypią na wędkarzy szklistym okiem ryby.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Katarzyna Przyborska
Katarzyna Przyborska
Dziennikarka KrytykaPolityczna.pl
Dziennikarka KrytykaPolityczna.pl, antropolożka kultury, absolwentka The Graduate School for Social Research IFiS PAN; mama. Była redaktorką w Ośrodku KARTA i w „Newsweeku Historia”. Współredaktorka książki „Salon. Niezależni w »świetlicy« Anny Erdman i Tadeusza Walendowskiego 1976-79”. Autorka książki „Żaba”, wydanej przez Krytykę Polityczną.
Zamknij