Czy Lewica powinna walczyć o objęcie Ministerstwa Cyfryzacji? A może, stojąc przed górą problemów z mieszkalnictwem czy edukacją, możemy je zepchnąć na margines i bez żalu powierzyć proprzedsiębiorczym amerykanofilom?
Kto na finiszu kampanii wyborczej chciał się zapoznać z filmami dotyczącymi afery youtuberskiej, mógł bez większego trudu natknąć się na materiały promocyjne którejś z największych partii – PiS i PO wydały na nie miliony złotych. Te bezwstydnie przepalane budżety idące na stürmerowską propagandę przy odrobinie przesadnego optymizmu mogły nawet wzbudzać litość – oto zdominowane przez starszych panów partie nieudolnie próbują podbić serca małolatów, zatrudniają ekspertów od TikToka, licytują się na twitterowe zasięgi i ostatecznie nie osiągają nic poza radykalizacją najskrajniejszego, dawno przekonanego betonu.
Z drugiej strony coraz częściej widać posty takie jak ten, który wczoraj zamieścił administrator fanpage’a Wikipedia jako źródło cierpień (i wielu przyjemności): „Facebook AD 2023 niewiele przypomina ten sprzed dekady. Redagowanie amatorskiego fanpage’a stało się po prostu frustrujące, niewygodne i czasochłonne. Dostarczono twórcom stron na FB dziesiątki narzędzi do analizy, do pracy grupowej, do wirtualnego podbijania światowych rynków w Excelu, ale zapomniano o takiej prostej funkcjonalności, jak wyświetlanie bez kaprysów wszystkich postów tylko i aż tym komcionautom, którzy po prostu sami tego chcieli, polubiając lub obserwując dany profil”.
W świecie patostreamingu oprawcy i sygnaliści mają wspólne cele. To kasa i fejm
czytaj także
Znam to dobrze z pracy. Od blisko roku – bo od okolic 11 listopada – mierzymy się w Krytyce Politycznej z podobnym problemem. Facebook nie przepada za treściami politycznymi, które nie zostały dodatkowo opłacone (często „naszymi”, budżetowymi pieniędzmi) – a w efekcie nasze teksty docierają do garstki spośród 150 tys. obserwujących.
Z podobnego powodu zrezygnowałem z Twittera. Do tej platformy wstydliwie długo nie zrażało mnie to, że jego właścicielem jest kumpel Putina, człowiek antypatyczny jak Goebbels, biznesmen prowadzący własną politykę zagraniczną, a może nawet zbrodniarz wojenny. Nie odrzuciła mnie nawet świadomość, że pracuję za darmo, w nie do końca sprecyzowanym celu, na chwałę Elona Muska.
Ostatecznie sfrustrowało mnie dopiero to, że pewnego dnia Musk wywrócił całą mechanikę linkowania na X. Zamiast tytułów artykułów pojawiają się tylko zdjęcia i grafiki z nazwą linkowanej strony. Dla wydawcy oznacza to przewrót do góry nogami, ale nie zobaczyłem ani jednego głosu sprzeciwu. Przypomniał mi się tekst Majora o tym, jak wiele możemy znieść, pokornie akceptując wyroki rządzących.
Przez rząd tracimy miliardy, ale Polacy nie potrafią już protestować
czytaj także
Bezradność ogółu wobec kaprysów Marka Zuckerberga i Elona Muska jest paraliżująca. Tymczasem w Polsce przymiarkom do stworzenia nowego rządu towarzyszą dyskusje, czy Ministerstwo Cyfryzacji jest lewicowe – a może dla lewicowej polityczki byłoby jedynie miejscem zsyłki? Musk zapowiedział niedawno, że w obliczu regulacyjnego dociśnięcia przez UE zastanawia się, czy nie wyłączyć Twittera (czy jak on tam się teraz nazywa) w Europie. Czy w Polsce, po latach uległości wobec cyberkorporacji, znajdzie się choć jedna osoba, która odważy się wskazać mu drzwi?
Owszem, zakres kompetencji Ministerstwa Cyfryzacji, jak widać na przykładach powyżej, jest jak najbardziej lewicowy. Władza tego resortu wpływa na nasze zdrowie psychiczne, codzienną darmową pracę, wyzysk specjalistów przez gigantów, możliwości prowadzenia kampanii przez partie polityczne, a wreszcie na to, czy lewicowe NGO-sy mogą docierać ze swoimi treściami do odbiorców.
Minister cyfryzacji jest skrzydłowym ministry zdrowia, ministra spraw wewnętrznych, ministry pracy i polityki społecznej. Jeśli oddamy ten resort tradycyjnie amerykanofilskim i przedsiębiorczolubnym urzędnikom, dla których nie ma większego szczęścia niż „zachodnie inwestycje” i którzy o nic tak się nie troszczą jak o „nastroje inwestorów”, to w perspektywie jednej kadencji możemy doprowadzić do zaniedbań, które uniemożliwią nam skuteczną walkę z patologiami wiążącymi się z brakiem kontroli nad mediami społecznościowymi.
A przecież na tym nie koniec. Kompetencje ministra czy ministry cyfryzacji spinają na pewnym poziomie aferę Pegasusa, aferę wizową, reakcję władz na covid i certyfikaty szczepień, turystykę wyborczą czy ekspansję mistrzów chłopskiego rozumu. To jeden z podstawowych obszarów, którym mogliby zająć się ambitni politycy, zainteresowani robieniem odczuwalnej zmiany tu i teraz.
Szefowanie Ministerstwu Cyfryzacji – a w ostatnich latach zawiadywali nim przecież politycy takiego kalibru jak Mateusz Morawiecki i Rafał Trzaskowski – to stanowisko, które po latach bezkarności cybercelebrytów i uległości wobec chciwości cyberkorporacji wymaga gruntownej i szybkiej reorganizacji. Być może to mogłoby trochę zniwelować widmo dyktatury Zuckerberga, Wardęgi i partyjnych spin doktorów w przyszłości.