Jeśli nie jesz mięsa czy w ogóle produktów pochodzenia zwierzęcego i wystraszył cię wywiad z docentem Lisiakiem, polecam szereg badań naukowych, które przeczą jego tezom.
Mam déjà vu. Dwa lata temu GW opublikowała wywiad z jakąś panią, która zachwalała mięso. Był pełen przeinaczeń i nieścisłości, i obszernie go skomentowałem.
Teraz trafił do mnie wywiad z dr. hab. Dariuszem Lisiakiem, który również zaleca jedzenie mięsa, i również szerzy nieprawdy i nieścisłości. Czytajcie go wraz ze mną.
Czy weganizm powoduje depresję?
„Należy jednak pamiętać, że w tłuszczu są bardzo cenne składniki odżywcze. Po pierwsze cholesterol, który trafia do naszego organizmu z tłuszczem jest podstawą budowy hormonów steroidowych, takich jak estrogeny i testosteron. A brak cholesterolu tak samo jak jego nadmiar nie jest wskazany dla zdrowia.”
Docent Lisiak najwyraźniej nie wie, że cholesterol potrafimy sobie sami syntetyzować. A potrafimy, ponieważ, o czym docent Lisiak chyba również nie wie, cholesterol jest nie tylko potrzebny do syntezy hormonów (do których nie potrzeba go bardzo dużo), ale przede wszystkim jest podstawowym składnikiem błony białkowo-lipidowej, otaczającej każdą zwierzęcą komórkę. Bez umiejętności syntezy cholesterolu daleko byśmy nie zajechali. Więcej: nie przenika on przez barierę krew-mózg, w związku z czym 100 proc. cholesterolu w mózgu jest wytwarzane przez nasze własne komórki.
Seriously, brak cholesterolu to jest naprawdę ostatni powód jedzenia mięsa, jaki przychodzi mi do głowy. Jest parę rzeczy w mięsie, na które trzeba uważać, jeśli się żadnych produktów zwierzęcych nie je: witamina B12, żelazo, kwasy tłuszczowe z rodziny Omega-3 (przy czym źródłem tego ostatniego są głównie ryby, a nie wieprzowina). Ale na litość, nie cholesterol.
Nie chcemy, aby nowa lewica kojarzyła się z kiełbasą i kaszanką
czytaj także
Chociaż istnieją uzasadnione wątpliwości co do tego, czy duża zawartość cholesterolu w pożywieniu rzeczywiście jest tak szkodliwa, jak się powszechnie uważa, to jak na razie trudno twierdzić, że weganom go brakuje, a co dopiero wegetarianom.
„Po drugie udowodniono, że ludzie, którzy nie jedzą mięsa, znacznie częściej chorują na depresję – wegetarianie dwa razy częściej niż mięsożercy, a weganie nawet pięciokrotnie częściej.”
Dodam, że jak ktoś pisze „udowodniono” w kontekście nauk przyrodniczych, samo w sobie jest to red flagiem.
Chwali się, że prowadząca wywiad dziennikarka spytała o źródła. Niestety, nie sprawdziła, czy docent Lisiak te źródła przeczytał ze zrozumieniem. Bo chyba nie, skoro w powyższym cytacie wyraźnie sugeruje, że dieta wegańska wywołuje depresję.
Próby wykazania związków między wegetarianizmem i weganizmem a zdrowiem psychicznym w polskich mediach to w ogóle jest cała historia. Ostatnio był to np. artykuł w „Rzeczpospolitej”, który skomentował nieoceniony Damian Parol. Zatrzymajmy się na chwilę nad cytowanymi artykułami.
„W »Nutrients« z 2018 roku przedstawiono wyniki badań, z których wynika, że objawy depresji związane są z wykluczeniem z diety jakiejkolwiek grupy żywności, w tym pochodzenia zwierzęcego. Udowodniono, że wegetarianie wykazują wyższe wskaźniki rozpowszechniania zaburzeń depresyjnych, lękowych i pod postacią somatyczną.”
Chodzi o artykuł Malformation syndromes caused by disorders of cholesterol synthesis z 2018 roku. Zacznijmy od tego, że w tym badaniu w ogóle nie brano pod uwagę poważnej depresji. Po drugie, chociaż znaleziono korelację między dietą wegańską i wegetariańską a różnymi objawami depresji, to, jak piszą autorzy, wytłumaczenie, że chodzi o brak substancji odżywczych, nie pasuje do wyników. Autorzy dochodzą do wniosku, że najlepszym wytłumaczeniem jest związek odwrotny: to zmiana nawyków żywieniowych jest efektem depresji, a nie odwrotnie. Na dodatek w kohorcie Adwentystów Dnia Siódmego przejście na wegetarianizm wiązało się z lepszym zdrowiem psychicznym.
Przy okazji autorzy cytują też niemieckie badania z 2012 roku, w których dokładnie to wyszło: przejście na wegetarianizm i weganizm następowało po pierwszych objawach depresji.
Również drugi artykuł, na który powołuje się docent Lisiak, ma podobne wnioski: niedobór substancji odżywczych nie jest wytłumaczeniem obserwowanego związku między depresją a dietą. Wystarczyło przeczytać abstrakt!
czytaj także
Szok! Warzywa chronią przed schorzeniami, czerwone mięso w nadmiarze szkodzi
„– A co z rakotwórczością czerwonego mięsa? To chyba bezsporny związek?
– Najnowsze badania weryfikują wiele obowiązujących od lat opinii na ten temat. W 2022 w »Nature Medicine« napisano, że są tylko słabe dowody na związek między spożyciem nieprzetworzonego czerwonego mięsa a rakiem jelita grubego, rakiem piersi, cukrzycą typu 2 i chorobą niedokrwienną serca. Co więcej, nie znaleziono dowodów na związek tego spożycia z udarem niedokrwiennym i udarem krwotocznym.”
Weryfikują? Serio? Nowe badania? Wystarczy zajrzeć do wstępu artykułu. To w ogóle nie były nowe badania, tylko nowa meta-analiza, tzn. zestawienie wyników wielu wcześniejszych badań.
Po drugie, mimo że związek między jedzeniem czerwonego mięsa a różnymi chorobami wyszedł słaby, to jeszcze nie znaczy, że go nie ma (autorzy badań z 2022 też tego nie twierdzą). Więcej: Lescinsky i inni w 2022 roku policzyli, przy jakiej konsumpcji mięsa ryzyko zachorowania jest najmniejsze. Wyszło… 0 g / dzień (z 95 proc. przedziałem ufności 0-200g). Jak piszą autorzy i autorki: „brak konsumpcji czerwonego mięsa minimalizuje ryzyko dla zdrowia”.
I dlatego redakcja „Nature Medicine” w komentarzu do pracy z 2022 pisze:
„Obserwacje są w ogólności zgodne z narodowymi wskazówkami żywieniowymi, takimi jak przewodnik Eatwell w UK, zalecającymi ograniczenie spożycia czerwonego mięsa i zwiększenie spożycia warzyw.”
Katastrofa zawłaszczona przez człowieka. A co ze zwierzętami pozaludzkimi?
czytaj także
Dodatkowo, autorzy pracy z „Nature Medicine” zastosowali nową metodę metaanalizy („burden of proof”), która jest bardzo konserwatywna. Nie wchodząc w spór między naukowcami (więcej na ten temat można przeczytać tutaj), oznacza to, że nawet bardzo zachowawcza analiza znalazła wyraźny i istotny (choć słaby) związek między konsumpcją czerwonego mięsa a różnymi paskudnymi chorobami. A jednocześnie ta sama metoda analizy znalazła silniejszy związek między większym spożyciem warzyw a efektem ochrony przed różnymi schorzeniami, w tym udaru niedokrwiennego i raka przełyku.
Ale główny problem jest w konsumpcji przetworzonego czerwonego mięsa. Póki co, najnowsza literatura tylko potwierdza jego istnienie.
Dodam jeszcze, że o ile prace przytoczone powyżej to badania asocjacyjne (korelacyjne), to w prawdziwych, zrandomizowanych testach klinicznych z celową interwencją obserwuje się szereg pozytywnych efektów zdrowotnych diet wegańskich i wegetariańskich (Craig et al. 2021).
Mięso jest ok – przekonują „rzetelni” producenci trzody
Wróćmy do wywiadu i docenta Lisiaka.
„– Badania zlecone przez producentów trzody? Mamy im ufać? Są chyba raczej zainteresowani wzrostem spożycia wieprzowiny, a nie ostrzeganiem przed nią.
– Badania robił instytut, ale rzeczywiście zostały zlecone przez Polsus. No cóż, ja mogę tylko powiedzieć, że rzetelnie zbadaliśmy mięsność świń i opublikowaliśmy wyniki.”
Tak to tu zostawię.
czytaj także
„Czego jeszcze broni pan w wieprzowinie?”
„– Ma żelazo hemowe, a więc łatwo przyswajalne przez organizm człowieka. I tego żelaza jest w wieprzowinie więcej niż w każdym innym rodzaju mięsa. (…) Kiedyś jako źródło żelaza polecano szpinak, dziś wiemy, że nie da się go porównać z mięsem. Szpinak ma żelaza nawet mniej niż szczypiorek. (…) [W] naszych badaniach zawartość żelaza w karkówce przekraczała 6,3 mg [na 100g].”
To prawda, że ogólnie żelazo niehemowe jest trudniej przyswajalne przez organizm człowieka. Ale docent Lisiak anegdotami o szpinaku płynnie przechodzi nad wysoką zawartością żelaza w wielu innych roślinach, np. soi. Tofu zawiera ok. 5 mg żelaza w 100 g, co więcej – mimo, że jest to żelazo niehemowe, to okazuje się, że jest bardzo dobrze przyswajalne.
W dodatku nadmiar żelaza też jest szkodliwy! Konsumpcja żelaza hemowego jest związana z wyższym ryzykiem zachorowania na szereg chorób, w tym raka odbytu i cukrzycy, prawdopodobnie dlatego, że żelazo jest pro-oksydantem.
Generalnie mięso jest bogate w aminokwasy niezbędne dla naszego organizmu, których sami nie potrafimy wytwarzać, w witaminy, zwłaszcza grupy B (B6, B12) oraz PP, A i D.
Aminokwasy nie są problemem dla wegan jedzących fasolę (w tym soję), orzechy i zboże. Witamina B12, o czym już wielokrotnie pisałem, rzeczywiście jest konieczna do dobrego funkcjonowania organizmu, jej braki mogą powodować silne zaburzenia, i nie znajdziemy jej w roślinach. Ale na litość, nie trzeba w tym celu jeść wieprzowiny – jest w rybach, nabiale, jajkach.
czytaj także
Wegetarianom jedzącym regularnie produkty zwierzęce brak B12 raczej nie grozi. A weganom? Cóż, okazuje się, że weganie umieją czytać i biorą suplementy, więc w badaniach porównujących dietę wegan i nie-wegan nierzadko okazuje się, że weganie wcale nie mają niższych poziomów witaminy B12.
Witamina B6 jest zaś w dużych ilościach w ziemniakach i owocach. Ziemniaki zawierają jej tyle, co wieprzowina. Niacyna (witamina PP) występuje w wielu pokarmach roślinnych, np. fistaszkach, awokado, wytworach z razowej mąki, grzybach. Witaminy A są w mnóstwie warzyw (np. marchewkach).
Jeśli chodzi o witaminę D, to tu akurat pan docent Lisiak przydzwonił główką w barierkę. Czerwone mięso jest bowiem ogólnie ubogim źródłem tej witaminy (wieprzowina zawiera jej jednak trochę więcej niż wołowina). Najlepsze źródła to mięso tłustych ryb. Mleko albo niby-mleko z soi czy owsa z dodatkiem witaminy D zawiera jej o dwa rzędy wielkości więcej niż np. wołowina.
Oczywiście, witaminę D potrafimy sami syntetyzować – o ile wystarczająco dużo przebywamy na świeżym powietrzu, ale okazuje się, że suplementacja witaminą D jest akurat ważna nie tylko dla wegan – na deficyt cierpi również znaczna część mięsożerców (między 13 a 40 proc. Europejczyków, zależy jak liczyć.
Nie mogę ukryć, że nie jestem w tym sporze bezstronny. Mam poważne zastrzeżenia co do hodowli oraz jedzenia świń i krów. Kiedyś napiszę o tym notkę. A póki co: jeśli nie jesz mięsa albo w ogóle jesteś weganką czy weganinem, i wystraszył cię wywiad z docentem Lisiakiem, to polecam artykuł Davida Rogersona z 2017 roku, zawierający bardziej rzeczowe uwagi i rekomendacje (głównie dla sportowców) i wspomniany powyżej artykuł Craiga i innych.
*
Tekst pierwotnie ukazał się na blogu Biokompost. Autorowi dziękujemy za zgodę na przedruk.
**
January Weiner – bioinformatyk, biolog ewolucyjny i statystyk, pracuje w jednym z instytutów naukowych w Niemczech w grupie zajmującej się bioinformatyką. Autor bloga Biokompost.