Dziś kibice Michniewicza kochają i przeszłość trywializują, by o niej przypomnieć przy pierwszej piłkarskiej katastrofie. A ta przecież zawsze w końcu nadejdzie.
Gdy tuż po zwycięstwie nad Szwecją kamera zrobiła gigantyczne zbliżenie na twarz Czesława Michniewicza, miliony polskich kibiców mogły wreszcie zobaczyć łzy szczęścia. Kiedy nazajutrz zaczęli o meczu czytać i słuchać wywiadów od tego samego Michniewicza, zamiast łez usłyszeli bluzganie na dziennikarzy. W obu sytuacjach pan Czesław okazał się tak bardzo ludzki i tak bardzo pasujący do świata (nie tylko polskiej) piłki nożnej.
czytaj także
Postawmy sprawę jasno: Czesław Michniewicz na trenowanie reprezentacji po prostu nie zasłużył. Po pierwsze ze względu na owe głośne 711 połączeń telefonicznych ze słynnym Fryzjerem – czyli Ryszardem F., organizującym sprzedawanie meczów piłkarskich ponad dekadę temu. Na temat tego, czy Michniewicz, mimo braku wyroku sądu, był uwikłany w korupcję piłkarską, wielu kibiców i dziennikarzy ma od dawna wyrobione zdanie. Selekcjoner mógłby je zmienić, tyle że nigdy nie próbował. Nigdy jasno nie powiedział ani nie opisał, o czym rozmawiał z Fryzjerem i dlaczego tak często.
Po drugie, Michniewicz nie zasłużył na kadrę także dlatego, że ma za sobą katastrofalny sezon z Legią Warszawa, która przed jego odejściem znajdowała się o włos od strefy spadkowej i z której zrobił ogólnopolskie pośmiewisko. Jeśli po takim zjeździe, niespotykanym w najnowszej historii polskiej piłki, dostajesz do trenowania kadrę Polski, to jaki jest przekaz do reszty trenerów? Że liczą się umiejętności, wyniki, sukcesy? Czy może jednak zblatowanie z kilkoma decydentami, celebrytami dziennikarskimi, znajomości w środowisku, układy i układziki?
Po trzecie, Michniewicz nie zasłużył na stanowisko selekcjonera, bo raz już nim był i reprezentację zostawił. Konkretnie – reprezentację Polski do lat 21, z której odszedł do Legii. Nie byłby to może istotny argument, gdyby nie to, jak wielkie oburzenie wywołało porzucenie seniorskiej reprezentacji Polski przez Paulo Sousę. Michniewicz, choć w lepszym stylu, też przedłożył trenowanie klubu nad dalszą pracę z reprezentacją. Jeśli narzekamy na Sousę, to chyba powinniśmy chociaż trochę na Michniewicza?
Ta sprawa ma też jednak drugą stronę. Afera korupcyjna była dawno temu i od tego czasu Michniewicz trenował kilka klubów i młodzieżówkę. Skoro jego przeszłość mało komu wówczas przeszkadzała, miał prawo sądzić, że podobnie będzie przy reprezentacji seniorów. Z czysto sportowego punktu widzenia Michniewicz wydaje się także lepiej przygotowany do bycia trenerem reprezentacji niż klubu. Po tylu blamażach na dużych imprezach nie ma się co oszukiwać – szczytem tej kadry, z jedną megagwiazdą i kilkoma pomniejszymi, które zwykle w kadrze zawodzą (jak Szczęsny czy Zieliński), jest awansowanie na kolejne przegrane mistrzostwa. I to, co nie udało się Włochom albo nie udawało Holandii, udało się właśnie Michniewiczowi.
czytaj także
Na samej imprezie szans na coś więcej zbyt wiele nie ma, chyba że polski piłkarz wreszcie zrozumie, że nie jest żadnym faworytem w meczu z Ekwadorem czy Senegalem, którego niemal cała kadra gra w angielskiej Premier League. I że bliżej mu do gracza Islandii czy innych Skandynawów niż do technicznych południowców. Michniewicz, w przeciwieństwie do Paulo Sousy, na trenera takiej kadry – czyli underdoga ryglującego bramkę i liczącego na kontrę, rożnego, karnego czy błysk Lewandowskiego – nadaje się dosyć dobrze.
Owszem, miał w meczu ze Szwecją dużo szczęścia, bo nagle Szczęsny się nie ośmieszył, Zieliński odpalił, a Szwedzi frajersko tracili gole. Ale takie szczęście, jak się zwykle uważa w fachu piłkarskim, jest także cechą pożądaną. Każdy wybierze szczęściarza zamiast lepszego fachowca z wiecznym pechem.
czytaj także
Paradoksem wyboru Michniewicza na selekcjonera reprezentacji Polski jest to, że sportowo do kadry pasuje, ale na nią nie zasługuje, czego dowodzi jego bliższa i dalsza przeszłość. Płacząco-bluzgający selekcjoner jest więc najlepszym podsumowaniem katarskiego mundialu, zbudowanego na trupach robotników, o których się w Polsce za głośno nie będzie mówiło, o ile Polacy strzelą bramkę i wyjdą z grupy. Wówczas wszelkie grzechy zostaną błyskawicznie zapomniane. W końcu istotą piłki jest także to, że w blasku sukcesu potrafi rozgrzeszać wszystko i wszystkich. Dlatego dziś kibice Michniewicza kochają i przeszłość trywializują, by o niej przypomnieć przy pierwszej piłkarskiej katastrofie. A ta przecież zawsze w końcu nadejdzie. I znowu popłyną łzy, tym razem z zupełnie innego powodu.