Walcząc o prezydenturę Warszawy, Magdalena Biejat z Razem może sformułować własny pomysł na stolicę – bardziej prospołeczny, zrównoważony, ekologiczny i wkluczający niż obecny. Stoi też przed nią drugie zadanie: nie zrazić „normalsów”.
Z poparciem ruchów miejskich, na czele z ruchem Miasto Jest Nasze, Lewica (czyli Nowa Lewica, Razem, PPS, Unia Pracy) wystawia w tegorocznych wyborach lokalnych Magdalenę Biejat jako kandydatkę na prezydentkę stolicy. Wicemarszałkinię Senatu czeka trudna walka, mimo że teoretycznie Warszawa wydaje się przyjaznym gruntem dla lewicy. W zeszłorocznych wyborach do Sejmu lewica osiągnęła tam drugi (po okręgu sosnowieckim) wynik w kraju, z poparciem na poziomie 13,45 proc., co pozwoliło wprowadzić troje posłów. Sama Biejat została wybrana jako kandydatka Paktu Senackiego do izby wyższej polskiego parlamentu z okręgu obejmującego warszawskie dzielnice Bemowo, Ochota, Ursus i Włochy.
Biejat jest dla lewicy optymalną kandydatką. I nie chodzi tylko o to, że jest kobietą – choć tym razem lewica nie mogła nie postawić na kobietę – ani o to, że w 2019 roku dostała się po raz pierwszy do Sejmu jako kandydatka kojarzona ze środowiskami miejsko-aktywistycznymi. Kluczowe jest co innego: Biejat wydaje się mieć predyspozycje do tego, by zrealizować najważniejszy cel lewicy w wyborach prezydenckich w Warszawie. Nie jest nim warszawski ratusz – bo to zadanie poza zasięgiem tej formacji – ale pokazanie, że potrafi ona podmiotowo odróżnić się od KO i przetrwać, nie spadając z poparciem na poziom sytuujący ją poza polityczną grą.
Biejat: Nie wystarczy wrócić do porządku, który był przed PiS
czytaj także
W Warszawie lewica może się pokazać
Przy tym wybory w Warszawie mogą być w tym roku jedynymi, w których lewica będzie się mogła politycznie zaprezentować. W wyborach do sejmików startuje samodzielnie wyłącznie z przymusu. Liderzy chyba popełnili błąd, tak otwarcie deklarując na wstępie chęć wspólnego startu z KO – choć sama decyzja o negocjacjach dotyczących wspólnego startu miała jak najbardziej sens. Gdy Donald Tusk ogłosił na konferencji prasowej zarejestrowanie komitetu wyborczego Koalicji Obywatelskiej, lewica znalazła się w sytuacji osoby narzeczeńskiej, zostawionej w ostatniej chwili przed ołtarzem.
Wybory sejmikowe z wysokim rzeczywistym progiem wyborczym będą dla lewicy bardzo trudne. W najlepszym wypadku wprowadzi kilkunastu wojewódzkich radnych, ale trudno powiedzieć, w jak wielu sejmikach będzie realnie potrzebna KO i Trzeciej Drodze do zbudowania rządzącej większości. A nie łudźmy się: tam, gdzie te dwie bynajmniej nie lewicowe siły będą mogły rządzić bez lewicy, tam jej na rządowy pokład nie wezmą. Po tych wyborach liderzy Nowej Lewicy nie będą mogli wyjść na konferencję prasową i powiedzieć z zadowoleniem: „15 października lewica wróciła do rządów w Warszawie, a teraz wraca w Polsce lokalnej”.
W żadnym z innych dziesięciu największych miast – a wyścigi w pozostałych rzadko budzą ogólnopolskie emocje polityczne – lewica najpewniej nie będzie mieć wyrazistych kandydatów. W Łodzi i Wrocławiu Nowa Lewica poparła tych wywodzących się z PO. Zresztą, by zwrócić na siebie uwagę dobrym wynikiem w innym dużym mieście niż Warszawa i Kraków, lewica musiałaby w nim wygrać.
Kampania Biejat w Warszawie może być więc jedyną okazją w tym roku, by pokazać w wyścigu obserwowanym w całej Polsce, że lewica jest ważną siłą, zdolną powalczyć ze swoim koalicjantem o wyborców i uzyskać budzący szacunek wynik.
Przedstawić alternatywę, nie zrazić normalsów
Z punktu widzenia tego głównego zadania Biejat jest dobrą kandydatką, bo wydaje się osobą, która będzie w stanie przedstawić alternatywę, a przynajmniej lewicowo-aktywistyczną korektę, wobec pomysłu na miasto Rafała Trzaskowskiego – i zrobić to w sposób, który na wyjściu nie zrazi normalsów zbyt dogmatycznym podejściem albo nadmiernie „subkulturowym” lewicowym przekazem.
Biejat jest wicemarszałkinią w Senacie, ale jako współliderka partii Razem, która chyba bardziej nie jest, niż jest częścią koalicji 15 października, będzie miała sporo swobody w formułowaniu krytyki tego, co zaprezentował w ciągu ostatnich czterech lat Rafał Trzaskowski.
Doświadczenie aktywistyczne i zaplecze w postaci ruchów miejskich przynajmniej teoretycznie powinny pozwolić kampanii Biejat sformułować swój własny pomysł na stolicę. Bardziej prospołeczny, zrównoważony, ekologiczny i wkluczający niż obecny. Skupiony na korekcie dobrze działających, lecz punktowo wymagających poprawy obszarów – jak transport, czy tematach, z którymi obecny ratusz radzi sobie wyraźnie słabiej, jak kwestie mieszkaniowe.
Jestem sobie w stanie wyobrazić, że jakaś część ogólnie progresywnego elektoratu, która chciałaby z różnych przyczyn pokazać w pierwszej turze żółtą kartkę Trzaskowskiemu, byłaby w stanie zagłosować na Biejat, traktując ją jako bezpieczny wybór. Z kolei nieliczny tożsamościowy elektorat lewicy, głównie głosujący na Razem, identyfikujący się przez opór wobec „libków”, nie będzie miał z poparciem Biejat żadnego problemu. Wicemarszałkini Senatu nie wydaje się może naturalną kandydatką, by walczyć o głosy rozczarowanego elektoratu ludowego PiS, ale też nie wiadomo, jak się on zachowa w sytuacji, gdy PiS już nie rządzi i niczego nie może mu zaoferować.
O co gra lewica?
Jaki wynik Biejat będzie dla lewicy zadowalający? Absolutnym szczytem wydaje się przeskoczenie kandydata PiS Tobiasza Bocheńskiego, może nawet wejście do drugiej tury. Prawdopodobieństwo realizacji takiego scenariusza nie jest jednak wielkie, zwłaszcza jeśli Polska 2050 i związane z nią ruchy miejskie wystawią dobrego kandydata na prezydenta stolicy.
Świetny wynik Biejat podniósłby jej ogólnokrajową widoczność i pewnie wyzwolił dyskusję, czy to nie ona powinna za rok wystartować w wyborach prezydenckich jako reprezentantka lewicowej koalicji – na razie to jednak bardzo odległa perspektywa.
Realnym celem, który powinna sobie postawić kampania wicemarszałkini, jest dwucyfrowy wynik i wprowadzenie swojej listy do rady miejskiej. W idealnym, znów mało prawdopodobnym scenariuszu, na tyle licznie, by bez klubu radnych lewicy Trzaskowski nie miał większości.
Czy Lewica powinna startować wspólnie z PO? W sejmikach tak, w miastach niekoniecznie
czytaj także
Wynik Biejat i listy lewicy wyraźnie niższy niż ten, jaki lewicowa lista osiągnęła w wyborach do Sejmu, trzeba będzie uznać za porażkę. Jeśli do tego dołożymy słabe wyniki w sejmikach i w wyborach europejskich, które czekają nas w czerwcu, to pewnie konieczna będzie refleksja na tym, czy lewica dobrze wykorzystuje swój udział w rządzie do budowania poparcia i czy wypracowała optymalną formułę współpracy i artykułowania różnic wobec silniejszych koalicjantów.
Dlaczego Warszawa może być trudna
Analityk wyborczy Daniel Pers w niedawnej rozmowie z Onetem przestrzegał lewicę przed rozbudzaniem zbyt wielkich oczekiwań swoich sympatyków co do wyniku wyborów lokalnych. W polityce korzystniej jest bowiem zdobyć wynik przekraczający oczekiwania, niż rozbudzić je i nie dostarczyć – taka klęska jeszcze bardziej ciągnie w dół, o czym przekonuje się dziś Konfederacja.
Stolica może pod tym względem okazać się dla lewicy kłopotliwym terenem. Miała tu co prawda drugi wynik w kraju, a fakt, że PiS, jak wszystko wskazuje, w wyścigu o prezydenturę stolicy w ogóle nie będzie się liczył, daje Magdalenie Biejat przestrzeń do walki o progresywny elektorat. Bo w Warszawie nie musi on głosować na najsilniejszego kandydata obozu demokratycznego, by „ratować stolicę przed PiS”. Ten mechanizm zadziałał w dużej mierze w 2018 roku i dał zwycięstwo Trzaskowskiemu w pierwszej turze, zatapiając kandydaturę Jana Śpiewaka. Teraz jednak, gdy PiS nie rządzi, a Bocheński jest postrzegany jako kandydat bez szans, nie musi.
Nie ma pokolenia 15 października, jest pokolenie Strajku Kobiet
czytaj także
Z drugiej strony, elektorat progresywny i często definiujący się jako lewicowy, o który lewica potencjalnie mogłaby powalczyć, w Warszawie często głosuje na Platformę i jej kandydata. Można się spodziewać, że dla części wyborców określających się jako lewicowi, ale niekoniecznie głosujących na lewicę, Trzaskowski będzie atrakcyjniejszą opcją niż lista z Tuskiem na czele. Prezydent Warszawy jest też sprawdzoną jakością, trudno uznać, by w ciągu czterech lat stało się coś, co pokazałoby, że nie nadaje się do pełnienia funkcji.
Wiele zależy od tego, jak jeszcze ułoży się pula kandydatów i jaki pomysł na kampanię znajdą Biejat i jej sztab. Z pewnością jednak mają o co walczyć.