Troje aktywistów dostało się na teren Trybunału Konstytucyjnego. Na drzwiach jego siedziby przybili plakat z napisem „Wczoraj Argentyna, jutro Polska. Legalna aborcja”, odpalili race, po czym spokojnie pozwolili zatrzymać się policji. − To był akt obywatelskiego nieposłuszeństwa. I nadszedł moment, kiedy trzeba to robić, bo prawo dyskryminuje połowę społeczeństwa − tłumaczą.
W środę 27 stycznia Trybunał Konstytucyjny opublikował obszerne uzasadnienie do wyroku z 22 października 2020 roku, w którym orzekł, że wykonywanie aborcji w przypadku ciężkich wad płodu jest niezgodne z ustawą zasadniczą. Parę godzin później opublikowany został również sam wyrok. W całym kraju odbyły się spontaniczne protesty − pierwsze jeszcze w środę, kolejne w czwartek. Właśnie wtedy, podczas demonstracji w al. Szucha w Warszawie, troje aktywistów przeskoczyło płot okalający siedzibę trybunału. Klementyna Suchanow i Przemek Siewior podbiegli do drzwi wejściowych siedziby TK i przybili na nich plakat z napisem „Wczoraj Argentyna, jutro Polska. Legalna aborcja”. Odpalili race. W tym czasie taki sam plakat demonstrującym za płotem i kordonem policjantów prezentował Łukasz Stanek. Klementyna Suchanow jest jedną z liderek Ogólnopolskiego Strajku Kobiet, Stanek i Siewior to aktywiści klimatyczni działający w Extinction Rebellion.
Na podwórze okalające siedzibę TK weszli także policjanci. − Spodziewaliśmy się tego i nie stawialiśmy oporu – relacjonuje nam Przemek Siewior. − Tym bardziej zaskakująca była reakcja policjantów: jeden z nich wykręcił mi rękę i prowadził tak, że głowę miałem pół metra nad ziemią. Zakuli nas w kajdanki. Mnie i Klementynę z przodu, Łukasza z tyłu − opowiada.
czytaj także
Wszyscy troje odmawiali podania swoich danych, dopóki funkcjonariusze nie przedstawią im przyczyny zatrzymania. A jak wynika z relacji Stanka i Siewiora, z tym funkcjonariusze mieli problem. − Najpierw nie mogli się zdecydować, czy to, co zrobiliśmy, to wykroczenie, czy przestępstwo. Po jakimś czasie poinformowali jednak, że chodzi o zniszczenie mienia. W końcu dodali, że naruszyliśmy mir domowy – mówi Stanek.
Nie zbliżać się do trybunału
Wszystkich troje funkcjonariusze przewieźli na komendę przy ul. Żytniej na Woli, ale po chwili z powrotem zapakowali do radiowozów. Suchanow została zawieziona na komendę do oddalonego o 50 km Mińska Mazowieckiego. Stanek, wciąż z dłońmi skutymi z tyłu, i Siewior, skuty z przodu, trafili do Grodziska Mazowieckiego.
− O naszych prawach poinformowali nas szczątkowo jeszcze na Żytniej, ale musieliśmy te prawa sobie wyszarpywać. Wielokrotnie domagaliśmy się kontaktu z adwokatami, ale dopiero po drodze do komendy w Grodzisku Mazowieckim funkcjonariusze pozwolili nam zadzwonić do prawników − opowiada Stanek.
Przed demonstracją każde z nich zapisało na przedramieniu antyrepresyjny numer do kolektywu Szpila, który zrzesza prawniczki i prawników nieodpłatnie pomagających osobom zatrzymanym w antyrządowych demonstracjach. W reakcji na ich telefon do Grodziska pojechało troje adwokatów. Dopiero tam przedstawiono im na piśmie przyczyny zatrzymania. W protokole znalazły się art. 193 Kodeksu karnego, który mówi m.in. o wdzieraniu się na ogrodzony teren, oraz art. 288 o zniszczeniu mienia. Do tego zastosowano art. 57, który występkom nadaje charakter chuligański i pozwala zastosować surowsze kary. Za wejście na podwórze TK i przybicie plakatów do jego drzwi podczas czwartkowego protestu aktywistom grozi kara grzywny, ograniczenia lub pozbawienia wolności do pięciu lat.
Zarzutów jednak nie usłyszeli od razu. Noc spędzili w celi komisariatu w Grodzisku. W piątek po południu zostali przewiezieni na śródmiejską komendę przy ul. Wilczej. Dopiero tam dowiedzieli się, co im grozi. Następnie trafili do położonej nieopodal prokuratury, gdzie dowiedzieli się, że zostają objęci środkiem zapobiegawczym – raz w tygodniu mają się meldować na komendzie przy Wilczej. Stanek: − Mamy też zakaz zbliżania się do trybunału na mniej niż sto metrów.
Taki sam zakaz wydano wobec Klementyny Suchanow. Liderka OSK została zatrzymana na noc w mińskim komisariacie. W piątek przedstawiono jej te same zarzuty co Stankowi i Siewiorowi. Suchanow też ma się meldować raz w tygodniu na Wilczej.
Taktyka na represje
W czwartek stołeczni policjanci kursowali nie tylko do Mińska i Grodziska. Podczas protestów funkcjonariusze zatrzymali 14 osób, które przewieźli także do Legionowa, Nowego Dworu Mazowieckiego, Piaseczna, Pruszkowa i Wołomina. Dzień później Sylwester Marczak, rzecznik Komendy Stołecznej Policji, tłumaczył „Gazecie Wyborczej”, że osoby te popełniły czyn zabroniony, a transportowanie ich poza miasto było konieczne ze względów logistycznych, bo „jednostki warszawskie są w znacznym stopniu obciążone pracą ze względu na bezpośrednie zaangażowanie w zabezpieczenia zgromadzeń”.
Tłumaczenia te nie mają pokrycia w rzeczywistości. Dyrektor Krajowego Mechanizmu Prewencji Tortur informował, że stołeczne komendy wcale nie były całkowicie obłożone. Podobne wnioski płynęły z badań KMPT przeprowadzonych w październiku i listopadzie. W czterech zbadanych terminach, kiedy w Warszawie odbywały się manifestacje, a zatrzymanych uczestników protestów wywożono poza stolicę, obłożenie miejsc w stołecznych komendach wynosiło między 25 a 80 proc.
Najdalszym komisariatem, w którym znaleźli się protestujący, jest ten w Ostrołęce, 120 km od Warszawy. Osoby wywożone poza miejsce zamieszkania są najczęściej wypuszczane po tym, jak funkcjonariusze wykonają czynności. Nocą zostają same w obcym mieście. Dlaczego policja uporczywie stosuje takie środki? Karolina Gierdal, adwokatka Kampanii Przeciw Homofobii i kolektywu Szpila, przypuszcza, że przyczyny mogą być co najmniej trzy. − Po pierwsze, żeby zapobiec demonstracjom solidarnościowym pod komisariatami. Po drugie, policja chce utrudnić adwokatom dotarcie do zatrzymanych. Standardowo powinni oni trafić na komisariat przypisany terenowi, na którym doszło do zatrzymania. A jak ich tam nie ma, to musimy dzwonić po komendach lub stosować inne metody poszukiwań. Trudno też nie traktować tego jako dodatkowej formy represji. Bo ciężko dotrzeć do domu w środku nocy z nieznanego miasta. Również dla pełnomocnika jazda do Nowego Dworu Mazowieckiego to pewne utrudnienie.
czytaj także
Gierdal przypomina, że rozwożenie zatrzymanych po innych miastach stołeczna policja zastosowała po raz pierwszy na taką skalę po proteście, który towarzyszył zatrzymaniu Margot w sierpniu zeszłego roku. Do praktyki tej powróciła po 22 października. − Funkcjonariusze nie zawsze tak postępują i ciężko to przewidzieć. To, czy danego dnia demonstranci będą zatrzymywani, czy nie, zależy w naszej ocenie od taktyki przyjętej przez policję, a nie od zachowania demonstrantów.
Jak mówi adwokatka, demonstranci skarżą się, że funkcjonariusze nie informują o faktycznych i prawnych podstawach zatrzymania. Odmawiają kontaktu z adwokatami albo zniechęcają do niego. Nadużywają też kajdanek. − To działanie nastawione wyłącznie na represje, upokorzenie i zastraszenie. Na szczęście ludzie są bardzo zorganizowani i mają coraz większą świadomość przysługujących im praw. I dzwonią do nas w razie problemów.
Prawo do niezgody
Tak jak zadzwonili Łukasz Stanek i Przemek Siewior. Aktywiści opowiadają, że przeskakując przez płot przy Trybunale Konstytucyjnym, byli gotowi na to, że policja ich zatrzyma. − To był akt obywatelskiego nieposłuszeństwa. I nadszedł moment, kiedy trzeba to robić, bo prawo dyskryminuje połowę społeczeństwa. Mamy prawo, które krzywdzi, i wobec takiej zmiany przyzwoici ludzie muszą mówić: nie – tłumaczy Stanek. Siewior dodaje: − Rządzący traktują przepisy i konstytucję nie jako wspólnotową umowę, ale jako instrument utrzymywania władzy. Przypominamy im, że przekroczyli granicę i że nie zgadzamy się na to.
Karolina Gierdal tłumaczy, że przy podejmowaniu interwencji członkowie kolektywu Szpila nie oceniają formy protestu. Nie jest zatem istotne, czy osoba została zatrzymana za działania w ramach obywatelskiego nieposłuszeństwa, które polegają na łamaniu prawa i gotowości poniesienia za to konsekwencji. − Kolektyw czerpie źródła ideologiczne z przekonań lewicowych, feministycznych, queerowych i anarchistycznych. To oznacza, że w przypadku takich protestów działamy. Jako adwokatka nie pytam, na czym polegał protest danej osoby, tylko zapewniam jej najlepszą możliwą obronę. Nie rozdrabniamy się, jak w przypadku protestów z czwartku, czy ktoś był przed trybunałem, czy za bramą, nie deliberujemy, czy zasługuje na pomoc prawną, czy nie. Obstawiamy protesty m.in. Strajku Kobiet i poświęcamy swoje noce, bo łączą nas wartości i sprawa.
czytaj także
− Gdyby ktoś chciał mówić, że wejście na teren trybunału i wbicie kilku gwoździ w drzwi jego siedziby to radykalizm, to chciałabym zwrócić jego uwagę na działania władzy. Decyzja pseudotrybunału jest drastycznym łamaniem praw człowieka i spowoduje wiele szkód społecznych. Gołym okiem widać, kto tutaj jest radykałem – tłumaczy Kinga Dunin, socjolożka i publicystka. – To tak, jakby porównywać kogoś, kto ukradł milion, z głodnym, który ściągnął ze sklepowej półki bochenek chleba.
Dunin wyjaśnia, że prawo nie jest ostatecznym wyznacznikiem tego, co właściwe. Jeśli prawo jest złe, to możemy się z nim nie godzić. − Niektórzy nie obawiają się tego robić i powinniśmy być im za to wdzięczni. Ludzie boją się represji, pobić czy kar pieniężnych. Chciałabym, żeby nie musieli obawiać się również pouczeń legalistów z naszej strony. Zwłaszcza kiedy prawne umocowanie działań władzy i policji jest mocno wątpliwe.
Dunin mówi, że międzynarodowe dokumenty gwarantują nam szereg praw człowieka i obywatela, które nie mogą być zniesione krajowymi uregulowaniami. − Dlatego mamy prawo nie godzić się ze złym prawem, a tym bardziej bezprawiem – mówi socjolożka.
Do aktów nieposłuszeństwa obywatelskiego w zeszłym tygodniu wezwała lekarzy Marta Lempart, jedna z liderek Ogólnopolskiego Strajku Kobiet. W wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” pytała, czy w Polsce znajdą się lekarze, którzy będą wykonywać aborcję pomimo opublikowania orzeczenia TK. „Jeśli się odważą, to na pewno będą ścigani z mocy prawa karnego” − mówiła liderka OSK. − Jednak aborcja w przypadku wad płodu jest zabiegiem objętym procedurami, wymagającym zaangażowania personelu medycznego i sprzętu. Nie wystarczy decyzja jednego lekarza.