Polki i Polacy nie są zadowoleni z aktualnego stanu rzeczy, ale mają też poczucie, że prywatyzacja nie jest rozwiązaniem. Widzę tę sytuację jako szansę i wyzwanie dla lewicowej polityki. Powinniśmy szukać dróg do budowy aktywnego państwa dobrobytu, które obywatele zaczęliby postrzegać jako ofertę dla siebie, a nie dla innych. Maciej Gdula komentuje raport z badań Przemysława Sadury i Sławomira Sierakowskiego „Koniec hegemonii 500+”.
Przesłanie raportu Przemysława Sadury i Sławomira Sierakowskiego Koniec hegemonii 500+ jest dość ponure. Polska to dżungla, gdzie każdy przede wszystkim walczy o swoje. Nie ma miejsca na współczucie, solidarność i troskę o innych. Jest za to sporo zawiści wobec tych, którzy, jak sądzimy, dostali coś w niezasłużony sposób. Lewica w takim kraju będzie miała zawsze pod górkę.
Można się załamać, ale można też zastanowić się, czy, po pierwsze, rzeczywiście jest aż tak źle, a po drugie − jak robić w Polsce lewicową politykę państwa opiekuńczego, nawet jeśli warunki nie są sprzyjające.
Co to jest 500+?
Zacznijmy od 500+, bo do niego odnoszą się autorzy w tytule raportu. Niby wiadomo, że to świadczenie 500 złotych na każde dziecko, ale ten program jest zdecydowanie czymś więcej. Często interpretowany jest jako cena, którą płacimy za utrzymywanie się PiS przy władzy. Część osób tak właśnie interpretowała poprzedni raport Sadury i Sierakowskiego o cynizmie Polaków. Wybiorą oni tę partię, która jest wiarygodna w tym, że da ludziom więcej.
Trudno zgodzić się z taką interpretacją 500+. Jest to oczywiście program transferowy, ale jego znaczenie polityczne jest głębsze i bardzo złożone. Dla zwolenników PiS był to program, który pokazywał sprawczość nowej władzy i przy okazji obnażał kłamstwa PO. Politycy Platformy mówili przecież, że budżet nie uniesie takiego programu, i okazało się to nieprawdą. 500+ szybko stał się dla głosujących na PiS powodem do dumy i jednocześnie świetnym i neutralnym argumentem wobec krytyki poczynań rządu. PiS niszczy niezależny TK? Kaczyński zmienił media publiczne w tubę propagandową? Prawica zatrudnia rodziny w spółkach? Ale przecież dali rodzinom historyczne wsparcie!
Dzisiejszy stosunek Polek i Polaków do 500+ jest przede wszystkim odzwierciedleniem stosunku do PiS, a dopiero potem do programów społecznych czy szerzej do państwa. Kumulacja afer ekipy rządzącej w mijającym roku i przekonanie, że rząd nie radzi sobie z pandemią, przełożyły się na poczucie, że PiS prochu już nie wymyśli. Stąd też w badaniach uwidoczniło się dużo większe poparcie dla różnych wariantów zmian w programie 500+ niż dla pozostawienia programu bez zmian. Ten nacisk na potrzebę zmian wydaje mi się najważniejszym wnioskiem płynącym z badań. Ich kierunek wcale nie jest przesądzony.
Co się marzy Polkom i Polakom?
Gdyby ograniczyć się do analizy słów wypowiadanych przez osoby uczestniczące w badaniach fokusowych, można byłoby pomyśleć, że Polacy dobrze oceniają tylko siebie: ja ciężko pracowałem, ja dobrze się wykształciłem, ja się nie leniłem. A inni? Czekają tylko, żeby dostać coś od państwa, nie przykładają się do pracy, idą na łatwiznę. Państwo natomiast nie daje sobie rady i najczęściej tylko pogłębia problemy.
Czy zatem, biorąc pod uwagę całą tę bezwzględną ocenę, Polacy chcieliby państwa minimum i maksymalnej prywatyzacji usług publicznych? Otóż okazuje się, że wcale nie!
Tylko 18 proc. badanych zgodziło się ze stwierdzeniem, że dobrze byłoby zlikwidować publiczną oświatę, zostawić ludziom pieniądze i pozwolić im uczyć się prywatnie. Nie zgodziło się z tym aż 62 proc. pytanych. Nieco więcej osób, bo 34 proc., poparło ideę likwidacji powszechnego ubezpieczenia zdrowotnego i przejścia na leczenie prywatne. I tu jednak niemal połowa badanych, bo 46 proc., była przeciw.
Narzekanie na państwo wcale nie przekłada się zatem na nastroje prywatyzacyjne. To pomysły atrakcyjne dla 1/6–1/3 społeczeństwa. Większość jednak uważa, że likwidacja usług publicznych przyniosłaby jeszcze większe problemy i poważnie ograniczyła dostęp ludzi do leczenia czy edukacji.
czytaj także
Nie oznacza to od razu poparcia dla rozwoju usług publicznych albo tego, że lewica ma 40 proc. naturalnego elektoratu podskakującego z radości na wieść o konieczności podniesienia podatków, żeby dofinansować szpitale i szkoły. Mamy jednak sytuację niezadowolenia z aktualnego stanu rzeczy i poczucie, że prywatyzacja nie jest rozwiązaniem. Ja widzę tę sytuację jako szansę i wyzwanie dla lewicowej polityki.
Aktywne państwo dobrobytu
Moje największe zastrzeżenia związane z raportem Sadury i Sierakowskiego wiążą się z ich rekomendacjami. Autorzy nie mają serca do socjaldemokratycznej polityki i ograniczają się do konstatacji, że jest źle i możliwe są tylko cząstkowe rozwiązania w stylu kolejnego transferu pieniędzy na opiekę nad starszymi. Może i jest to droga dla badaczy i komentatorów, ale według mnie to smutny przykład składania broni. W końcu nie tylko politycy są od szukania rozwiązań i optymizmu.
Spróbujmy zatem, wychodząc od raportu, zastanowić się nad perspektywami socjaldemokratycznej polityki.
Po pierwsze, o ile ludzie mają wątpliwości, czy wszyscy pobierający 500+ naprawdę na to zasługują, jednocześnie nie krytykują konieczności udzielenia wsparcia potrzebującym. Oznacza to, że w społecznej wyobraźni pojawia się przestrzeń na rozwijanie programów skierowanych do grup wyraźnie poszkodowanych. Dwie kwestie, które na cel wziąć może socjaldemokratyczna polityka, to przeciwdziałanie ubóstwu absolutnemu i pomoc dla niepełnosprawnych. Polska powinna dążyć do likwidacji ubóstwa jako sytuacji, w której zagrożona jest biologiczna kondycja organizmu. Wciąż takich osób jest w Polsce 4 proc. (2019 r.) i taką sytuację można uznać za hańbiącą. Szersza pomoc państwa dla osób z niepełnosprawnością i ich rodzin też nie jest kontrowersyjna. Ludzie współczują osobom dotkniętym niepełnosprawnością i identyfikują się z ich rodzinami, które poświęcić się muszą opiece, przez co nie mogą podjąć zwykłej aktywności zawodowej. W tych dwóch obszarach rozwój programów społecznych zyska z pewnością szerokie poparcie.
Po drugie, Polacy mają poczucie, że ich pieniądze się marnują, i z tego wynika niechęć do płacenia podatków. To poczucie jest szczególnie silne, gdy idzie o system ochrony zdrowia. Płacąc co miesiąc niemałe składki na NFZ, jako pacjenci zderzamy się z kolejkami do specjalistów, długim czasem oczekiwania na zabiegi planowe i nieprzychylnym personelem. Nieudolność rządzących, jeśli idzie o działanie w obszarze zdrowia, obiektywnie sytuację pogorszyła. Ludzie są w kropce i nie chcą dawać więcej pieniędzy na coś, co nie działa. To nastawienie można zmienić, pokazując możliwość poprawy sytuacji w wybranych obszarach działania systemu. Na przykład przedstawiając program zmniejszenia kolejek do specjalistów do jednego miesiąca w ciągu trzech lat. Uwiarygodnieniem dla tego programu może być to, że nie wszystko w Polskim systemie ochrony zdrowia nie działa. Działa na przykład bardzo dobrze kardiologia i kardiochirurgia. Jeśli potrafimy poradzić sobie z tak skomplikowanymi schorzeniami jak choroby serca, to potrafimy też skrócić kolejki.
Dla kogo ten Ład? Gdula o przyszłości państwa opiekuńczego w Polsce
czytaj także
Kolejny problem, z którym zmierzyć się musi lewicowa polityka, to postrzeganie działań państwa jako czegoś, co wspiera lenistwo i bierność. Ludzie nie tylko mają uprzedzenia wobec korzystających z opieki, ale słusznie nie postrzegają siebie i nie chcą być postrzegani jako osoby wymagające pomocy. Radzą sobie w życiu, osiągają swoje cele, nie poddają się, więc nie ma się co dziwić, że gdy słyszą, że państwo ma kogoś wyręczyć − reagują niechęcią. Zadaniem lewicy jest pokazanie zupełnie innej roli państwa. Nie tyle opiekuńczego, odbierającego jednostkom sprawczość, ale aktywnego, zwiększającego możliwości, jakie przed nimi stoją. Dobrze dofinansowana i zorganizowana publiczna szkoła to instytucja wspierająca aktywność i pracę. Dzieci nie muszą być pobudzane do nauki wyłącznie wyścigiem po stopnie. Mogą rozwijać się, współpracując, odkrywając swoje uzdolnienia i konfrontując się z różnorodnymi środowiskami.
Podobnie program budownictwa społecznego nie jest po prostu rozdawaniem mieszkań. Powstanie mieszkań na wynajem tańszych, niż oferuje rynek, to poszerzenie opcji dostępnych obywatelkom i obywatelom, którzy mogą zaspokoić swoje potrzeby inaczej, niż biorąc kredyt mieszkaniowy. Poza tym budownictwo społeczne to możliwość tworzenia nowych standardów projektowania i − co nie mniej ważne − zwrotu w stronę energooszczędnych i ekologicznych rozwiązań.
Opowiadając w Polsce o państwie opiekuńczym jako instytucji wsparcia, spójności społecznej i solidarności, lewica prawdopodobnie ani nie osiągnie politycznego sukcesu, ani nie zbliży naszego kraju do rozwiązań skandynawskich. Powinniśmy szukać jednak dróg do budowy aktywnego państwa dobrobytu, które Polacy i Polki zaczęliby postrzegać jako ofertę dla siebie, a nie dla innych. To zdecydowanie lepsze niż składanie broni.