Kraj

Kubisa: Bądź taka, nie bądź taka

Kolejni krytycy pouczają nas, jakie są „prawdziwe problemy prawdziwych kobiet”. Tylko że ich wyobrażenia o kobietach, Manifach i feminizmie są wzięte z sufitu.

Warszawska Manifa zmaga się od lat z problemem, który mogłabym nazwać „intelektualnym lenistwem medialnych komentatorów”. Są ludzie, którzy – jak wynika z ich tekstów – na Manify nie chodzą i niespecjalnie wiedzą, o czym się podczas Manif mówi. Nie interesuje ich też wydawana co roku „Gazeta Manifowa” czy choćby zawartość strony internetowej www.manifa.org, na której można znaleźć manifowe założenia programowe. Nie wiedzą, jakie były hasła kolejnych Manif, ich program, nie mają pojęcia, kto podczas Manify przemawiał i o czym były te przemówienia. Ale wiedzą, że Manifa „nie reprezentuje interesów prawdziwych kobiet”.

Co roku pojawiają się kolejne osoby w roli krytyków/krytyczek Manify w szczególności oraz feminizmu w ogólności. Niestety, wygląda to trochę jak debata w stylu „mops porwał klops”, czyli nieważne, o czym Manifa była czy jest, ważne, by udowodnić, że nie jest o tym, o czym być powinna.

To intelektualne lenistwo polega nie tylko na niewiedzy, ale też na bazowaniu na nieistniejących w rzeczywistości podziałach na „panie z uniwersytetu” i „prawdziwe kobiety pracujące”. Pobrzmiewa w tym skojarzenie akademii z ciepłą posadką, gdzie umowy śmieciowej nikt nie widział na oczy, i panną z dworku, która nie skalała się nigdy pracą fizyczną i nikt jej nie wywalił z pracy, gdy zaszła w ciążę. Oraz wizja nauk humanistycznych i społecznych, w tym gender studies, jako tak zwanego „mambo jumbo”, kompletnie oderwanego od Prawdziwych Problemów Prawdziwych Kobiet.

Tyle że gdy się przyjrzeć wizji „prawdziwych kobiet”, chociażby w tekście Katarzyny Kazimierzowskiej, to jest ona równie oderwana od rzeczywistości jak te wszystkie dyrdymały o akademii. Jest w tym wyobrażenie kobiet pracujących, których nie interesują prawa kobiet, a na hasło „ustawa antyaborcyjna” wzruszają ramionami. Serio? Skąd takie przeświadczenie?

Niechciane ciąże przydarzają się tylko feministkom, czy jak?

Tak, pracujące kobiety, kobiety z supermarketów czy szeroko pojętego sektora usług umieją myśleć. Umieją wyściubić nos poza swoje indywidualne problemy pracownicze. Co więcej, akurat kwestia aborcji dotyczy ich w sposób szczególny, bo tak się składa, że te trzy tysiące na zabieg to równowartość ich dwóch lub trzech pensji.

Ileż można czytać opisów feminizmu opartych na wiedzy wziętej z sufitu? Tym bardziej że ich scenariusz jest zawsze ten sam i opiera się na wygodnym i wyobrażonym podziale na „lewicę obyczajową” i „lewicę pracowniczą”, co w przełożeniu na ruch feministyczny oznacza „akademiczki, panny z dworku” i „znękane życiem kobiety pracujące”.

Konfrontowanie haseł uznanych za „dworkowe” – jak aborcja, związki partnerskie i in vitro – z wyobrażonymi problemami pracujących kobiet to po prostu klasowe uprzedzenie. Czy osób pracujących w supermarkecie nie mogą interesować związki partnerskie? Czy praca w żłobku automatycznie oznacza, że marzy się o ślubie kościelnym? Związki partnerskie dotyczą wszystkich. Być może jeszcze bardziej tych, którzy i które zarabiają mniej – bo związek partnerski byłby tańszym rozwiązaniem niż wizyty u notariusza.

To samo tyczy się in vitro. Kilka lat temu Porozumienie Kobiet 8 Marca razem ze Stowarzyszeniem „Nasz Bocian” organizowało pikiety w sprawie in vitro pod Sejmem. Na jednej z nich głos zabrała działaczka WZZ Sierpień 80. Opowiedziała o wieloletnich staraniach o dziecko, o zapożyczeniu się na niezwykle drogą procedurę in vitro – i o rozpaczy, że kolejnych prób nie będzie, bo nie ma na to pieniędzy, za to są długi. In vitro jako problem klasy średniej? Nie sądzę.

Wreszcie aborcja. Manifa od zawsze zajmuje się aborcją, po prostu dlatego, że jest ona w Polsce praktycznie zakazana. I od zawsze wskazujemy, że ograniczenie praw reprodukcyjnych dotyczy przede wszystkim kobiet, które zarabiają niewiele. Aborcja i sytuacja na rynku pracy są silnie powiązane. Dysponując odpowiednimi zasobami, można po prostu sobie bimbać na polskie prawo antyaborcyjne. Niechciane ciąże znacznie bardziej obciążają kobiety, które nie dość, że zarabiają niewiele, to jeszcze ich pozycja na rynku pracy jest słaba, bo, jak mówią pracodawcy, „na ich miejsce czeka pięćdziesięciu chętnych”. Niechciana ciąża to zwolnienie i poważne zagrożenie biedą.

Porozumienie Kobiet 8 Marca mówi o prawach pracowniczych kobiet prawie od samego początku swego istnienia. W 2004 roku we „Biedronkowym” happeningu nagłaśniałyśmy wyzysk kobiet w supermarketach. Od tego czasu zapraszamy też działaczki związkowe do udziału w Manifie. Manifie w 2005 towarzyszył piękny balon z napisem „Rząd na pensje pielęgniarek”.

Było dla nas jasne i niezwykle istotne, by na Manifie pojawiały się problemy nie tylko szklanego sufitu dla menadżerek, ale również, a może przede wszystkim, problemy kobiet zarabiających mniej, pracujących w zawodach sfeminizowanych, często związanych z opieką – ważną, ale kompletnie niedocenianą. Zależało nam na obecności kasjerek, nauczycielek, stewardess, sprzątaczek, pielęgniarek.

Decyzja o tym, by przestrzeń manifową przekazać choć częściowo działaczkom związkowym, nie spotkała się z jednomyślną zgodą. Część działaczek PK8M obawiała się, że ważne feministyczne hasła, których oprócz Manify i PK8M nikt nie ma ochoty podejmować, zostaną przysłonięte przez prawa pracownicze – którymi związki zawodowe zajmują się na co dzień.

Wydaje się jednak, że ten sojusz wzmocnił, a nie osłabił przekaz Manify. Chcemy zawsze pokazywać wielowymiarowość trudności, z jakimi mierzą się kobiety w Polsce. Nie sposób mówić o prawach kobiet, nie mówiąc o rynku pracy i pieniądzach, niskich nakładach na politykę społeczną, a szczególnie rodzinną. Jednocześnie bez sensu byłoby koncentrować się wyłącznie na trudnym losie menadżerek czy polityczek. Poprzez Manifę chcemy nagłaśniać problemy tych, które na co dzień są niesłyszane. Bo jest tak, że problemy kobiet – pracownic giną w przekazie formułowanym przez związki zawodowe. Co warte podkreślenia, nie zapraszamy polityków. Oczywistym wyjątkiem była zawsze Izabela Jaruga-Nowacka.

Zaproszenie na Manifę to nie tylko zaproszenie do skandowania haseł – to także organizowanie spotkań roboczych z działaczkami związkowymi przed Manifą, przedstawianie im haseł i programu oraz dyskusja. Można powiedzieć, że to, co mówimy na Manifie, jest najpierw konsultowane ze związkami zawodowymi. To rodzaj „dobrej praktyki”, którą warto by było upowszechnić w sferze polityki i mediów. Co roku uzyskujemy mnóstwo interesujących informacji – staramy się je przekazać w „Gazecie Manifowej”, rozdawanej w Warszawie w tysiącach egzemplarzy oraz dostępnej na stronie internetowej Manify.

Kiedy w 2010 roku Manifa pod hasłem „Solidarne w kryzysie, solidarne w walce” była w dużej części poświęcona prawom pracowniczym i sytuacji kobiet w kryzysie, podniósł się raban, że zapomniałyśmy o aborcji. W tekście napisanym razem z Elżbietą Korolczuk i Katarzyną Bratkowską Zagraj to jeszcze raz, Manifo odpowiedziałyśmy na te zarzuty, ale może warto przypomnieć jeszcze raz, jak  bezprecedensowa była demonstracja, na której przemawiały działaczki różnych związków zawodowych: kasjerki z WZZ Sierpień 80, pielęgniarki z OZZPiP, działaczki Komisji Kobiet OPZZ i nauczycielki z ZNP. W kolejnych latach przemawiały też działaczki ze poznańskich żłobków zrzeszone w OZZ Inicjatywa Pracownicza.

W 2011 roku Manifa ruszyła pod hasłem „Dość wyzysku! Wymawiamy służbę!” – a plakat i „Gazetka Manifowa” nie pozostawiały wątpliwości, że chodzi nam o prawa pracownicze kobiet, ich zdrowie, dostęp do opieki, o zmianę priorytetów budżetowych i zaprzestanie wyrzucania pieniędzy na stadiony. Mówiłyśmy, jakim zagrożeniem dla kobiet są umowy śmieciowe. W tym roku na Manifie głos zabrała Ewa Andruszkiewicz. W poruszającym przemówieniu opowiedziała o działalności na rzecz praw lokatorskich Jolanty Brzeskiej i jej strasznej śmierci.

Jeśli ktoś choć trochę interesuje się ruchem związkowym w Polsce, to zapewne zna pojęcie „konfliktowego pluralizmu”, upowszechnione przez Witolda Morawskiego i Juliusza Gardawskiego, charakteryzujące relacje między centralami związkowymi w latach 90. Można powiedzieć, że organizując manifowe dyskusje z kobietami ze związków zawodowych, choć trochę zasypywałyśmy zupełnie niepotrzebne podziały między różnymi organizacjami związkowymi.

Nie każda działaczka związkowa chce przyjść na Manifę – mimo wielu zaproszeń nie przychodzą działaczki z NSZZ Solidarność. Dzieli nas kwestia aborcji. Niemniej poglądy na prawa pracownicze kobiet mamy zdecydowanie podobne.

Tekst ten dotyczy doświadczeń i działań Porozumienia Kobiet 8 Marca. Trzeba podkreślić, że podobne sojusze oraz nagłaśnianie haseł „pracujących kobiet” dotyczy również innych miast – Manify w Łodzi czy Wrocławiu mają wybitnie pracowniczy charakter.

Współpraca ze związkami zawodowymi wcale nie jest oczywistością. Nawiązanie jej oznacza konieczność przełamania lodów, wzajemnych stereotypów i niechęci wynikających z niewiedzy. Zarówno feministki, jak i związki zawodowe borykają się z tym, że są oceniane poprzez stereotypy. Dlatego też nasza współpraca nie powstała w jeden dzień, bo zaufanie buduje się znacznie dłużej. Ale dzięki temu dobrze się rozumiemy i mówimy wspólnym głosem.

Budowanie podziałów na „prawdziwe kobiety” i feministki z wieży z kości słoniowej nie jest ani adekwatne, ani potrzebne.

Jak widać chociażby w filmie Dzień kobiet Marii Sadowskiej, kobiety w naszym kraju najbardziej potrzebują współpracy. Współpracujmy zatem – i na Manifie, i przez cały rok.

PS. A przy okazji – Dzień kobiet naprawdę warto zobaczyć! Zanim zniknie z kin, wypchnięty przez komedie romantyczne i filmy akcji.

 

Czytaj też:

Sylwia Chutnik, Dzień kobiet

Agnieszka Wiśniewska, Kobieta z megafonem

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Avatar
Julia Kubisa
Zamknij