Kraj

To nie jest kraj dla rodzin zastępczych. Nic dziwnego, że jest nas coraz mniej [rozmowa]

Fot. Alberto Casetta/unsplash

Po waloryzacji zawodowy rodzic dostaje 4567 zł brutto, niezawodowy – 1517 zł, do tego 800 plus. Za całodobową pracę – to ochłapy. A co z oddaniem, bliskością i miłością? To przecież misja, nie zawód – brzmi obiegowa opinia. Problem w tym, że za tymi „imponderabiliami” stoją ludzie, wypaleni i przeciążeni. Mateusz Macierakowski rozmawia z rodzicami zastępczymi: Arturem Kosibą, Aleksandrą Krztoń i Andrzejem Musiolikiem.

Kiedy 30 maja cała Polska świętowała Dzień Rodzicielstwa Zastępczego, media społecznościowe i politycy – jak zwykle – zatrzymali się na powierzchni. Celebracja obfitowała w serduszka i kwiatki. Radosną atmosferę mogłaby popsuć świadomość, iż 70 proc. prowadzących rodzinne domy dziecka w Polsce ma od 41 do 60 lat. Wymiana pokoleniowa tutaj nie nastąpi. Młodzi ludzie, zmagający się z trudnościami ekonomicznymi i mieszkaniowymi, nie podejmą wyzwania – muszą się skupić na własnym przetrwaniu.

W ciągu pięciu lat z systemu odeszło ponad 4 tys. rodzin zastępczych. Domy dziecka są przepełnione. Między 2002 a 2023 rokiem liczba rodzin zastępczych spadła o 11 proc., a potrzeby rosną.

Uciec od przemocy: jakich zmian potrzebują domy dziecka i DPS-y?

Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej zapowiada wprawdzie reformy, m.in. szybszą deinstytucjonalizację, ale daleko im do wystarczających. Dlatego do rozmowy o pieczy zastępczej zaprosiłem tych, którzy znają temat od podszewki i z własnego doświadczenia: Artura Kosibę – prezesa rybnickiego stowarzyszenia „Serduchowo” i wiceprezesa fundacji „DOBROstka”, i jej członków: Aleksandrę Krztoń i Andrzeja Musiolika.

Mateusz Macierakowski: Jak dzieci z pieczy zastępczej reagują, gdy dostają w szkole zadanie: „narysuj swoje drzewo genealogiczne”?

Aleksandra: To zależy od dziecka – jego wieku, dojrzałości, sytuacji rodzinnej. Dla niektórych może to być trudne i dezorientujące zadanie, zwłaszcza jeśli nie wiedzą, czy mają rysować rodzinę biologiczną, czy tę, w której aktualnie przebywają. Pamiętam sytuacje, w których to ja – jako opiekunka – miałam większy problem, niż samo dziecko. Nie byłam pewna, jak mu pomóc. Sugerować rysowanie rodziny biologicznej, czy naszej? Zrozumiałam, jak ważne jest danie dziecku przestrzeni do decyzji – do wyrażenia tego, z czym czuje się bezpieczniej i co w danym momencie uważa za „swoją” rodzinę. Sporo zależy też od relacji dziecka z rodziną biologiczną. Jeśli są one względnie dobre, dziecko często z własnej woli wraca do korzeni i chce je zaznaczyć. Takie zadanie może być wtedy szansą na uporządkowanie własnej historii, na symboliczne „złapanie” tożsamości. Ale jeśli więzi są zerwane albo traumatyczne, trzeba bardzo uważać – takie zadanie może wywołać bolesne wspomnienia. Nauczyciele muszą wiedzieć, że dla dziecka z pieczy zastępczej takie ćwiczenie nie jest neutralne.

Fajnie jest mieć dzieci, ale czy to zdrowe, żeby się dla nich poświęcać?

Artur: Pamiętam jeden bardzo trudny przypadek. Dziewczynka była u nas niecały rok. W międzyczasie zmarła jej mama. Było to na początku roku szkolnego, druga albo trzecia klasa podstawówki. Dostała w szkole zadanie: „przygotuj swoje drzewo genealogiczne”. Odmówiła jego wykonania i otrzymała ocenę niedostateczną. Przyszła do domu zapłakana i nie chciała powiedzieć, o co chodzi. Dopiero następnego dnia zauważyliśmy ocenę w dzienniku elektronicznym. Wysłałem wiadomość do nauczyciela z prośbą o większą uważność – żeby przed zadaniem tego typu sprawdzić, jakie dzieci są w klasie, z jakimi historiami tam przyszły. Oczywiście nie chodziło o ujawnianie szczegółów, tylko o ogólną wrażliwość. Nauczyciel przeprosił, wycofał ocenę. Czasem drobne zadanie może mieć ogromny ciężar emocjonalny.

A jak szkoła reaguje na zmiany, które zachodzą u dzieci umieszczonych w pieczy zastępczej? Czy nauczyciele rozumieją, że to proces?

Artur: To jeden z największych problemów rodzin zastępczych. Dzieci trafiają do pieczy z doświadczeniem zaniedbania, braku wsparcia, przemocy. Często odreagowują w sposób, który otoczenie odbiera jako złe zachowanie. A wtedy wszyscy oczekują nagłej zmiany – że dziecko stanie się grzeczne, spokojne, dostosuje się do nowej sytuacji. Tymczasem ten proces trwa czasem latami i nie zawsze kończy się tak, jakbyśmy chcieli. Brakuje zrozumienia – zwłaszcza w szkole. Gdy pojawiają się uwagi, rodzic zastępczy czuje się winny. Jakby to była jego porażka.

Andrzej: W ośrodkach medycznych też zdarza się przemoc instytucjonalna. Moja żona kilka razy była w takiej sytuacji, sam też to odczułem – na wejściu traktowano nas jak patologię czy przestępców. Dziecko z zespołem FAS (alkoholowy zespół płodowy) już na pierwszy rzut oka jest oceniane negatywnie. Lekarze czasem wykazują agresję zamiast empatii. Mieliśmy chłopca, który miał mocno zniszczone zęby mleczne – widać było, że to przez nadmiar cukru i brak odpowiedniej opieki. Dopiero po kilku minutach rozmowy udało nam się wytłumaczyć, że dziecko dopiero od tygodnia jest w pieczy, bo rodzice biologiczni się nim nie zajmowali.

Co innego oceny instytucjonalne, a co innego codzienne życie. Czy uliczne stereotypy słabną, czy wciąż mają się dobrze?

Andrzej: Zdarza się, że kiedy jesteśmy gdzieś z dziećmi – a co roku zabieramy całą grupę na wakacje, np. nad polskie morze – to słyszymy za plecami komentarze typu: „O, idzie 500 plus. A nie, teraz to już 800 plus” – i śmiechy. Docinki zdarzają się regularnie. Czasem się odgryzam. To boli, bo robimy coś ważnego, a często spotykamy się z uprzedzeniami i brakiem szacunku.

Do kogo należy rodzina i dlaczego do prawicy?

Mateusz: Wizerunek zastępczych rodziców został dodatkowo poplamiony takimi sytuacjami, jak ostatnio w Słupsku, gdzie trzyletnia dziewczyna będąca pod opieką rodziny zastępczej zmarła w szpitalu z powodu licznych oparzeń. Według dziennikarzy Radia Gdańsk była wyraźnie zabiedzona, wyglądała na niedożywioną. Albo feralny przykład z Pucka z 2014 roku – rodzice zastępczy pobili na śmierć trzyletniego chłopca i pięcioletnią dziewczynkę.

Od tamtej sytuacji minęło ponad 10 lat. System kontroli i nadzoru ośrodków rodzinnej pieczy zastępczej nie został uszczelniony?

Artur: Nie, ale jeśli w rodzinie zastępczej dochodzi do tragedii, to raczej z powodu ludzkiego błędu, niż braku nadzoru. W Rybniku, gdzie mieszkam, kontrola rodzin zastępczych funkcjonuje – odpowiada za nią konkretna osoba z Urzędu Miasta, a doraźne kontrole są możliwe, jeśli pojawią się niepokojące sygnały, np. ze szkoły czy od sąsiadów. Dodatkowo każda rodzina ma przypisanego koordynatora, który wspiera i opiniuje jej funkcjonowanie. Zanim zostanie się rodziną zastępczą, trzeba przejść kwalifikacje, szkolenia (50 godzin plus 10 godzin praktyki dla niezawodowych rodziców, więcej dla zawodowych i RDD), a co dwa lata badania psychologiczne i pedagogiczne. Jesteśmy też w stałym kontakcie i spotykamy się w grupach – trudno coś ukryć. Ale każdy trafia do pieczy z inną motywacją i niekoniecznie mając pełną świadomość, jak trudne jest to zadanie.

Polska prawica traktuje dzieci jako zasób, liberałowie – jako projekt [rozmowa z Michałem R. Wiśniewskim]

W 2007 roku zaczynaliście z Olą opiekować się dziećmi, które dziś są dorosłe, a teraz przyjmujecie kolejne – czy widzicie różnice w ich wyjściowym stanie psychicznym i fizycznym? Pytam, bo dane NIK z 2016 i 2020 roku pokazują, że do pieczy trafia coraz więcej dzieci z poważnymi problemami: FAS, ADHD, uzależnieniami czy niepełnosprawnością. W 2020 roku aż 11,7 proc. dzieci w pieczy miało orzeczenie o niepełnosprawności, przy ok. 4 proc. w całej populacji.

Artur: Sytuacja – przynajmniej z mojej perspektywy – bardzo się zmieniła. Kiedy zaczynaliśmy z Olą przygodę z pieczą zastępczą, dzieci były głównie zaniedbane wychowawczo. Ich rodzice najczęściej nadużywali alkoholu, nie poświęcali im czasu. Podopieczni, którzy teraz do nas trafiają, są już mocno poturbowani przez życie. To mali ludzie z ogromnymi bagażami doświadczeń, z głębokimi ranami emocjonalnymi. Wymagają specjalistycznego wsparcia: psychologicznego, a coraz częściej również psychiatrycznego. To już nie tylko dzieci, które „potrzebują miłości i stabilizacji” – one potrzebują kompleksowego wsparcia systemowego. Często nie jesteśmy w stanie udźwignąć tego sami, bez pomocy specjalistów.

Aleksandra: To prawda. Dzieci, które trafiają dziś do rodzin zastępczych, są znacznie bardziej obciążone niż te, które przychodziły do nas jeszcze 10 czy 15 lat temu. Problemy, z jakimi się zmagają, są dużo głębsze i bardziej złożone. Proces stabilizacji emocjonalnej takiego dziecka, wyciągnięcia go z kryzysu, w którym znajduje się w momencie przyjęcia do rodziny zastępczej, jest trudny i długotrwały.

Andrzej: Mieliśmy kiedyś trójkę dzieci zabranych z domu przez policję. Trafiły do nas od razu po interwencji – ośmiomiesięczna dziewczynka i dwuipółletnie bliźniaki. Były codziennie odurzane oparami marihuany i po przyjęciu przechodziły detoks. Najmłodsza nie spała, ciągle płakała, starsze jadły kompulsywnie, a chłopiec uderzał głową o podłogę. Mimo kąpieli i czystych ubrań zapach narkotyków utrzymywał się przez kilka dni. Dzieci w pieczy są coraz bardziej obciążone – nic dziwnego, że coraz mniej osób chce się tego podejmować.

Z czego wynika to pogorszenie kondycji dzieci na przestrzeni lat?

Andrzej: Brakuje badań, które dawałyby jasną odpowiedź. Rodzice zastępczy, z którymi rozmawiam, mówią, że obecnie do systemu pieczy trafiają w pierwszej kolejności dzieci, które trzeba zabezpieczyć „na wczoraj”. Tam, gdzie „nie jest aż tak źle”, dzieci pozostają w rodzinach biologicznych – powodem jest brak miejsc zarówno w pieczy rodzinnej, jak i instytucjonalnej. Jedną z przyczyn pogorszenia stanu zdrowia dzieci może być też coś bardziej prozaicznego: łatwiejszy dostęp do narkotyków, mediów społecznościowych czy zmiany w strukturze rodziny. Do tego dochodzi poważny niedobór specjalistów, zwłaszcza psychiatrów dziecięcych – ten problem szczególnie nasilił się podczas pandemii.

O niepełnosprawnościach dzieci porzuconych przez biologicznych rodziców dowiadujcie się nieraz post factum. Można się na to przygotować na etapie szkolenia?

Artur: W naszym środowisku nazywamy to żartobliwie – choć wcale nie jest nam do śmiechu – kinder niespodzianką. Zwykle dochodzi do szybkiej interwencji – sytuacja w rodzinie biologicznej jest dramatyczna, trzeba działać natychmiast. Dzwoni telefon: „Potrzebujemy zabezpieczenia. Pilnie”. To właściwie wszystko. Rodzice biologiczni nie diagnozują dzieci, brakuje dokumentacji, informacji o leczeniu i potrzebach. Dziecko trafia do pieczy – rodzinnej lub instytucjonalnej – a dopiero potem odkrywamy skalę problemów. Przykładem jest FAS – częsty w pieczy zastępczej zespół chorobowy. Środowisko od lat apeluje, by uznać go za niepełnosprawność, ponieważ leczenie wymaga wielowymiarowego intensywnego wsparcia, zaś jego brak uniemożliwia normalne funkcjonowanie.

A ty widzisz w dziecku człowieka?

Aleksandra: W idealnej sytuacji dziecko powinno najpierw trafić do pogotowia opiekuńczego, gdzie zostałoby wstępnie zdiagnozowane. Potem, przy dobrze działającym systemie i wystarczającej liczbie rodzin, szukałoby się dla niego odpowiedniej, dopasowanej opieki, najlepiej specjalistycznej. Obecnie bywa, że jedna rodzina nagle dostaje pod opiekę ósemkę dzieci. Gdyby rodzin było więcej, system działałby lepiej. A dziś często chodzi tylko o to, by znaleźć jakiekolwiek miejsce.

Pytanie do Artura – uczestniczyłeś niedawno w „prekonsultacjach” w ministerstwie jako przedstawiciel Fundacji DOBROstka. Zauważasz jakąś chęć zmiany? Przykładowo w odejściu od umów cywilnoprawnych?

Artur: Walczymy o to, by w pieczy zastępczej nastał „czas pracownika”. Dziś jedna osoba po waloryzacji dostaje 4517 zł brutto – mniej niż wynosi pensja minimalna. Nawet zawodowe rodziny zastępcze nie osiągają ustawowego minimum. Część powiatów podnosi stawki, ale i tak wszystko kręci się wokół najniższej krajowej. A przecież opieka zastępcza to zadanie państwa, nie dobra wola samorządów. Jeśli mówimy o dobru dziecka, musimy też mówić o godnym wynagrodzeniu dla tych, którzy się nim zajmują. Dziś 5–6 proc. rodzin zastępczych to rodziny zawodowe – reszta to spokrewnione i niezawodowe, zwykle z najmniejszym wsparciem. Jeśli nie zapłacimy uczciwie teraz, zapłacimy więcej później: za leczenie, wsparcie psychologiczne czy opiekę instytucjonalną. Tymczasem państwo scedowało odpowiedzialność na powiaty, które – w zależności od budżetu – radzą sobie lepiej lub gorzej. Rybnik się wyróżnia, ale są powiaty z jedną czy dwiema rodzinami zawodowymi. Nie z braku potrzeby – dzieci są – tylko z braku środków. Ustawa mówi jasno: to powiat organizuje pieczę i płaci z własnego budżetu. Państwo nie daje dodatkowych środków. To tworzy błędne koło: państwo uchyla się od odpowiedzialności, powiaty walczą o przetrwanie, a koszty ponoszą zaangażowani obywatele.

Szramy. Jak niszczymy nasze dzieci

czytaj także

Konsultacje, o których wspomniałeś, nie napełniły mnie nadzieją. Niestety – i mówię to z całą odpowiedzialnością – planowane zmiany jeszcze bardziej obciążą powiaty finansowo. Wystarczy spojrzeć na zapowiadany wzrost wynagrodzeń. Na papierze wygląda to dobrze – walczymy o 6100 brutto dla rodzin zawodowych – ale nikt nie mówi, kto ma za to zapłacić. A zapłacą, jak zwykle, powiaty. Ze swojego budżetu. Nie dostaną od państwa żadnych dodatkowych środków. Czyli: nowe obowiązki, nowe koszty – bez nowego finansowania. Jak biedne powiaty mają rozwijać pieczę zastępczą, skoro już dziś nie mają pieniędzy?

Aleksandra: Zawsze na początku pieczy zastępczej pojawia się gotowość osób, które chcą zająć się dzieckiem, by pomóc mu w rozwoju i odnalezieniu emocjonalnej stabilności. Na początku musi więc istnieć ta „niemierzalna”, wewnętrzna potrzeba. Ale kolejnym krokiem musi być zapewnienie profesjonalnego wsparcia. Jeśli sukcesywnie zsynchronizujemy te dwa aspekty, możemy pokonać kryzys. Na szczęście wiedza na ten temat rośnie, powstają specjalistyczne kierunki studiów podyplomowych, trwają działania oddolne NGO-sów, które pracują pro bono na rzecz rodzicielstwa zastępczego.

Dane Ośrodka Pomocy Społecznej w Rybniku wskazują, że od 2021 roku do połowy 2024 liczba dzieci przebywających w rodzinnych domach dziecka wzrosła o 29, podczas gdy liczba dorosłych w rodzinnej pieczy zastępczej ogółem zmniejszyła się o 33 osoby. Ta kryzysowa w skali powiatu sytuacja daje do myślenia, wywołuje dezorientację i rodzi pytanie: czy ministerstwo czyta badania OPS-ów i finalnie też dostanie rykoszetem, by następnie zrobić systemowy rachunek sumienia?

**

Mateusz Macierakowski – reporter, twórca internetowy, prowadzi kanał popkulturowo-społeczny Bez żartów. Absolwent socjologii Uniwersytetu Łódzkiego. Szczecinianin.

Aleksandra Krztoń – 17 lat funkcjonuje w pieczy długoterminowej, wychowała przez ten czas 18 dzieci.

Artur Kosiba – 16 lat w pieczy zastępczej długoterminowej, ojciec zastępczy 12 dzieci.

Andrzej Musiolik – od 7 lat wraz z żoną Joanną prowadzi rodzinę zastępczą, pod swój dach przyjął 35 dzieci.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij