Kraj

Korpus Kosiniaka-Kamysza (KKK) w obronie granicy z Białorusią

Kilka dni temu dziennikarz „Faktu” zapytał Władysława Kosiniaka-Kamysza, czy nie powinniśmy wrócić do idei Korpusu Ochrony Pogranicza. Kosiniak, najwyraźniej niezatruty wiedzą historyczną o roli KOP w polityce II RP w stosunku do mniejszości narodowych, ochoczo potwierdza, że do tego właściwie sprowadza się jego polityka w MON.

Jak wiadomo z wypowiedzi Donalda Tuska, Władysława Kosiniaka-Kamysza czy Radosława Sikorskiego, Polska znajduje się na wojnie z reżymami Łukaszenki i Putina. Nasze służby mundurowe odpierają ataki dyktatorów na 60 kilometrach granicy z Białorusią. Wróg nie atakuje nigdzie poza obszarem powiatu hajnowskiego, gdzie leży Puszcza Białowieska i mieszka mniejszość białoruska. Polska skoncentrowała tam wszystkie dostępne służby mundurowe w liczbie wielu tysięcy głów. Ostatnio, w ramach uznania przez kierownictwo MON jej zasług dla bezpieczeństwa, granicę zaczęła patrolować też Żandarmeria Wojskowa. W gotowości pozostają leśnicy, celnicy, strażacy i myśliwi z całej Polski. Naród niemal jednogłośnie wspiera swoich obrońców, dzieci w szkołach i przedszkolach rysują im laurki, a dorośli żądają, by „nasi chłopcy” mogli zastrzelić na miejscu i bez konsekwencji prawnych każdego, kogo uznają za zagrożenie dla szczelności granicy. Bo jak powiedział Tusk: nie będzie granicy dla obrony granicy!

Gość w dom, bóg w dom? Nie! Gość w dom, gospodarz do więzienia

Pomimo ogólnonarodowego wysiłku czasami wróg odnosi sukcesy. Ostatnio grupa pięciu bandytów i bandytek z Erytrei przedarła się przez nasze linie obrony i na kilka godzin zajęła pozycje na przystanku autobusowym w puszczańskiej osadzie Czerlonka. Sytuacja była bardzo napięta, bo przystanek znajduje się tuż obok bazy wojskowej w Nieznanym Borze, rzut kamieniem od zamkniętej od dekad, ale wciąż potencjalnie strategicznej linii kolejowej relacji Hajnówka–Białowieża.

Miejscowa radna nie mogła skorzystać z ławki przystankowej okupowanej przez czarnych. Domaga się respektowania zwyczajowego prawa, zgodnie z którym czarni nie mogą siedzieć na polskich przystankach w gminie Białowieża. Na szczęście dzięki zdecydowanej reakcji policji i straży granicznej afrykańscy sabotażyści posilili się, a następnie samodzielnie i dobrowolnie przemieścili do ośrodka, gdzie poddali się procedurze ochrony międzynarodowej.

Trzeba rozminować granicę

czytaj także

Trzeba rozminować granicę

Wojciech Siegień

Wszystko to brzmi jak zlepek tandetnych skeczy ze scenariusza nienakręconej polskiej komedii absurdu z lat 90., a przecież to wszystko prawda. Absurd kryje się w tym, że zdjęcie przystanku, na którym siedzą Erytrejczycy, zostało powszechnie odczytane jako dowód realności zagrożenia „zalewem migrantów”, podczas gdy dowodzi czegoś przeciwnego. Nie było żadnego zagrożenia z ich strony. Zobaczyliśmy za to, że system ochrony granicy, chaotycznie klecony od kilku lat przez kolejne rządowe ekipy, nie działa, za to kompromituje rządzących i państwo. Przejrzeliśmy się też jako społeczeństwo w reakcji przedstawicieli miejscowego samorządu na „afrykańską okupację przystanku”, a potem ogólnokrajowej histerii wokół tego zdjęcia i mogliśmy zorientować się, w jakim punkcie na drodze publicznej akceptacji nienawiści jesteśmy. Dziś rasizm i ksenofobia to mainstream polityki, tak wśród rządzących, jak i faszyzującej opozycji. Populizm to już jedyne narzędzie uprawiania polityki, oczekiwane przez samych wyborców.

„Afrykańska okupacja przystanku” to jednak nie tylko odsłona sporu o szczelność granic, w tym granic człowieczeństwa, a więc to, co z Pauliną Siegień nazywamy granicyzacją. To przede wszystkim dowód efektywności mechanizmu ucieleśnienia się polityk nienawiści polskiego rządu, połączonych z niezdolnością ich realizacji. Kiedy Tusk straszy frontami wojen, Sikorski migranckim testosteronem, Kosiniak-Kamysz wszystkim po trochu, ale żaden z kreatorów poczucia zagrożenia nie jest w stanie szybko go unicestwić, to rodzi się inicjatywa obywatelska na miarę potrzeb i możliwości dzisiejszej Polski. Jej symbolem staje się znowu przystanek w Czerlonce, jako miejsce emblematyczne i już na zawsze wpisane w etos obrony polskich kresów. Chodzi o zdjęcie z 28 czerwca 2024 roku, ale tym razem na przystanku stoi grupa ośmiu dziarskich „naszych chłopców” z Narodowej Hajnówki. Wszyscy patriotycznie na sportowo, z emblematami organizacji. Jeden bez koszulki eksponuje zdrowego ducha w zdrowym ciele bez zbędnych pigmentów. Tylko nie wiedzieć czemu mają zamazane twarze.

Lokalni obrońcy kresów, część pewnie z ruskimi nazwiskami zakończonymi na -uk, -o, -wicz, we wpisie wyjaśniają, że oto inicjują obywatelskie patrole po puszczy, bo dostają informacje od ludzi (radnej z Czerlonki?), że ci czują się zagrożeni i chcą powrotu do normalności. Dzisiaj właśnie byli na patrolu i spotkali dużą grupę migrantów, ale im uciekła.

Słuchaj podcastu „Blok Wschodni”:

Spreaker
Apple Podcasts

Gdy to czytam, w głowie słyszę muzykę z serialu Benny Hill, chociaż wiem, że sytuacja nie jest śmieszna. Bo pojawia się pytanie: co by się stało, gdyby ta ósemka osiłków jednak złapała grupkę lub pojedynczego człowieka z granicy gdzieś na odludnej polanie? A co będzie, gdy nabuzowani poczuciem narodowego obowiązku spotkają na bocznej trybie parę aktywistek? Obrońcy kresów w dresach kończą pointą, której nie powstydziliby się premier Tusk z ministrem Bodnarem: „A tam gdzie zawodzi państwo, muszą pojawić się obywatele. Tak dla szczelnej granicy! NIE dla aktywistów i nielegalnych imigrantów !” (pisownia i interpunkcja oryginalna).

Puszcza murem podzielona. Tarcza Wschód może wykończyć polską przyrodę

W ten sposób posiana dla bieżących celów politycznych nienawiść zaczyna zjadać siewcę, zamieniając cały proces polityczny w Polsce w groteskę, która musi skończyć się tragedią. Wszyscy pamiętamy pewnie słynną frazę ministra MSWiA Sienkiewicza, który w 2013 roku rzucił butnie w stronę rasistowskich band w Białymstoku: „Idziemy po was!”. Po dekadzie Sienkiewicz doszedł do politycznej emeryturki w Parlamencie Europejskim, a jego partia pod przywództwem Donalda Tuska i Radosława Sikorskiego zwraca się do tych samych środowisk w innym tonie, mówiąc: „Idziemy z wami!”. Więc „nasi chłopcy” z Narodowej Hajnówki zaczęli realizować tę „normalność”, której oczekują od nich rządzący i obywatele w innych częściach kraju.

A my dobrze wiemy, na czym będzie polegało przywracanie tej nowej normalności, bo polska władza robiła to już na tych terenach przed II wojną światową i po niej, z wykorzystaniem niezawodnych i prawilnych obywateli. Zdjęcie z przystanku w Czerlonce zapowiada akceptację dla nienawiści i kult siły, grupową przemoc nad słabszymi w postaci pościgów i polowań na ludzi, szczucie i poszukiwanie wroga wewnętrznego, na którego z powodu braku Żydów najlepiej nadają się dziś aktywiści.

Mur na granicy dewastuje przyrodę i demokrację

Dopiero teraz, kiedy na przystanku rozsiedli się młodzi obnażeni mężczyźni w groźnych pozach, a w krzakach kryją się inni młodzi mężczyźni z bronią automatyczną gotową do strzału, mieszkańcy Czerlonki mogą się czuć bezpiecznie i być spokojnymi o własne dzieci i wnuki, bawiące nie na leśnej polanie. Kosiniak-Kamysz może się za to pochwalić, że wszystkie czynniki państwowe i obywatelskie pracują zgodnie dla utrzymania szczelności granicy.

Kilka dni temu dziennikarz „Faktu” zapytał go, czy nie powinniśmy wrócić do idei Korpusu Ochrony Pogranicza. Kosianiak, najwyraźniej niezatruty wiedzą historyczną o roli KOP w polityce II RP w stosunku do mniejszości narodowych, ochoczo potwierdza, że do tego właściwie sprowadza się jego polityka w MON.

Ten niepraktykujący lekarz, niepolujący myśliwy i konserwatywny rozwodnik zapomina, że historia w końcu powtarza się jako farsa. Na gruncie nienawiści i populizmu nie wyrośnie żadne krytyczne społeczeństwo obywatelskie, zdolne do wypracowania rezyliencyjnej reakcji na kryzysy. Nie będzie nawet żadnego KOP-u i szczelności granicy.

Na przystanku w Czerlonce zawiązał się właśnie Korpus Kosiniaka-Kamysza (w skrócie KKK), zwiastujący ogólnonarodowe zjednoczenie w nienawiści do wszystkiego, co zewnętrzne. Pozostaje czekać na leśne lincze w opuszczonych puszczańskich żwirowniach. Odpowiedzialność polityczna i moralna za ich efekty spada na obecne władze.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij