Jaki był sens jesiennej wyborczej mobilizacji środowisk obywatelskich, skoro w celu utrzymania władzy obecny rząd będzie pogłębiać polityki Zjednoczonej Prawicy?
Los podrzucił rządowi Donalda Tuska kilka sytuacji, które sprawiły, że w ostatniej fazie kampanii wyborczej do Parlamentu Europejskiego postanowił wskoczyć na kobyłę bezpieczeństwa. Wbrew pozorom nie jest tak łatwo jej dosiąść i zamiast dociągnąć do wygranych wyborów, może ona szybko zrzucić zarówno KO, jak i całą rządzącą koalicję.
Niezdolni do reform
Zaczęło się od ucieczki Tomasza Szmydta do Białorusi, która zrodziła uzasadnione podejrzenia, że sędzia wojewódzkiego sądu administracyjnego, który orzekał m.in. w sprawach dotyczących bezpieczeństwa państwa, od pewnego czasu współpracował z białoruskimi i rosyjskimi służbami. Donald Tusk od razu pojawił się pod granicznym płotem, dokładnie w stylu Kamińskiego i Błaszczaka, i szybko zdecydował, że uruchomi zainicjowaną przez PiS komisję ds. badania rosyjskich wpływów.
czytaj także
Do codziennego politycznego dyskursu weszła na całego wojna, odmieniana przez wszystkie przypadki, a prezentacja założeń Tarczy Wschód, czyli umocnień i fortyfikacji na granicy z Rosją i Białorusią, zbiegła się z atakiem na polskiego żołnierza, do którego doszło pod koniec maja na polsko-białoruskiej granicy. Niestety, dźgniętym nożem żołnierz nie przeżył.
W tym przypadku Donald Tusk również zareagował błyskawicznie i już na drugi dzień rano zwołał w Dubiczach Cerkiewnych konferencję prasową w tej sprawie, na której ogłosił m.in. wprowadzenie „strefy buforowej” wzdłuż granicy. Na razie jej los jest niepewny, Donald Tusk minął się bowiem z prawdą na temat jej obszaru, co wywołało solidarny opór lokalnej społeczności.
Premier używał mocnych słów, o migrantach mówił, że to bandyci, a nie żadni azylanci, że służby mają korzystać ze wszystkich dostępnych środków, broniąc granicy, i że nie będzie żadnych negocjacji, nie precyzując, kto miałby być drugą stroną tychże. W międzyczasie informacja o 10 miliardach przeznaczonych na Tarczę Wschód pojawiła się na kampanijnych grafikach z uśmiechniętych Tuskiem. Przekaz KO w tej kampanii jest mniej więcej taki, że PiS to rosyjscy agenci, a jeśli ludzie Tuska nie wygrają wyborów do PE, to będzie wojna.
Być może, jak mawiają w kuluarach politycy rządzącej koalicji, to szaleństwo skończy się po wyborach. Ale chociażby plan budowy „tarczy”, rozłożony dokładnie na jedną kadencję świadczy o tym, że rząd Tuska będzie swoją politykę na najbliższe cztery lata koncentrować wokół bezpieczeństwa, fingując działania w innych obszarach, w których jego rząd okazuje się niezdolny do przeprowadzania efektywnych reform.
czytaj także
Tymczasem lista strukturalnych reform, na które jest społeczne zapotrzebowanie, jest naprawdę długa. Gigantyczny kryzys koncentruje się dzisiaj w mieszkalnictwie. Wysokie koszty zapewnienia sobie dachu nad głową – niezależnie, czy przez kredyt, czy przez wynajem, bo te są ze sobą w Polsce ściśle powiązane – jest dziś nad Wisłą źródłem ogromnej frustracji i lęku o przyszłość, zwłaszcza wśród młodych ludzi.
Gdy elektorat Platformy, czyli klasa średnia, kupuje mieszkania na południu Hiszpanii w obawie przed wojną, dla większości społeczeństwa jakiekolwiek mieszkanie, choćby mikrokawalerka na obrzeżach dużego miasta, pozostaje luksusem. Rząd koalicji zaproponował w tym obszarze leczenie dżumy cholerą, wprowadzając kolejną wersję dofinansowań kredytów hipotecznych. Zrobił więc to samo co PiS, jeszcze bardziej nakręcając wzrost cen i dorzucając kasy deweloperom.
Donald Tusk lubi się prezentować jako polityk europejski, ale chyba tylko w Europie. W Polsce staje się cichym konserwatystą, który nabiera wody w usta, gdy chodzi o tak powszechne w Europie prawne rozwiązania jak dostęp do aborcji. Politycy obecnej rządzącej koalicji karmili się latami energią obywatelskich protestów kobiet, a dzisiaj zachowują się, jak gdyby nigdy nic i na odczepne rzucają coś o referendum.
Kolejna sprawa to związki partnerskie, na które czekamy w Polsce z utęsknieniem co najmniej tyle czasu, ile jesteśmy w Unii, czyli równo dwie dekady. Tu także cisza i rozkładanie rąk.
Polityka Zjednoczonej Prawicy w obszarze przyrody także wytworzyła ogromne społeczne zapotrzebowanie na reformy. Tymczasem Ministerstwo Środowiska i Klimatu nie prezentuje w tym obszarze decyzyjności, a Donald Tusk otwarcie występuje przeciwko potrzebnemu i co do swych założeń słusznemu Nature Restoration Law. O Zielonym Ładzie zaś boi się podjąć otwartą publiczną debatę, bo został zaszachowany przez protesty rolników.
Nie czuć też wiatru zmian w edukacji, na której czele stoi, zdawałoby się, że progresywna Barbara Nowacka. Także ona włączyła się w partyjną kampanię do PE, grzmiąc o wojnie. Tak się składa, że w kwestii zagrożeń płynących z dezinformacji i psychologicznych operacji wpływu, do których chętnie ucieka się Rosja, resort edukacji ma wielkie pole do popisu. Tymczasem polskie szkolnictwo nadal pogrąża się w głębokim, strukturalnym kryzysie, a ministra wyszła do tej pory tylko z kontrowersyjnym zakazem prac domowych oraz deklaracjami wycofania lekcji HiT. Było jeszcze zmniejszenie liczby lekcji religii, ale i ta sprawa jakoś rozeszła się po kościach.
Spanikowane społeczeństwo nie zadaje pytań
Zwłaszcza po wyborach samorządowych Donald Tusk mógł się zorientować, że potrzebuje dużego liścia, żeby przykryć słabość swojego rządu i koalicji. Wynik był bowiem niejednoznaczny. PiS zdobył więcej głosów, ale stracił władzę w niektórych samorządach. Ale koalicja również się nie popisała, bo w kilku miejscach, gdzie wybory wygrała, nie potrafiła się dogadać np. co do wyboru zarządów województw, podkopując jednocześnie zaufanie w efektywność tego mozaikowego politycznego układu na poziomie krajowym.
Dobrym przykładem tego, że politycy różnych partii w ramach koalicji nie potrafią współpracować, jest ostatnia sytuacja z Podlasia. Podlaski wojewoda z PO zaprasza przedsiębiorców z branży turystycznej z Białowieży i okolic do swojej siedziby w Białymstoku na 12. Już w trakcie spotkania pojawia się informacja, że ministra Pęłczyńska-Nałęcz z Polski 2050 o 16 ma się z nimi spotkać w Białowieży, ale ci, którzy są obecni na spotkaniu z wojewodą, nie mają szansy dojechać, chyba że helikopterem.
Kapela: Jak sprawnie i humanitarnie przyjąć dwa miliardy migrantów
czytaj także
Miłośnicy Tuska i ciętych ripost Szymona Hołowni powiedzą, że to po prostu za mało czasu, bo rząd ma dopiero pół roku. Ale wystarczy sobie przypomnieć, z jakim impetem do reformowania kraju na swoją modłę w 2015 roku przystąpił PiS. A poza tym, nawet jeśli wbrew deklaracjom partie koalicji nie były przygotowane do rządzenia przed wyborami, to miały dwa dodatkowe miesiące, żeby zrobić plan. Nie da się? Największy po 1945 roku projekt obronny, czyli linię Tuska, opracowano właśnie w niecałe dwa miesiące, co Kosiniak-Kamysz i jego wiceminister Tomczyk przyznali otwarcie na prezentacji. Więc jak się bardzo chce, to można.
I nie chodzi wcale o jakieś natychmiastowe spektakularne efekty. Problem jest taki, że w kwestii reform nie widać żadnego planu, żadnej wizji, nawet na okres po wszystkich wyborach i potencjalnie z własnym prezydentem, który nie wsadza bez przerwy kija w szprychy. Choć prawda jest taka, że nie wiemy, czy koalicyjny rząd dotrwa do wyborów prezydenckich. Wiemy za to na pewno, że będą one jeszcze brutalniejszym igrzyskiem polaryzacji, bo walka od początku będzie toczyć się między dwoma kandydatami z największych partii, wzajemnie karmiących się nienawiścią tej drugiej strony.
Słuchaj podcastu autorki tekstu:
Biorąc pod uwagę rozbieżne, a niekiedy sprzeczne interesy w ramach koalicji (najbardziej egzotyczna jest w tu koalicja w koalicji, czyli Trzecia Droga, której obie siły mają radykalnie różne zapatrywania w kwestii ochrony przyrody), pokusa, by oddać się sprawom bezpieczeństwa i na nich budować kadencję, jest bardzo silna.
Wojna w Ukrainie jest jak najbardziej realna, podobnie jak zagrożenia ze strony Rosji i Białorusi, które objawiły się ostatnio w przypisywanych rosyjskim dywersantom pożarach i zdradzie Szmydta, realny jest także kryzys na granicy polsko-białoruskiej. A spanikowane społeczeństwo, które od paru miesięcy ciągle słyszy, że żyjemy w stanie przedwojennym, poprze każdą inicjatywę w tym obszarze bez zadawania dodatkowych pytań.
Ryzyka narracji wojennej
Donald Tusk i jego ludzie zdają się jednak zapominać o ryzykach. PiS przecież też próbował dosiadać kobyłę bezpieczeństwa, instrumentalizować kryzys humanitarny na granicy polsko-białoruskiej, a po pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę liczył na efekt flagi, który miał przynieść w 2023 roku trzecią kadencję. A jednak, mimo że w patriotycznych deklaracjach i przemocowych politykach członkowie PiS-u wyglądają o wiele bardziej organicznie niż Tusk, Hołownia i Kosiniak-Kamysz, to do wygranej na tej kobyle nie dojechali.
Mimo to Tusk postanowił radykalizować się w tym obszarze. Od przedwyborczych deklaracji humanitarnej korekty na granicy przeszedł do strzelania do migrantów i pełnej aprobaty działań służb, które stoją w sprzeczności z prawem. Z jakichś przyczyn Tusk doszedł do wniosku, że eskalacja przemocy, z której cieszyć się będzie tylko Łukaszenka, rozwiąże problem, którego nie udało się przemocą rozwiązać od trzech lat.
Zamiast szukać sposobów na opanowanie organizacyjnego i proceduralnego chaosu na granicy, rząd zajmuje się teraz orzekaniem w sprawach prowadzonych przez Żandarmerię Wojskową i prokuraturę. Ale bezkarność służb, którą ustnie zadekretował premier, podsycanie nienawiści do obcych, zwłaszcza do osób o odmiennym kolorze skóry i wrzucanie wszystkich osób przekraczających polsko-białoruską granicę do jednego worka z „bandytami” w połączeniu z wrogością kierowaną do osób, które przez trzy lata zdobyły na granicy ogromne doświadczenie w pracy humanitarnej, to prosty przepis na jeszcze większy chaos i jeszcze więcej niebezpiecznych sytuacji.
Innym poważnym ryzykiem, które tkwi w uprawianej przez koalicję narracji okołowojennej, jest ryzyko destabilizacji własnego społeczeństwa. Już teraz widzimy, że ludzie w Polsce są skłonni podejmować życiowo ważne decyzje pod wpływem strachu przed wojną. Zaś północno-wschodnia Polska, zwłaszcza podlaskie, gdzie rząd lokalizuje wszystkie zagrożenia, na lata staje się w opinii większości Polaków regionem, który w imię własnych lęków można ot tak spisać na straty. Przy czym sytuacja z wizytą premiera przy granicy, kolejną już, kiedy zignorował mieszkańców, wyraźnie pokazała, że na tej „wojnie” cywile to co najwyżej worek kartofli.
Długofalowe ryzyko sprowadzania całej polityki do wojny, do której Tusk nie dopuści, i bezpieczeństwa, które Tusk zapewni, jest zaś właśnie takie, że Polska nie będzie się pilnie modernizować w obliczu wielu innych wyzwań współczesności, takich jak kryzys klimatyczny, transformacja energetyczna, powszechność i rozwój sztucznej inteligencji, która będzie wywracać do góry nogami rynek pracy.
Zamiast tego będzie się pogłębiać wewnętrzny kryzys, polityka zostanie sprowadzona do działania komisji śledczych, których jedynym zadaniem jest dostarczanie kontentu do memów i produkowanie radiotelewizyjnych setek, bo rzeczywiście, kto komu jak odpyskował, jest najważniejsze. Rozliczanie PiS-u to jednak czysty spektakl, skoro właśnie przekonaliśmy się, że przywracanie praworządności polega na wykorzystywaniu niekonstytucyjnych bubli prawnych do przemocowej polityki, takiej jak wprowadzanie zony na Podlasiu.
Kto kogo dziś nagrywa
Po mojej serii wpisów na temat sytuacji przygranicznych regionów, a zwłaszcza powiatu hajnowskiego, który o tym, że jest wojna, dowiaduje się mediów i oświadczeń, przeczytałam setki głupich, ale też agresywnych komentarzy. Kilka dyskusji zapadło mi jednak w pamięć. Wyrażały bowiem zrozumienie i poparcie dla działań Tuska, bo „większość” i „zwykli ludzie” chcą właśnie tego, co robi Tusk. Jeśli więc większość chce strzelać do migrantów na granicy, to lepiej niech rząd się na to zgodzi. A wiecie czemu? Bo jak Tusk i jego rząd nie będą zaspokajać potrzeb tej „większości” składającej się ze „zwykłych ludzi”, to PiS wróci do władzy.
Tylko jaki w takim razie był sens jesiennej wyborczej mobilizacji środowisk obywatelskich, skoro w celu utrzymania władzy obecny rząd będzie pogłębiać polityki Zjednoczonej Prawicy? Skoro komisja ds. rosyjskich wpływów jest w porządku i stosowanie rozporządzeń Wąsika też jest ok, a do migrantów należy strzelać, to skąd wiemy, kto kogo nagrywa dziś Pegasusem?
czytaj także
Wzajemne obrzucanie się oskarżeniami o prace na rzecz obcego państwa oraz depolityzacja wywołana skrajną polaryzacją sceny politycznej i zauważalna zwłaszcza wśród młodych sprawiają, że niezależnie od niskiego poziomu społecznego zaufania, populistom – wszystko jedno, czy tym od Kaczyńskiego, czy tym od Tuska – udaje się latami czy wręcz dekadami utrzymywać władzę. W tle działające niejako na inercji, zbudowane niekiedy jeszcze w poprzedniej epoce państwowe systemy, takie jak chociażby system edukacji, degradują się, szerzy się korupcja, zanika społeczna solidarność, bo w trudnych czasach każdy ratuje się sam. To jest na dzisiaj zupełnie realny scenariusz dla Polski.
Mieliśmy trafić do demokratycznego raju, a tkwimy co najwyżej w jakimś populistycznym czyśćcu, z którego perspektywy wyjścia pozostają mgliste.