Prezes PiS zrobił z Ziobrą dokładnie to co wcześniej z Gowinem. Czyli nic. Komentarz Galopującego Majora.
Mój Boże, a nawet: mój papieżu, ile to się ostatnio naczytaliśmy o tym słabym Ziobrze. O tym, jak teraz drży, jak niemal błaga o litość, jak już jego los przesądzony. Jak mściwy Kaczyński go teraz upokorzy, zniszczy i wtrąci w niebyt. Tymczasem Jarosław Kaczyński zrobił z Ziobrą dokładnie to co z Gowinem. Czyli jedno wielkie nic.
czytaj także
Ba, z przecieków (po części pewnie kontrolowanych) wynikało, że Ziobro, nawet jak zostanie w koalicji, to coś cennego straci. Na przykład swojego prokuratora generalnego albo nawet samo Ministerstwo Sprawiedliwości.
Tymczasem nie tylko nie stracił nic, ale pokazał, że stawianie się dziś Kaczyńskiemu i gra z nim jak równy z równym nie niosą za sobą żadnych negatywnych konsekwencji. I jeszcze dostał prezent na gwiazdkę. I to już we wrześniu.
Tym prezentem jest oczywiście zapowiedź wejścia Kaczyńskiego do rządu, czyli marginalizacja Morawieckiego. Bo chyba nikt nie wierzy, że przy podziale łupów i ciągłym szabrowaniu państwa ustawa o zwierzętach ma jakieś znaczenie. A nawet jeśli ma, to może dla lewicy i PSL.
Jak zauważył jeden internauta, cała sytuacja rzeczywiście przypomina trochę wejście właściciela do zarządu Rzeczpospolita Polska spółka z ograniczoną odpowiedzialnością. Bo że Kaczyński czuje się jak właściciel Polski, to chyba jasne dla każdego.
Dotąd rządzić spółką osobiście właściciel Kaczyński nie chciał. Zrobił więc to co każdy właściciel. Powołał sobie do tego posłusznego menadżera – i to nie byle jakiego menadżera, bo doradcę Tuska i byłego menadżera banku Mateusza Morawieckiego.
Jak wiadomo (albo i nie), właściciele dużych spółek mogą wchodzić do ich zarządów, ale często tego nie robią, głównie po to, żeby nie ponosić odpowiedzialności prawnej. W końcu po to wymyślono osobowość prawną spółek. I tak właśnie zachowywał się dotąd sam Kaczyński. Mam menadżera jako prezesa zarządu, niech on podejmuje decyzje i bierze za nie odpowiedzialność. A ja jestem tylko zwykłym posłem.
I wszystko do pewnego momentu szło gładko, gdyby nie fakt, że w zarządzie byli nie tylko menadżerowie, ale też właściciele mniejszościowi z „małych, koalicyjnych partyjek”. Czyli Gowin i Ziobro. I zwłaszcza ten drugi od lat robi wszystko, żeby menadżera, to jest prezesa zarządu Morawieckiego, z siodła wysadzić.
„Kiedy komuś rośnie ego, to i mózg uciska jego”. Po co był Kaczyńskiemu ten kryzys?
czytaj także
Zapowiadanym wejściem Kaczyńskiego do zarządu Ziobro cel swój powoli osiąga. Nie trzeba bowiem wielkich talentów profetycznych, żeby sobie wyobrazić, jak będą wyglądały posiedzenia rządowe, na których będzie Ziobro, Gowin, Kaczyński i jakiś tam facet z boku, zwany dla zabawy prezesem zarządu, znaczy premierem.
Nie trzeba też wielkich talentów, żeby sobie wyobrazić, że wojna podjazdowa trwała będzie nadal, a przekonanie pisowskich działaczy, że właśnie zmarginalizowany Morawiecki nadal jest najlepszym następcą Kaczyńskiego, będzie już tylko trudniejsze. Wielu z nich zresztą i tak miało Morawieckiego za ciało obce PiS-u, a teraz jeszcze Zbyszek się postawił i zmusił samego Jarka do przetasowania koalicji, do wysiłku.
czytaj także
Wreszcie, nie trzeba wielkich talentów, żeby sobie uświadomić, że od teraz sam Kaczyński będzie prawnie uwikłany we wszystkie machlojki służb czy prokuratury Ziobry, które przy tej skali zdegenerowania państwa polskiego mogą stanowić pokaźny materiał dowodowy dla przyszłej władzy.
Ale żeby stanowiły, najpierw opozycja musiałaby chociaż trochę umieć grać w polityczną grę. Tymczasem w dniach, gdy władza wprost przyznała się do obsadzania spółek z klucza politycznego, górnicy strajkują na dole, rolnicy są wściekli, szkoły zamykają się z powodu COVID-19, a budżetówka ma iść na bruk, największym problemem dla opozycji jest to, że Kaczyński nazwał swoją nową rolę „Komitetem”. To jest dla opozycji prawdziwy skandal i dowód na bolszewizm i stalinizm.