Kraj

Jesteśmy autonomicznym ruchem społecznym, nie „podziemiem aborcyjnym”

Sieci pomocowe działające w Polsce niemal całkowicie przejęły odpowiedzialność państwa za organizację aborcji.  Mamy naprawdę dosyć dobry (lepszy niż w Niemczech czy Austrii)  dostęp do aborcji tabletkami (zgodnej z rekomendacjami Światowej Organizacji Zdrowia). Czy to znaczy, że nie potrzebujemy zmiany prawa?

Osiem lat rządów PiS to wielka zmiana kulturowa, jaka się zadziała wokół aborcji. W 2020 roku, gdy przez Polskę przechodziły największe protesty, miał miejsce punkt zwrotny. Aborcja w końcu nie jest (tylko) problemem światopoglądowym, a konkretnym, ważnym i potrzebnym doświadczeniem dziesiątek tysięcy Polek i zauważalnym postulatem politycznym.

„W każdym społeczeństwie zakazującym aborcji powstaje kultura nielegalnego jej przeprowadzania” – napisała w 2009 roku amerykańska socjolożka Carole Joffe. W Polsce  taka kultura też się rozwinęła, ale długo nie była w centrum zainteresowania również ruchu kobiecego.

Aborcja, nie policja. Zrób to sama i nie zostań złapana

30 lat funkcjonowania w zakazie aborcji to bardzo dużo czasu, żeby wychodzić sobie alternatywne ścieżki. W latach 90., gdy tabletek aborcyjnych w Polsce jeszcze nie było, pomocnictwo w aborcji dotyczyło wyłącznie osób dosłownie wykonujących zabiegi  niezgodne z trzema przesłankami wymienionymi w ustawie. Do mniej więcej 2006 roku kobiety mieszkające w Polsce, będące  w niechcianych ciążach, były skazane na lekarzy bądź osoby podające się za personel medyczny. Z rozmów z kobietami, które poszukiwały alternatywy wobec drogich gabinetów, wynika, że pierwsze samodzielne aborcje tabletkami zaczęły odbywać pomiędzy 2004 a 2005 rokiem.

Kultura pomagania w aborcjach trwa w Polsce od co najmniej 2006 roku. W 2006 roku również Justyna Wydrzyńska szukała informacji o tym, jak zażyć tabletki misoprostolu, by doprowadzić do poronienia. Po skutecznej aborcji współzałożyła Kobiety w Sieci i forum maszwybor.net – pierwsze miejsce w internecie, gdzie osoby w niechcianej ciąży mogły anonimowo poszukać wsparcia.

Kobiety w Sieci prężnie działały, gdy w 2007 roku próbowano wpisać do polskiej konstytucji całkowity zakaz aborcji, gdy Tusk i jego partia krytycznie wypowiadali się na temat legalizacji przerywania ciąży. Justyna poszerzała swoją wiedzę i inspirowała inne osoby do pomagania. Forum maszwybor.net się rozrastało, a w tym czasie pod nieobecność posłów PO przepadały w głosowaniach projekty obywatelskie za legalną aborcją. Tusk rozkładał ręce, biadolił nad „kompromisem”, a Justyna razem z Kobietami w Sieci niosła pomoc.

Cokolwiek będą opowiadać politycy, my i tak będziemy robić aborcje

Przez lata funkcjonowałyśmy w podwójnych rzeczywistościach. W jednej aborcje się robiło, a w drugiej o aborcji mówiło. W 2016 roku, gdy za przyzwoleniem rządu próbowano zaostrzyć prawo aborcyjne, my postanowiłyśmy te rzeczywistości ze sobą połączyć i pokazać, że to osoby z doświadczeniem aborcji i w niej pomagające powinny mieć pierwszeństwo mówienia o niej. Tak powstał Aborcyjny Dream Team, który od samego początku miał być kijem w szprychy. Dla nas było jasne, że żebranie o aborcje, strategia brania na litość i licytowanie się na skrajne przypadki nie są skuteczne. Nie da się walczyć o dostępną aborcję, jednocześnie stygmatyzując osoby z jej doświadczeniem i aborcje samą w sobie. Nie da się stworzyć dobrego prawa aborcyjnego, jeśli głównym filarem tego prawa jest przekonanie, że aborcja jest czymś złym, czymś, czego należy unikać, przed czym należy nas chronić.

Uparcie powtarzamy: nie chcemy mieć dostępu do aborcji z litości, bo inaczej „musimy używać wieszaków”. Nie chcemy być ratowane. Chcemy mieć dostęp do aborcji, bo go po prostu potrzebujemy, bo na niego zasługujemy, bo jesteśmy tego warte.

Osoby pomagające w aborcjach wiedzą coś, czego politycy nie chcą przyjąć do wiadomości: aborcja tabletkami przy odpowiednim wsparciu to w większości przypadków łatwe i dobre doświadczenie.

Prawo do aborcji w konstytucji Francji. Jak do tego doszło? Wyjaśniają francuskie feministki

W kraju z tak restrykcyjnym prawem antyaborcyjnym, z policją przeszukująca Joannę z Krakowa, z prokuraturą przeszukującą szamba, z politykami mówiącymi: kobiety umierały, umierają i umierać będą (była ministra zdrowia K. Sójka), zrobienie aborcji w domu tabletkami to największy fuck off, jaki można pokazać władzy.

Coś, co politycy i niektóre organizacje kobiece nazywają niebezpiecznym podziemiem aborcyjnym, my nazwałyśmy i nazywamy autonomicznym ruchem społecznym, gdzie aborcja jest dostępna bez przepraszania, bez proszenia, bez tłumaczenia się i zasługiwania. Każdego dnia w Polsce co najmniej 130 osób przyjmuje tabletki aborcyjne. Robimy to bez względu na prawo i będziemy to robić.

Nie musimy szukać łaskawego lekarza, który nam na coś zezwoli, nie musimy pytać nikogo o zdanie, czekać, aż Kosiniak- Kamysz, Hołownia, Czarzasty i Tusk się dogadają. Możemy zrobić aborcję w mieszkaniu, zachowując ten fakt w tajemnicy, nie mówiąc o tym nawet osobom, z którym mieszkamy. Możemy zrobić aborcję po pracy, przed pracą, a niektóre osoby robią ją nawet w trakcie pracy. Możemy zrobić aborcję tabletkami, karmiąc niemowlaka piersią – wiele osób to robi, bo karmienie działa przeciwbólowo i wzmaga skurcze macicy, a to przyspiesza poronienie. Nie musimy wyjeżdżać, nie musimy brać kredytu na zabieg, nie musimy się tłumaczyć. Nie musimy mieć kontaktu z systemem. A jeśli musimy wyjechać, to jest Aborcja Bez Granic – sieć organizacji, które pomagają w opłaceniu zabiegu i podróży.

Sieci pomocowe działające w Polsce niemal całkowicie przejęły odpowiedzialność państwa za organizację aborcji.  Mamy naprawdę dosyć dobry (lepszy niż w Niemczech czy Austrii)  dostęp do aborcji tabletkami (zgodnej z rekomendacjami Światowej Organizacji Zdrowia).

Czy to oznacza, że wszystko jest ok i zmiany prawne są niepotrzebne? Oczywiście, że nie.

Fatalny dostęp do aborcji  jest tam, gdzie odpowiedzialność ponoszą politycy i lekarze, czyli w publicznych szpitalach. Aborcja w ramach systemu to droga przez mękę: dokumenty, zaświadczenia, kolejne dokumenty, konsultacje, stare i odradzane metody oczyszczania macicy lub długotrwała indukcja martwego urodzenia, a czasem nawet cesarki zamiast aborcji. Będę szczera i brutalna: chirurgiczny zabieg w narkozie, przecinanie siedmiu powłok skóry, po to by wyciągnąć 22-tygodniowy płód, to jest dowód na kompletny brak wiedzy o aborcji chirurgicznej w drugim i trzecim trymestrze wśród polskiego i personelu medycznego. Ten brak wiedzy spowodowany jest oczywiście restrykcyjnym prawem aborcyjnym funkcjonującym od 1993 roku, ale też zwykłą niechęcią do aborcji.

Z ulgą obserwuję rozliczanie polityków z ich aborcyjnych uprzedzeń i bredni. Cieszy mnie wymagająca postawa wobec posłów zasłaniających się własnymi poglądami. Jesteśmy zmęczone słuchaniem od 30 lat tych samych argumentów: o niegotowym, podzielonym społeczeństwie, o początkach życia, o płodach. Aborcja się dzieje, a do rozwiązania mamy naprawdę ważne problemy systemowe. Nasza cierpliwość do aborcyjnego politykierstwa się kończy. Jesteśmy odporne na czułe słówka i zapewnienia bez pokrycia. Już wiemy, że politycy zaczynają popierać pewne zmiany wtedy, gdy im się to poparcie opłaca.

Co powie proboszcz, a co bańka? – jak Hołownia lawiruje w sprawie aborcji

Taką samą wymagającą postawę powinnyśmy przyjmować wobec lekarzy. Dopóki nie rozprawimy się z patriarchatem w polskiej medycynie i przemocą ginekologiczną, dopóty aborcja będzie reglamentowana i stygmatyzowana, będzie stanowić narzędzie władzy.

Jednocześnie to aktywistki ciągle są rozliczane z tego, co robią, jak robią, jakiego języka używają w walce o zmiany prawne. Albo jesteśmy za głośne, za wulgarne, za radykalne, za bezczelne, albo za ciche, za mało zorganizowane.

Realizacja feministycznych postulatów wchodzi w polityczny mainstream dopiero wtedy, gdy zadzieje się zmiana kulturowa, która tę zmianę polityczną wymusza. My jesteśmy w trakcie tej zmiany kulturowej, ona się dzieje na naszych oczach.

Najwyraźniejszym dowodem, że w Polsce trwa zmiana kulturowa, jest fakt, że głos Kościoła katolickiego w mediach w sprawie aborcji zupełnie przestał mieć znaczenie. Jeszcze dziesięć lat temu, jako działaczki byłyśmy zapraszane do mediów, by komentować wypociny tego czy innego klechy na temat przerywania ciąży. Dziś, poza Hołownią i Kosiniakiem-Kamyszem, kaznodziejów w mediach prawie nie ma.

W 2022 roku, gdy Donald Tusk odbierał nagrodę od Kongresu Kobiet za obietnicę zmiany prawa aborcyjnego, na tym samym wydarzeniu my zaczęłyśmy obnażać patriarchat w polskiej ginekologii. Lekarze, głównie ginekolodzy, usłyszeli od nas, że nie są bogami i to przede wszystkim oni muszą się zmienić. Usłyszeli, że musi zmienić się ich postawa wobec pacjentek, musi zmienić się ich postawa wobec aborcji. Co my usłyszałyśmy od lekarzy? „Idźcie głosować i zmieńcie prawo”. Uprzejmie informujemy, że pierwsza część tego polecenia jest już zrealizowana. Co dalej?

Zmiana kulturowa musi trwać. Politycy, personel medyczny, panowie komentatorzy muszą pogodzić się z tym, że aborcja w ramach systemu nie tylko nie musi być trudna, ale wręcz powinna być łatwa. Nie ma żadnego powodu, by nas przed nią chronić.

Politycy mają szczęście, że nie radzimy osobom, które się z nami kontaktują, na kogo na pewno nie warto głosować. A może powinniśmy?

**

Potrzebujesz aborcji?
Zadzwoń: 22 29 22 597
Aborcja Bez Granic, 7 dni w tygodniu, od 8:00 do 20:00

Wsparcie możesz otrzymać 24h na dobę na Facebooku i Instagramie Aborcyjnego Dream Teamu.
Pamiętaj, że lekarz wzywający policję do pacjentki, która powiedziała mu o swojej aborcji, łamie tajemnicę lekarską. Jeśli potrzebujesz pomocy prawnej, wyślij wiadomość na [email protected]

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij