Kraj

Jestem introwertyczką i poszłam na manifestację [konkurs Mój #CzarnyProtest]

Publikujemy jeden z dziesięciu tekstów wyróżnionych w konkursie Mój #CzarnyProtest.

Konkurs Mój#CzarnyProtest ogłoszony przez Wielką Koalicję za Równością i Wolnością miał być konkursem na opowiadanie związane z doświadczeniem udziału w protestach. Okazał się konkursem na osobiste wyznania kobiet, które mają już dosyć. Opisują własne, indywidualne, prywatne doświadczenia, które wyprowadziły je na place miast i miasteczek, w obronie godności i w proteście nie tylko przeciwko konkretnym regulacjom prawnym, ale przede wszystkim przeciwko temu, jak są traktowane i jak muszą żyć.

Patriarchat, który wyłania się z tych tekstów, stoi na dwóch nogach. Jedna to tradycyjna, katolicka rodzina, narzucane przez nią wzory życia, role i przekonania. Druga to szeroko rozumiane państwo, które trudno nazwać przyjaznym. Instytucje publiczne, takie jak często pojawiająca się w tych opowieściach służba zdrowia, to nie są miejsca przyjazne, a kobiety są tu lekceważone i poniżane.

Kinga Dunin

***

Jestem introwertyczką. Piszę komentarze w internecie, udostępniam posty na Facebooku, licząc na to, że przekonam nieprzekonanych spośród znajomych. Mało mam takich ludzi w znajomych, głównie osoby ze studiów i kolegów i koleżanki mojego partnera. Milczę na co dzień, dopóki mogę, bo nauczyłam się już, że moje argumenty do niektórych ludzi nie trafią, bo jestem kobietą. Do innych zaś – bo i tak są przekonani o swojej racji.

Jestem introwertyczką. Pamiętam nasze pierwsze ogniste dyskusje z partnerem. Potrafię godzinami dyskutować i wywodzić racje, kontrować argumenty. Ale rzadko to robię, tylko z oswojonymi ludźmi. Emocje we mnie buzują, mam łzy w oczach, całe moje ciało mówi mi zawsze: „wolę pisać, wolę pisać, wolę pisać”. Ale wtedy, dyskutując z nim, podnosiłam głos i podnosiłam racje. Mówiłam o rzeczach, o których nie miał pojęcia:

Jak to jest iść ulicą i bać się, i wiedzieć, że połowa mijanych osób jest ode mnie silniejsza, że mogą mi coś zrobić i nic ich nie powstrzyma. Jak to jest myśleć, gdzie można iść i jak ubraną, i o której. Jak to jest mieć dwa komplety ubrań: te do autobusu (luźne spodnie albo dżinsy, swetry oversize) i te na pozostałe dni (sukienki, zakolanówki, dekolt, czarne i różowe; czuję się dobrze, dopóki ktoś nie zmierzy mnie wzrokiem jak tuszę w mięsnym albo jakbym co najmniej już zaproponowała dziki seks). Jak to jest, kiedy wychodzę z autobusu dalszym wyjściem, bo przy tym bliższym stoi kilku mężczyzn, rozochoconych ciepłą pogodą i ciepłym piwem. Jaki to jest ból, kiedy żegnam się wtedy z koleżanką i rzuca mi porozumiewawcze spojrzenie, widząc, że wychodzę naokoło. Nic nie musimy mówić, bo ona wie.

Coming out, czyli wyjście z szafy [Mój #CzarnyProtest]

Jak to jest nie ogolić nóg, bo przecież nie trzeba, ale potem bać się, co sobie ktoś o mnie pomyśli. Jak to jest mieć problemy z jedzeniem, bo może teraz jeszcze, „ledwie-ledwie”, mieszczę się w standardzie piękna, „ale już za chwilę znów będę gruba i brzydka”.

Jak to jest nie ogolić nóg, bo przecież nie trzeba, ale potem bać się, co sobie ktoś o mnie pomyśli.

Jak to jest na studiach od doktora dowiedzieć się, że kobiety nawet banana jedzą źle i biologicznie mają uwarunkowany mózg tak, by być gorszymi z matmy. Ale chłopcy też nie mają lekko, „przecież chłopcy często mają bardzo brzydkie pismo”. Jak to jest rozmawiać z grupą o problemie molestowania i toksycznych związków, i usłyszeć, że „jak jest taka głupia, to jej wina, oraz ja na jej miejscu bym zgłosiła, odeszła!”.

Jak to było, kiedy z przymusu chodziłam jeszcze na katechezy i zadeklarowałam, że pójdę na Marsz Równości, a kolega z klasy, dwie ławki dalej, zadeklarował, że też pójdzie. Z kijem bejsbolowym pobić uczestników. Jak to było, kiedy ksiądz nie zareagował, „to żarty, przechodzimy do lekcji”.

Jak to było, kiedy pierwszy raz poszłam na trening krav magi i mężczyzna podał mi rękę jak równemu sobie. Jak to było na słowa „ja dziewczyny nie uderzę!” dać nowemu trenującemu porządny wycisk. Jak to było się nie bać.

Wózkowa [III miejsce w konkursie Mój #CzarnyProtest]

czytaj także

Jak to było mieć dwanaście lat i płakać z bólu miesiączkowego. Jaka to była ulga, kiedy hormony z tabletek sprawiły, że mogłam wstać, że „prawie” nie bolało. Jak to jest spierać krew z prześcieradła i z majtek. Jak to jest, kiedy chce ci się rzygać ze strachu, z obrzydzenia, „spóźnia się, spóźnia, czy coś jest nie tak…”. I jak to jest, kiedy jednak „tylko” się spóźnił i przyszedł, jaka to jest ulga.

Jestem introwertyczką. Opowiedziałam, wypłakałam i wykrzyczałam mu wszystko, cały ból i strach, i wściekłość, całą niesprawiedliwość, całą tę obcą mu rzeczywistość. Zrozumiał.

Jest synem swego ojca, synem seksizmu, tradycyjnej rodziny, małomiasteczkowości. I jestem z niego dumna. Że jest na świecie jedna osoba, którą moje argumenty przekonały, moja historia poruszyła, zmieniła coś, otworzyła.

Jest synem patriarchatu. Nie potrafi okazywać emocji. Okaleczone dziecko w dorosłym. Nie potrafi mówić o uczuciach, niemożliwie powoli uczy się czułych gestów. Mężczyzna ma być przecież twardy, tak? Ma mieć dom i dzieci, dobry samochód i pracę. Bo inaczej to co? „Cipa, pedał”.

Nam się zaczęło pod dupą palić… Kim są organizatorki czarnego protestu?

Jestem introwertyczką. Nie jestem nieśmiała. Potrafię się kłócić i zabrać głos niepytana, chociaż ojciec nigdy tego nie pochwalał. Mówił: wydaje ci się, że już wszystko wiesz. Dzieci mają siedzieć cicho. Jesteś roszczeniowa. A ja tylko wiem, czego chcę. Czego nie chcę. Czego sobie nie życzę, a co mi się należy. I sięgam po to, domagam się tego, wyśmiewam tych, co wyśmiewają mnie. Jestem dumna z tego, kim jestem, na kogo wyrosłam. Wciąż nie mam odwagi powiedzieć rodzicom: „wiecie co, nie, nie macie racji, nie muszę siedzieć cicho. I jestem fajną osobą. Fajną córką”. Wolę pisać. Szokuje mnie brak empatii w ludziach. Mówię im: „to jest dowód anegdotyczny, to jest argument ad personam, korelacja to nie kauzacja”. Dla nich to jakbym mówiła: „jestem głupia, masz rację, nie mam kontrargumentów”.

Wciąż się boję. Tego, co wszystkie: śmierci, niechcianej ciąży, odebrania praw, stracenia ukochanej osoby. Boję się, że ktoś mnie uderzy, jeśli pójdę na marsz lub manifestację. Boję się, że będę w sklepie czy na ulicy i ktoś złapie mnie za tyłek, za cycki, i odejdzie, jak gdyby nigdy nic, a ja nie zdążę nic z tym zrobić, boję się, że będę zbyt zszokowana i zaskoczona. Boję się chodzić w nocy do sklepu osiedlowego. Boję się, że w czasie dyskusji na żywo zapomnę argumentów, zabraknie mi odpowiedzi i ktoś uzna, że wygrał, „te feministki to są jednak tępe”, no bo przecież „czego innego spodziewać się po kobiecie”. Kiedy się denerwuję, mój głos robi się piskliwy, „histeryczka”.

Jestem introwertyczką jak moja mama. Z tym, że ja mówię dużo, ona – mało. Ona nie wyraża poglądów na głos, ona milczy, kiedy inni je wyrażają. Jestem prawie w jej wieku, kiedy zaszła ze mną w ciążę. Gdybym była w jej sytuacji – lat dwadzieścia jeden i wpadka – nie postąpiłabym jak ona. Szukałabym, pisała, zbierała pieniądze na wycieczkę do Czech czy na Słowację. Może coś bym zwiedziła po drodze, „już po”. Nie powiedziałabym mamie. Jest katoliczką. Nie popiera aborcji. Popiera rozsądek, może sprawiedliwość, może wybór, pełne prawa. Nie wiem, nie powiedziała mi. Ona nie jest buntowniczką, ja tak.

Zapytała mnie po prostu: „idziesz?” Poszłyśmy. Chciałam jej dać przypinkę, ale nie chciała. Sama je zrobiłam, noszę do teraz: macica pokazuje środkowy palec i druga, czarny protest. Krótko i dobitnie. Nie zawsze trzeba dużo mówić.

Gdyby nie ona, to nie wiem, czy bym poszła. Bałam się. Bałam się tego kolegi z klasy, z kijem bejsbolowym, chociaż to było cztery lata temu, cztery lata treningów temu. Bałam się rac i zamieszek. Bałam się, że „przyjdą” i nam zagrożą. Bałam się, że nikt z nas nie przyjdzie. Że nas wyśmieją.

Ale mama poszła. Poszłam i ja. Nie wiem, czy żeby ją obronić, czy żeby być z niej dumną, czy żeby po prostu być. Ale poszłam, bo to było słuszne. Była moja przyjaciółka, też z mamą. Padał deszcz. To była nasza pierwsza manifestacja, nas wszystkich. Stałyśmy na placu – kilkaset osób, nie największe miasto Śląska – z parasolami. Podawałyśmy sobie w wielkim kole baner. Widziałam kilka znajomych twarzy. Uśmiechnęłam się, słysząc skandowane po śląsku hasła. Moja mała ojczyzna, jedyna, której jestem wdzięczna. Dużo osób opowiadało przez mikrofon, co czują, co myślą, przeciw czemu się buntują. Chciałam im powiedzieć i ja: „nie bójcie się być wkurwione. Nie wstydźcie się być wkurwione. Niech to oni się boją.”

Ale jestem introwertyczką. Stałyśmy, otoczone innymi kobietami, otoczone czernią jak zbroją, jakbyśmy wszystkie były jednym organizmem, jednym wkurwionym organizmem, organizmem, który mówił: „nie dam się. Bez walki mnie nie weźmiecie.”

To było dobre. Nikt się nam nie postawił. Byłyśmy siłą, śpiewałyśmy piosenkę. Po raz pierwszy w życiu otaczali mnie ludzie mi podobni, myślący jak ja, czujący jak ja. Zgadzałyśmy się.

Poszłyśmy potem na targ. Moja mama kupowała rybę. Zaczepiła ją starsza pani – mogłaby być moją babcią – „przepraszam, ale czy dużo nas było?”. Odpowiedziałyśmy, że tak, dużo, byłyśmy siłą. „To dobrze. Ja nie mogłam być, musiałam wnuki odebrać. Ale chciałam, duchem byłam”. Była ubrana na czarno, niższa ode mnie i uśmiechnięta. I też była siłą.

To był ten moment, kiedy poczułam, że tak, to jest dobre, to ma sens, to jest tego warte. Żeby być introwertyczką i wyjść z domu. Mimo strachu. Wyjść. Na chwilę. Wkurwić się. Moi rodzice mówili mi: „nie możesz tak się wszystkim w życiu przejmować, tak angażować, tak się nie da żyć”. A ten dzień uświadomił mi: mogę. Muszę. Inaczej się nie da, inaczej nie można, tak trzeba. Miałam łzy w oczach i gęsią skórkę na rękach, żołądek mi się skręcał – z niepewności, ze strachu, z ekscytacji i poczucia słuszności. Poczucia, że oto dzieje się coś doniosłego.

Cokolwiek by się potem nie wydarzyło, poczułam, że należę, nie jestem sama. Że jestem częścią wspólnoty. Że jesteśmy solidarne.

Nie byłam w ten dzień na studiach, ale dostałam usprawiedliwienie. Chłopcy też chcieli być w ten dzień zwolnieni, bo przecież „musi być sprawiedliwie”. Jako odpowiedź dostali informację od dyrektorki, że jeśli wyślą zdjęcie z protestu, to dostaną usprawiedliwienie. Nigdy nie byłam bardziej dumna ze swoich studiów.

Na Marszu ósmego marca też byłam. Byliśmy siłą. Byliśmy masą. Było zimno i głośno, zalaliśmy tłumem garstkę kontrmanifestacji z rozczłonkowanym płodem na banerze. Byłam sobą. Bez strachu. Z dumą.

Jestem introwertyczką i poszłam na manifestację. I będę chodzić do skutku.

Minus jeden [wyróżnienie w konkursie Mój #CzarnyProtest]

czytaj także

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij