Kraj

Janiszewski: Kondomy od Prady

Przerwanie łańcucha nowych zakażeń dzięki Truvadzie liczy się mniej niż moralistyczny projekt „nowego geja”, który pewnych rzeczy po prostu nie robi.

– Słyszałeś coś o tym? To jest dostępne w Polsce? – pyta znajomy w mailu okraszonym linkiem do internetowego magazynu Slate. Pod linkiem jest tekst o nowej metodzie zapobiegania zakażeniom HIV. Szczególnie atrakcyjnej dla gejów. Entuzjastycznie ocenianej przez lekarzy. Bardzo skutecznej. Lepszej nawet od kondomów. Zgodnej z tym, co tzw. środowisko mogłoby sobie wymarzyć.

Metoda, o której mowa, nazywa się Truvada i jest niebieską tabletką, o nieco innym kształcie (choć podobnym odcieniu) co fikuśna Viagra. I tu, i tu chodzi jednak o podobnie rewolucyjną sprawę. O ile Viagra przywracała sprawność seksualną tym, którzy z rozmaitych przyczyn raczej musieli „zamknąć warsztat”, o tyle Truvada przynosi dobre wieści tym, którzy z kondomami są na bakier. I tu, i tu chodzi jednak o seks. W pierwszym wypadku o jego odzyskanie, w drugim – o znaczącą poprawę jego jakości.

Medycznie sprawy mają się tak, że przy codziennym łykaniu jednej pigułki Truvady ryzyko zakażenia zmniejsza się o 99%. Jeśli brać tylko cztery pigułki tygodniowo, mamy odpowiednio spadek o 90%. Dla porównania: dobrze zakładana i konsekwentnie używana prezerwatywa to w przypadku seksu analnego zmniejszenie ryzyka zakażenia o jakieś 86%.

Truvada oznacza, że można wreszcie wybrać. Albo stawia się na prezerwatywy, albo na tabletki. I jedno, i drugie ma swoje wady.

Prezerwatywy wymagają nieco teatralnych zabiegów i pewnej dozy manualnych umiejetności. W najgorętszym momencie sprawy trzeba ogłosić antrakt, drżącymi (zwykle) dłońmi rozpakować całe to ustrojstwo, a potem dobrze założyć. Dobrze, czyli na przykład nie na lewą stronę. Ba, wypada wiedzieć, że tu w ogóle jest coś takiego jak lewa i prawa strona. Trzeba pamiętać, żeby złapać za zbiorniczek, potem, cholera, coś tu ciasno, albo wprost przeciwnie, zsuwa się, przepraszam, zaraz jakoś mi się uda. I tak dalej. Kto zna życie, ten wie, o czym mówię.

Jeśli dodamy do tego skłonność do eksperymentów seksualnych, uwzględnimy możliwe scenariusze, gdy partnerów jest więcej niż, powiedzmy, dwóch, światła jest mało lub, powiedzmy, nie ma go wcale, a do tego coś się, powiedzmy, wciągnęło lub jakoś tam inaczej zażyło – szansa na to, że guma zda egzamin, znacząco spada. Ani się jej w darkroomie nie założy, ani nikt jej nie będzie uporczywie zmieniał, gdy rozmawiamy o seksie grupowym. To po prostu nie jest oferta dla eksperymentatorów, pomijając już nudnawe i powszechnie znane argumenty o bodźcach, co to przez gumę czuje się je słabiej.

Truvada może taką ofertę stanowić, bo jej używanie nie koliduje, jak by to powiedzieć, z mechaniką samego aktu seksualnego. Żadnych pauz na zdejmowanie i zakładanie, żadnych deliberacji o żelach, stronach lewych i prawych. Po prostu pigułka, konsekwentnie, raz dziennie, najlepiej o tej samej porze. I już.

Oczywiście ta zwane życie, jak powiadają mądrzy Indianie, przychodzi w pakietach, w których zawsze jest coś nieciekawego. Truvada, jak każdy lek, ma skutki uboczne: obciąża nerki i wątrobę, jej długotrwałe przyjmowanie może powodować zmiany w gęstości kości, można przy niej niekontrolowanie utyć lub dziwacznie schudnąć. Nie u wszystkich te objawy muszą wystąpić. Specjaliści mówią nawet, że gdyby naprawdę występowały często, nikt nie wpadłby na pomysł, że codzienne przyjmowanie Truvady może być metodą zapobiegania nowym zakażeniom. Chodzi w końcu o to, żeby coś zrobić z tak zwanym zdrowiem publicznym, a nie wygenerować masę ludzi z osteoporozą, chorobą nerek i żółtaczką.

Toteż amerykańska Food and Drug Administration, po wieloletnich badaniach klinicznych, dopuściła stosowanie tego leku jako metody zapobiegania zakażeniom w 2011 roku. Od tamtej pory tzw. PrEP (pre-exposure prophylaxis – profilaktyka przedekspozycyjna) została zalecona 1774 Amerykanom. Jak na nową strategię zapobiegawczą nie jest to wynik oszałamiający, zwłaszcza w kraju, gdzie rokrocznie liczba nowych zakażeń wśród gejów waha się na poziomie 50 tysięcy.

Można by sądzić, że rzecz rozbija się o pieniądze, bo miesięczny koszt Truvady to około 1 tys. dolarów. Sporo, ale terpia jest już pokrywana z programów ubezpieczeniowych, więc trudno uznać ten czynnik za podstawowy hamulec. Więc o co tu właściwie chodzi? Dlaczego nie słychać strzelających korków szampana i wybuchów radości? W końcu ci, którzy przez lata nie chcieli używać prezerwatyw, wreszcie znajdą coś dla siebie. Gdzie są więc ci wszyscy bohaterowie lat dziewięćdziesiątych, którzy z taką werwą i oddaniem zabiegali o szybkie ścieżki wprowadzenia nowych leków antyretrowirusowych, dodatkowe finansowanie dla potrzebujących? Gdzie ówcześni aktywiści, policy-mejkerzy, spece od piaru i networkingu?

Nigdzie – brzmi prawidłowa odpowiedź. Na emeryturze – brzmi ta złośliwa, choć dość realistyczna. Siedzą obrażeni na własnych, pomarszczonych czterech literach – brzmi odpowiedź ejdżystowska i niepoprawna politycznie (choć wciąż prawdziwa).

Obrażeni na co? Choćby na pomysł, że mieliby zaangażować się w taką walkę. Przecież im chodziło o życie. O umierające dzieci amerykańskie, afrykańskie. O wielkie dzieło zbawienia ludzkości przed śmiertelną pandemią. A nie o jakieś tam, z przeproszeniem, pedalskie dupczenie. Nic więc dziwnego, ze szacowna, wysycona sędziwymi gejami The AIDS Healthcare Foundation wojowała z FDA, żeby lepiej PrEP-u nie akceptować, bo skoro geje, jak powszechnie wiadomo, prezerwatyw nie używają, to i tabletek łykać nie będą, co wszystkim wyjdzie na gorsze. Nie ci dawni, porządni geje, co przetrwali AIDS-owy holocaust lat osiemdziesiątych. Tych uratowała własna wstrzemięźliwość seksualna i konsekwentnie stosowany lateks, którego powidok unosi się, niczym świecka aureola, nad ich poświałymi skroniami. Ci młodzi, ci młodzi, to nasz wspólny, wszechgejowski problem!

To są, proszę państwa, zwykłe kurwy na Truvadzie! – pisze z oburzeniem gejowski bloger David Duran i pomstuje na FDA. Argumenty ma przy tym dwa. Jeden połowicznie racjonalny, że jak się ludziom da tabletki, co blokują zakażenie hifem, to w seksualnym szale pozakażają się wszystkim innym (mniejsza, że w większości uleczalnym). Oraz drugi, kompletnie irracjonalny: HIV to tak poważna sprawa, że nie można pozwolić sobie przy niej nawet na kichnięcie, nie wspominając o jakimkolwiek dopuszczeniu seksu bez prezerwatywy.

Tymczasem szerokie badania kliniczne nie potwierdzają blogerskich lęków. Tendencja do zachowań ryzykownych nie zmieniała się u tych, którzy przestawiali się na Truvadę. Jeśli niechętnie używali wcześniej prezerwatyw, to teraz oczywiście przestali ich używać zupełnie. Ale to było do przewidzenia. Z drugiej strony, jak pisze „New York Times”, zastanawiając się nad fenomenem niechęci wobec nowego narzędzia prewencyjnego, są i tacy użytkownicy Truvady, którzy dalej trzymają się kondomów. Po prostu dodali do nich nowy środek zapobiegawczy. Nie jest to całkiem pozbawione sensu, jeśli zdamy sobie sprawę, że prewalencja HIV na gejowskiej scenie klubowej Los Angeles to około 25%. Jak w Swazilandzie z najgorszych czasów.

Ale utarło się myśleć, że prezerwatywy to coś na kształt zaświadczenia o niekaralności.

Przerwanie łańcucha nowych zakażeń liczy się mniej niż moralistyczny projekt „nowego geja”, który pewnych rzeczy po prostu nie robi. Jest odpowiedzialnym obywatelem, stosuje się do dyskretnego i eleganckiego reżimu kondomowego. Nie jest „kurwą na Truvadzie”. Ani na lateksie, bo przecież lateks zawsze wyrzeczenie. Ta pomniejszona przyjemność działa jak rozgrzeszenie, rodzaj gumowej włosiennicy.

Wypada jednak wrócić do początkowego pytania. Co na to Polska? Co na to miejscowa norma prewencyjna?

Nic, drogi czytelniku, słusznie się domyślałeś. Polska nic na to.

Co rozsądniejsi lekarze-klinicyści, owszem, wiedzą, że PrEP to bodaj jedyna strategia, która naprawdę może odwrócić trendy epidemiczne w grupie MSM. Nie czarujmy się. Tu nie zadziałają ani ulotki, ani plakaty, ani szerokie akcje promujące kondomy, których zresztą i tak nigdy u nas nie było. Nie działały i nie zadziałają. Tak samo jak nie działały w Berlinie, Barcelonie, Londynie i Nowym Jorku. Wszędzie wskaźnik nowych zakażeń wśród gejów sunie do góry, choć skala podejmowanych wysiłków jest nieporównywalna.

Może Truvada nie byłaby wcale takim głupim pomysłem? Sęk w tym, że wymagałaby wielkich zmian systemowych. W Polsce leki antyretrowirusowe nie są dostepne w obiegu hurtowym. Kupuje się je centralnie, z pieniędzy publicznych, kontrolując ceny i bacznie śledząc losy każdej pigułki. PrEP musiałby ten sztywny system rozregulować. I w sposób naturalny – wymusić pytania o refundację. Ale jeśli od lat nasz system medyczny nie potrafi uznać terapii substytucyjnej za najlepszą formę leczenia opiatowców, nazywając ją „ćpaniem na państwowe pieniądze”, to czy byłby w stanie uruchomić swoje zasoby w taki sposób, by nie nazywać profilaktyki przedekspozycyjnej „pieprzeniem za państwowe pieniądze”?

O Truvadzie więc w Polsce się milczy. Nie rekomenduje jej Polskie Towarzystwo Naukowe ds. AIDS, tradycyjnie głosu nie zabiera Krajowe Centrum ds. AIDS. Choć, przepraszam, ostatnio na stronie tego ostatniego znalazła się króciuteńka notka referująca wyniki dużego badania klinicznego iPrEx. W autorskim komentarzu dr. n. med. Dorota Rogowska-Szadkowska nie omieszkała jednak dodać, że o ile leki dają skutki uboczne, o tyle prezerwatywy żadnych, bo uczulenie na lateks zdarza się ekstremalnie rzadko. Trudno powiedzieć, czy chciała pożartować, czy naprawdę ma nieszczęście tak myśleć.

To nie reakcje anafilaktyczne na lateks są problemem, lecz niechęć wobec tej metody prewencyjnej. Ta niechęć ma głębokie korzenie, niejasne nawet dla tych, którzy jej doświadczają. Nie sposób dłużej traktować ich tylko jako niedouczonej masy, pozbawionej wyobraźni. Tak jak w wielu wypadkach, tak i tu – warto bronić prawa wyboru. Bo wciskanie ludziom, że prezerwatywa jest od Prady, a kurwy od Truvady, na dłuższą metę nikomu się nie opłaci.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Janiszewski
Jakub Janiszewski
Dziennikarz, reporter
Dziennikarz radia Tok FM. Ukończył Wydział Wiedzy o Teatrze Akademii Teatralnej w Warszawie. Dziennikarstwem zajmuje się od 1999 roku. Współpracuje z „Gazetą Wyborczą”, gdzie publikuje reportaże i wywiady. W 2006 opisał historię czterech młodych kobiet zakażonych wirusem HIV przez Simona Mola - znanego działacza na rzecz imigrantów. Wkrótce potem zajął się innym tematem powiązanym z HIV - polityką narkotykową. W swoich audycjach próbuje pokazać problematykę społeczną w kontekście systemu legislacyjnego i praw człowieka. Był nominowany do nagrody Mediatory 2006.
Zamknij