Kraj

Janiszewski: Dotykając dzieci

Musimy desperacko się wypierać, że dotykanie dzieci to nie my – bo szukanie pedofilii tam, gdzie jej nie ma, to dziś norma.

Jakiś czas temu Ola Pezda, moja koleżanka po fachu, która od wielu lat zajmuje się polską edukacją, wróciła z wyjazdu studyjnego do Finlandii. Miała podejrzeć funkcjonowanie tamtejszego szkolnictwa. Wróciła podekscytowana, zdziwiona i z anegdotkami.

– To jest społeczeństwo, które nieustannie trzyma się za ręce – poczyniła ogólną uwagę, a potem opowiedziała scenkę z lekcji tańca współczesnego dla dziewięciolatek. Dziewczynki chodziły poowijane w dziwaczne stroje własnej roboty, co sprawiało wrażenie, że są półnagie. Samodzielnie opracowywały choreografie, same też wybrały muzykę i wymyślały porządek całego przedsięwzięcia. Nauczyciel włączał się jedynie w kryzysowych momentach.

 – Na tym polega cały tamtejszy system – wyjaśniła Ola. – Uczniowie mają się tam od początku uczyć samodzielnej pracy w grupie, a lekcje tańca, muzyki i teatru należą do jednych z najważniejszych w całym systemie edukacyjnym.

Wszystkie te rewelacje zrobiły oczywiście na mnie odpowiednio duże wrażenie, tym bardziej, że fiński system edukacji uchodzi za najlepszy w Europie i przez wiele lat tamtejsi uczniowie, jako jedyni z tej części globu, mogli śmiało konkurować z uczniami krajów azjatyckich w wynikach testów PISA. W opowieści o fińskiej edukacji zaskoczyło mnie jednak coś zupełnie innego niż miejsce w rankingu.

– Fińscy nauczyciele dotykają uczniów – powiedziała Ola i zrobiła efektowną pauzę. Dalej nastąpiła historia o dziewczynce, której podczas wspomnianej lekcji tańca coś nie wyszło, rozpłakała się, po czym nauczyciel, nie czekając długo, przytulił ją, wziął na ręce i przez chwilę lulał jak niemowlę. Podziałało natychmiast. Uspokoiła się i wróciła do pracy, a przyglądająca się tej scenie Ola Pezda musiała zwalczyć w sobie chęć by zadzwonić do Towarzystwa Przyjaciół Dzieci, najlepiej polskiego. Doszło przecież, na jej oczach, do czegoś, co już niemal wszyscy uważamy za przekroczenie bariery intymnej, naruszenie woli i podejrzany akt dominacji. Po prostu wyraźny krok na drodze zaspokojenia pedofilskich żądz nauczyciela. I to mężczyzny!

Polska szkoła dogoniła w tym względzie zachodnie standardy, gdzie normą w kontaktach z dzieckiem jest dystans – zachowanie możliwe neutralnej odległości, by pozostać poza podejrzeniami.

Jakoś wiąże się to z absolutnie słusznym zakazem przemocy, która, nie da się ukryć, także jest fizycznym kontaktem. Te obawy w większym stopniu zasila jednak lęk przed zarzutem o pedofilię, a więc czyn będący złamaniem najpotężniejszego seksualnego zakazu współczesnej kultury. Lęk, który przybierał już formę obsesji, lub raczej – pedofilskiej histerii.

Ta histeria utrudnia zrozumienie samego zjawiska, bo stawia w podejrzanym świetle także tych, którzy zadają jakiekolwiek pytania. W Polsce doświadczyła tego bodaj jako pierwsza Kinga Dunin, gdy ładnych parę lat temu, na łamach „Wysokich Obcasów”, po fali moralnego oburzenia, która przetoczyła się przez polskie media zbulwersowane sprawą Andrzeja Samsona, postawiła tezę o wszechobecności pedofilskich fantazji, choćby w popkulturze.

O sensowności tez tamtego pionierskiego felietonu zatytułowanego prowokacyjnie „Wszyscy jesteśmy pedofilami” można by dyskutować, niektórzy probówali nawet to robić, dominowały jednak reakcje potępienia, utrzymujące się zresztą na długo po samej publikacji. Dość powiedzieć, że dwa lata po tym, jak tekst Dunin ukazał się w druku, prawicowy dziennikarz Piotr Zaremba napisał na swoim blogu: „Wewnątrz środowisk homoseksualnych pobłyskuje refleksja: skoro nadrzędną zasadą jest szczęście dla każdego, czemu nie dać prawa do niego również pedofilom. W Polsce powiedziała o tym szczerze jedynie Kinga Dunin”.

To napisawszy być może powinienem jako – było nie było – gej, poczynić zastrzeżenie, że dzieci w ogóle mnie nie interesują – ani jako partnerzy do rozmów, ani jakichkolwiek zabaw, z seksualnymi na czele.

To zastrzeżenie coraz wyraźniej jednak przestaje stanowić konieczność w przypadku moralnie podejrzanych reprezentantów mniejszości seksualnych. Staje sie raczej konieczną deklaracją każdego. A już na pewno tych, którzy mają z racji zawodu konktakty z dzieckiem. W pewnym sensie zaczyna obejmowac także rodziców, jako że do nadużyć dochodzi najczęściej w domach. Ten gest zapewnienia, że nie jest się pedofiliem i pedofilem się być nie zamierza, powinien być następnie podkreślany, nie tylko myślą i mową, ale też uczynkiem. A nawet zaniedbaniem, jak wynika z opracowań Heather Piper, badaczki z Manchester Metropolitan University, analizującej lęk opiekunów i opiekunek z brytyjskich szkół przed jakimkolwiek kontaktem fizycznym z uczniami.

Opisywane przez nią sytuacje obejmowały przypadek nauczyciela odmawiającego założenia bandaża dziecku, które skaleczyło się w nogę oraz wuefisty, który nie chciał zostać sam na sam ze swoją kontuzjowaną uczennicą i wolał poczekać na przybycie koleżanki po fachu w pomieszczeniu obok. W jednej ze szkół wprowadzono obowiązkowe raporty obejmujące opis każdego „przypadku dotyku” jaki zaistniał między uczniem a przedstawicielem personelu. Raporty w postaci krótkiej notatki opatrzonej datą mieli następnie czytać i podpisywać rodzice.

– Coraz wyraźniej widzę, że dręczy mnie olbrzymie pragnienie, by któreś z nich pogłaskać po głowie, albo po policzku, ale sobie na to nie pozwalam i sama nie jestem pewna czemu – mówiła Heather Piper pracownica jednego ze żłobków. – To hamowanie dotyku wymaga dużo większej koncentracji niż sam dotyk. Nie uważam też, że byłoby w tym coś niewłaściwego, ale jestem świadoma, że powinnam się trzymać zasady „dziecko decyduje pierwsze”. I one faktycznie szukają kontaktu, włażą mi na kolana i tak dalej, ale równocześnie stałam się biorcą dotyku, a nie jego dawcą.

Z badań Piper wyłania się obraz dorosłych tracących zaufanie do samych siebie w roli opiekunów, jako, że „dobrego dotyku” nie daje się właściwie usankcjonować żadnymi kodeksami wewnętrznymi.  Trudno powiedzieć co go tworzy, łatwo natomiast dostrzec w nim nadużycie. Wprowadzane przez władze poszczególnych szkół czy instytucji regulaminy prowadziły do absurdów. I tak: opiekunki zmieniające maluchom pieluchy musiały nosić specjalne rękawiczki z tworzywa sztucznego, do których kupa podpiecznych przywierała nawet lepiej niż do gołej skóry, co okazywało sie opłakane w skutkach. Nie pomagało nawet trzymanie się zasady, w myśl której opiekunowie pozwalaliby sobie na bliskość fizyczną z dziećmi jedynie w obecności innych dorosłych.

I tak stopniowo, pomału, wyobrażony wzorzec pedofilskiej relacji wypiera miejsce zagwarantowane uprzednio dla „dobrego dorosłego” – takiego, który czuje swoje własne granice psychiczne, a przez to potrafi uszanować i pośrednio utworzyć granice psychiczne u dziecka. Przeżywanie jakiejkolwiek przyjemności z fizycznego kontaktu z nieletnim staje się podejrzane, jakby samo w sobie było jedynie źródłem zagrożeń.

Co ciekawe, niemal wszyscy badani wiedzieli, że ta rzeczywista, prawdziwa pedofilia polegająca na seksualnym nadużyciu zdarza się niesłychanie rzadko, jest unikatem i w żadnym wypadku nie może zostac podniesiona do normy. A jednak się nią stała. Przez zaprzeczenie.

I zseksualizowała dzieci w oczach dorosłych, na masową skalę. Nie dlatego, że nagle zaczeły budzić kosmate myśli, lecz dlatego, że dotyku i płynącej z niego przyjemności, nie sposób do końca oddzielić od całego spektrum seksualności i erotyki. Freud pisał o seksualnej, erotycznej więzi matki i małego dziecka, a konieczność wyplątania się z niej nazywał konfliktem edypalnym. Ulegając pedofilskiej obsesji dowodzimy, że nic z tamtego przekazu nie zrozumieliśmy. Lęk przed seksualnością, jej dalsza tabuizacja, dały mocne uderzenie z odbicia, chyba przez nikogo nieoczekiwane.

Tym ciekawsze, że wciąż rozumieją to Finowie, jakby na przekór postrzegający samych siebie bardziej w rolach osób dorosłych niż po pedofilnemu – niedojrzałych seksualnie. To zaiste fenomen, ciekawe czy ktoś już go zbadał. Jak to się stało, że tam, w sumie nie tak bardzo daleko, jeszcze nie wszyscy są pedofilami? Nie obudzili się jeszcze? Nie mieli swojego Trynkiewicza? I co? Tak po prostu trzymają się za ręce? I skąd, kto i na jakiej podstawie wyjaśnił im, że to jest akurat nie ten zły, ale własnie dobry dotyk?

Czytaj także:

Jakub Janiszewski, Księżniczka, palec i świński zad

Jakub Dymek, Straszenie pedofilem

Jakub Majmurek, Dajcie potwora na pierwszą stronę

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Janiszewski
Jakub Janiszewski
Dziennikarz, reporter
Dziennikarz radia Tok FM. Ukończył Wydział Wiedzy o Teatrze Akademii Teatralnej w Warszawie. Dziennikarstwem zajmuje się od 1999 roku. Współpracuje z „Gazetą Wyborczą”, gdzie publikuje reportaże i wywiady. W 2006 opisał historię czterech młodych kobiet zakażonych wirusem HIV przez Simona Mola - znanego działacza na rzecz imigrantów. Wkrótce potem zajął się innym tematem powiązanym z HIV - polityką narkotykową. W swoich audycjach próbuje pokazać problematykę społeczną w kontekście systemu legislacyjnego i praw człowieka. Był nominowany do nagrody Mediatory 2006.
Zamknij