Samo słowo „faszyzm” dla antyemigranckiej części Polaków znaczy dokładnie tyle, co słowo komunizm dla Polaków nieprawicowych. Jest tylko tanią, oklepaną obelgą.
Czy słyszeliście państwo, że w Polsce odradza się faszyzm, a Auschwitz nie spadło z nieba? Pewnie tak. Nie da się dziś otworzyć lodówki bez słyszenia o zalewie brunatnego szamba, upadku kraju, braku moralnych zasad czy końcu świata.
czytaj także
Tyle że ten język zupełnie już na nikogo nie działa. Owszem, nie zawsze język musi działać na adresata, w końcu nie każdy wypowiadany tekst musi pełnić funkcję perswazyjną. Tekst może być wyrażeniem emocji albo wzajemnym poklepywaniem się po plecach liberalnej bańki. Ale wielu ludzi naprawdę sądzi, że jak na Fejsie, Tik Toku czy w TV powie coś o brunatnym faszyzmie i okrasi to cytatem z Mariana Turskiego, to zrobi to na kimkolwiek wrażenie i cokolwiek zmieni.
Abstrahując od faktu, że nie mamy ekonomicznej katastrofy z ogromną inflacją i bezrobociem, ani milionów weteranów wojennych, ani groźby autentycznie socjalistycznej rewolucji – czyli tego, co zrodziło faszyzm 100 lat temu – to samo słowo „faszyzm” dla antyemigranckiej części Polaków znaczy dokładnie tyle, co słowo komunizm dla Polaków nieprawicowych. Jest tylko tanią, oklepaną obelgą.
O imigracji i imigrantach trzeba bowiem mówić już zupełnie innym językiem niż analogie historyczne albo odwołania do moralności, praw człowieka, etyki, w tym także etyki katolickiej. Jak? To zależy, rzecz jasna, kto i do kogo mówi.
Przyjazna imigracja dla prawicy
Przykładowo ze zdziwieniem odkryłem, że dopiero od niedawna mówi się, jak wielką rolę w PKB odgrywa imigracja z Ukrainy. Jak blisko 3 proc. PKB, którym tak się chwalą kolejne rządy, pochodzi z rąk pracy Ukraińców. Do tego Ukraińcy pracują w branżach i sektorach, w których nie chcą już pracować Polacy, dzięki temu Polsce nie grozi gwałtowna drożyzna na skutek przerzucenia opłat na konsumentów, bo przecież pan przedsiębiorca nie zejdzie z marży.
Słowem, gdyby nie Ukraińcy, wasze życie – mieszkania, ich sprzątanie, kawa w kawiarni czy dodatkowe zajęcia fizyczne dla dzieci – byłoby o wiele droższe. To oczywiście jest argument dla osób o nielewicowych poglądach. Ale takich mamy w Polsce blisko 90 proc., więc może Tusk z Kosiniakiem, zamiast nawilżać retorycznie Konfederacji, powinni używać argumentów, które są zgodne z mindsetem ich własnych wyborców, niekoniecznie tych przemocowych.
Praktyczny język dla lewicy
Można, a właściwie należy, mówić o imigrantach także językiem lewicowym. Z jednej strony tak, jak próbuje partia Razem, odnosząc się do patologii agencji pracy tymczasowej i dumpingowania cen przez wielki kapitał, sprowadzający sobie do fabryki Kolumbijczyków – bynajmniej nie przez płot. Do tego, jak coraz bardziej fatalne warunki pracy prowadzą do gettoizacji i kroczących za tym patologii.
Z drugiej strony, jak próbuje wskazywać ostatnio chociażby Tomasz Markiewka, warto zauważyć, że negatywny wpływ imigrantów na warunki pracy całej reszty jest mocno kontekstowy i wcale nieoczywisty. Wszak imigranci tworzą popyt wewnętrzny na usługi (oni też muszą jeść, spać, podróżować), a jak pisze autor „jedno z badań przeprowadzonych w USA pokazuje, że negatywne efekty [jako konkurencja dla miejscowych] są wyraźniejsze w stanach z niższą płacą minimalną”.
czytaj także
Ba, można nawet mówić językiem cyniczno-praktycznym. Że patopatrole na granicach sprawią, iż zatrzymywani imigranci z Niemiec, zamiast jak wcześniej chybcikiem wracać do tych Niemiec o własnych siłach, będą przekazywani do specjalnych ośrodków, gdzie państwo polskie będzie ich miesiącami utrzymywało. Postulat rozdawania ostrej amunicji żołnierzom na wschodniej granicy sprawi, że prawem statystyki kilku z nich umrze od „friendly fire”, a i imigranci mogą zacząć się bronić bardziej zdecydowanie, już nie tylko patykami.
Granice wyższości
Nakręcanie agresji przeciwko imigrantom sprawi także, że nie tylko oni zostaną poszkodowani, ale także ci wszyscy prawilniacy z torebką na ramię, co szczuci przez bosakowców po kilku browarach rzucają się z pięściami na bogu ducha winnych ludzi. A potem policja, kajdanki, wyrok, kurator i karalność w papierach. To nie Bosak z pensją 20 tysięcy, limuzyną i w blasku fleszy będzie miał prokuratora na karku, tylko wy. Naprawdę warto?
czytaj także
Język etycznego pohukiwania się zużył. O imigracji, podobnie jak o Unii Europejskiej, praworządności, polityce zewnętrznej i wewnętrznej trzeba mówić dziś językiem o wiele bardziej transakcyjnym niż prawnoczłowieczym. Tylko czy ci, którzy przez lata takim językiem mówili i w języku „etycznej grozy” zostali wychowani, są w stanie go porzucić? W końcu granice języka są granicami naszego świata, a w wielu przypadkach poczucie wyższości nad „polskim motłochem” jest trudniejsze do przeskoczenia niż mur na granicy.