Kraj

Gill-Piątek, Sipowicz, Paziński, Szumlewicz: Nasze nie-święta

Czyli Boże Narodzenie u niechrześcijan.

Hanna Gill-Piątek, graficzka, Świetlica KP w Łodzi

Chcesz cukierka? Idź do Gierka. Kiedy byłam mała, Gierek miał dla nas dużo cukierków. Jednej babci dał dobrodziejstwo tworzyw sztucznych, maszyn rolniczych i gotowych tkanin dostępnych w GS-ie. PRL-owski dobrobyt zawitał wtedy pod strzechy. Drugiej babce przystojny Edward dał nieco wytchnienia od brzydkiego Miecia. Mieciowi nie udało się nas wysłać do Kanady ze stacji Warszawa Gdańska, ale narobić wielu przykrości – tak. Dlatego kiedy Mikołaj historii przyniósł Mieciowi rózgi, święta w obu rodzinach zaczęły być bardzo udane. Pomarańcze i zabawy. Raz-dwa-trzy, kryjesz ty.

Byłam w rodzinie pierwszym dzieckiem z pokolenia, które nie urodziło się w cieniu wojny. Może dlatego wszyscy tak dbali o perfekcyjny przebieg świąt, obojętnie, gdzie je spędzaliśmy. W obu domach wyglądało to bardzo podobnie: sztuczna choinka i zastawiony stół. Spotkania przy nim wydawałyby się dziś dziwaczne, ale w tamtym czasie zupełnie możliwa była szczera przyjaźń między głęboko wierzącą wiejską kobietą a profesorą o zupełnie ateistycznym światopoglądzie.

Czy przeżywano Boże Narodzenie jako święto religijne? W obu wypadkach nie. Owszem, na wsi szło się nieobowiązkowo na pasterkę. Wszechobecny zapach wódki w ciemnym kościele nabitym ludźmi o ogorzałych twarzach jest jednym z mocniejszych wspomnień tego czasu. Ale było to raczej doświadczenie wspólnoty niż jakiś centralny punkt świąt. W miejskiej rodzinie, która od sześciu pokoleń tułała się po Europie, żyjąc wedle lokalnych obyczajów aktualnie zamieszkiwanego miejsca, wigilijny stół był centralnym punktem kontaktowym. Zresztą siadali do niego nie tylko krewni, ale i przyszywani, na równych prawach.

Raz-dwa-trzy, umrzesz ty. Stan wojenny zmiótł mi połowę bliskich, tych ateistycznych. Wynieśli się stąd z żalem, że ani im do Partii, ani do „czarnych ajatollahów” – tak w pamiętnikach babka nazywała coraz silniejszy sojusz Solidarności z Kościołem. Wtedy święta były ciche; najlepiej pamiętam z nich paczkę chińskich solonych orzeszków, które dostałam w prezencie. Nic lepszego w życiu nie jadłam.

Przy choince lubiłam słuchać dziadka, który tłumaczył mi postęp dziejów aż do ich najwyższej formy, komunizmu. Kiedy wychodził, można było sięgnąć do szuflady, w której matka chowała te dziwne książki w brzydkich okładkach, z bardzo drobnym drukiem. Wtedy tylko takie pojawiały się regularnie w naszym domu. Potem, po transformacji, nie przybywało już żadnych, bo wolny rynek zawitał do księgarń. Jedyną rzeczą, którą kiedykolwiek z premedytacją ukradłam w sklepie, była książka na prezent gwiazdkowy dla mojego chłopaka, w 1992 czy 1993 roku.

We własnym domu przez lata miałam zawsze żywą choinkę aż do sufitu, a mieszkanie mam naprawdę wysokie. Kapitalizm dla mojej generacji był nowym Gierkiem. Może nie rozdawał cukierków, ale perfekcyjne święta znów były obowiązkowe. Dzięki czarnym ajatollahom i ich ustawom szybko przyszło nowe pokolenie, a my chcieliśmy naszym dzieciom dać wszystko to, co miały inne dzieci. Nie zważając na koszt.

W ten sposób większość z naszych patchworkowych, buddyjskich, ewangelickich czy ateistycznych rodzin nadal świętowała Boże Narodzenie. Dla dzieci, dla spotkań, dla odpoczynku.

W tym roku mój syn stał się pełnoletni i mam poważny zgryz, co z tą choinką. Jednak zaraz przypominam sobie, że jest w domu ktoś, kto na święta bardzo czeka. Kiedy tylko pojawia się drzewko, krąży wokół w napięciu i popiskuje. Przy rozdawaniu paczek wpada w szał. W końcu dostaje swój prezent i radość jest nieskończona. Nazwaliśmy to „Psią Wigilią” i uważamy, że to doskonały pretekst, żeby znowu mieć święta.

***

Piotr Paziński, pisarz, redaktor naczelny „Midrasza”

W dzieciństwie miałem szczątkowe tzw. świeckie święta, choć z choinką i tzw. Mikołajem, to takie peerelowskie. W takich całkowicie świeckich i po trosze zasymilowanych rodzinach jak moja, Boże Narodzenie (którego nigdy tak nie nazywano) traktowano jako święto quasi-państwowe. Gdybyśmy mieszkali w Izraelu, jak sądzę, w ten sam sposób obchodzilibyśmy Pesach czy Nowy Rok – jako święta państwowe, odległe od religijnego pierwowzoru i całkowicie wyzute z jakiejkolwiek metafizyki. Głównie ze względu na dzieci, szło się wtedy na pewien kompromis z tradycją, w dodatku poniekąd nie własną, bo katolicką, i wstawiało do domu na okres świąteczno-noworoczny choinkę (w ogóle całe święta nazywano niekiedy po prostu „choinką”, „Mikołajem” itd.). Czasem przychodzili goście, spożywało się z nimi wspólnie kolację, choć bez symboliki typowej dla tradycyjnej wigilii.

Nie było opłatka, opłatek byłby już absolutnie nieakceptowalną koncesją na rzecz katolickości świąt, elementem obcym, kościelnym. Gdyby ktoś przyniósł opłatek, potraktowano by go z takim samym zdziwieniem, jakby przyniósł wodę święconą.

Ten całkowicie sekularny wymiar „świąt” zbliżał je do współczesnych, skomercjonalizowanych świąt z supermarketu, z tą pewnie różnicą, że u nas w dodatku nie było żadnej tradycji przodków, którzy Boże Narodzenie świętowaliby naprawdę, a nie tylko na niby.

Takie obchodzenie świąt skończyło się, gdy stałem się nastolatkiem. Święta okazały się nikomu niepotrzebne, toteż pożegnano się z nimi bez większego żalu.

Od czasów nastoletnich w ogóle nic w Boże Narodzenie nie robię, to znaczy nie świętuję.

Nie mam tu żadnych zobowiązań. Niekiedy oglądam w telewizji filmy „bożonarodzeniowe”, to znaczy puszczane z tego względu, że akcja dzieje się w wigilię (np. Szklana pułapka, Trading Places itp.), ale i to nie jest mi do niczego potrzebne. Szczególnego wyobcowania w okresie bożonarodzeniowym nie odczuwam. Nie moje, ale nie musi być moje. Nie należę do ludzi, którzy cierpią z powodu dekoracji świątecznych, kolęd w radiu i na każdym kroku podkreślają swoje wyobcowanie w katolickim tłumie. Nie muszę mieć poczucia przynależności do kultury większościowej, nie jest mi to potrzebne do życia, choć zdaję sobie sprawę, że bycie mniejszością w wielkim mieście, bez dzieci i z wolnym zawodem jest cholernie łatwe.

Właściwie jedynym polskim świętem, które jakoś obchodzę, jest święto zmarłych. Najzwyczajniej lubię cmentarną atmosferę 1 listopada, osobliwą, trochę niesamowitą. Właśnie święta zmarłych – nikt mi nie wierzy, ale o tym, że jest to katolickie święto wszystkich świętych, dowiedziałem się będąc już chyba dorosłym.

***

Kamil Sipowicz, pisarz, filozof, autor Encyklopedii polskiej psychodelii

Nasze wigilie, jako osób transreligijnych, niczym się nie różnią od tradycyjnej polskiej wigilii. No, może tym, że ksiądz do nas nie wpada z kolędą. Przed wigilią łamiemy się opłatkiem, w końcu to piękna ceremonia, składamy sobie życzenia. Jemy tradycyjne potrawy. Potem choinka i prezenty. Ja jednak najszczęśliwszy byłem w czasie świąt Bożego narodzenia w Nepalu, gdy absolutnie nikt, nawet biali turyści tego nie celebrował. Nie znoszę tej konsumpcyjnej histerii, św. Mikołaja, chociaż kilka lat temu w Olsztynie sam byłem za takowego przebrany i straszyłem dzieci.

Podejrzewam, że sam Jezus byłby zdziwiony, jak się święci jego narodziny, i zdumiałyby Go bajdy o jego niepokalanym poczęciu i niepokalanym poczęciu jego matki. A co z babką, pewnie by się zapytał: czy była również niepokalanie poczęta?

Gdyby w święta pojawił się w swoim oryginalnym wydaniu jako długowłosy żyd i poprosił na przykład biskupa Hosera, aby go poczęstował miską zupy, toby się dowiedział, co to biskupie miłosierdzie.

Namaste, szalom, om mani padme hum i na wieki wieków amen.

***

Piotr Szumlewicz, publicysta, redaktor kwartalnika „Bez Dogmatu”

Badania opinii publicznej potwierdzają, że święta Bożego Narodzenia są obchodzone przez zdecydowaną większość polskiego społeczeństwa. Jednocześnie coraz mniej Polaków traktuje święta jako wydarzenie religijne – według danych CBOS-u dotyczy to mniej niż 1/3 Polaków. W zeszłym roku portal Fronda.pl przeprowadził wśród swoich czytelników sondę: „Co jest dla Ciebie najważniejsze w Święta Bożego Narodzenia?” Tuż przed zamknięciem wyniki sondy kształtowały się następująco: „Czas wolny i nicnierobienie”: 3367, „Wspomnienie i refleksja duchowa nad Narodzeniem Jezusa”: 920, „Spotkanie z Rodziną”: 422. Innymi słowy nawet czytelnicy Frondy wolą leniuchować, niż podejmować refleksję nad Jezusem czy spotykać się z rodziną.

Pod tym względem moje podejście do świąt nie odbiega znacząco od przekonań większości społeczeństwa. Święta to okres należnego urlopu i odpoczynku od pracy. Polacy należą do społeczeństw pracujących najdłużej w Europie, więc dobrze, że przynajmniej kilka razy do roku mają czas wolny. Ja również w tym czasie odpoczywam – czytam, buszuję po mediach, jem smakołyki, rozmawiam z bliskimi.

Z drugiej strony Boże Narodzenie nie różni się dla mnie istotnie od innych dni urlopu. Nie wiąże się ze szczególnym celebrowaniem, jedzeniem określonej liczby potraw czy tym bardziej braniem udziału w rytuałach religijnych. Formuła spędzania czasu z rodziną jest mi bliska, o ile przez rodzinę rozumieć bliskich ludzi, a nie wyłącznie osoby ze mną spokrewnione. Ale nie mam też nic przeciwko temu, aby przynajmniej część świąt spędzić samemu, zajmując się bliżej nieokreślonym „nicnierobieniem”. Skądinąd tego typu relaks bywa niezwykle twórczy, bo odpoczynek od codziennej pracy niekiedy pozwala pozbierać myśli i wpaść na nowe pomysły.

Święta z czasów dzieciństwa kojarzą mi się z prezentami i odpoczynkiem od szkoły. Czułem w nich jakąś magię, ale nigdy nie miała ona kontekstu religijnego.

Rodzice nie przygotowywali specjalnych potraw, nigdy nie przynosili opłatka ani nie chodzili na pasterkę.

Z rytuałów świątecznych zawsze lubiłem i wciąż lubię choinkę – tak jej zapach, jak też różnobarwne światełka i bombki. Zdarzały się zloty rodzinne, ale nigdy za nimi nie przepadałem. Wydawały mi się sztuczne, wymuszone i stresujące. Wolałem odpoczywać w domu, patrzeć na światełka choinki i cieszyć się prezentami, które otrzymywałem od rodziców.

Dzisiaj święta Bożego Narodzenia nie są dla mnie niczym szczególnie ważnym. Zarazem w większym stopniu niż kiedyś dostrzegam ich destrukcyjne aspekty: obowiązek świętowania, który często prowadzi do konfliktów i stresu, rytualne życzenia i dzielenie się opłatkiem przez ludzi, którzy nie tylko nie są przyjaciółmi, ale nawet się nie lubią, reklamowo-medialny przymus konsumpcji, szał zakupów opartych na wysokooprocentowanych kredytach.

Dlatego życzę wszystkim satysfakcjonującego odpoczynku, a zarazem krytycznego dystansu wobec świątecznych rytuałów.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij