Dwa lata temu Prawo i Sprawiedliwość wygrało wybory parlamentarne. Poparcie dla partii nie spada. O tym, dlaczego tak się dzieje, w w rozmowie z Michałem Wilgockim w „Gazecie Wyborczej” mówi dr hab. Maciej Gdula, członek zespołu Krytyki Politycznej.
Michał Wilgocki z „GW” przypomina, że PiS „miał w sondażach 30-35 proc. poparcia. Teraz – dwa lata po zwycięstwie w wyborach parlamentarnych – ma 40-45 proc., a w ostatnim CBOS nawet 47”.
„Do tej pory nie widzieliśmy wyraźnie, jak wyglądała dynamika rozwoju sytuacji. Albo diagnozowaliśmy ją źle – odpowiada na pytanie, jak to się dzieje, Maciej Gdula. – Większość komentatorów krytycznych wobec PiS patrzyła na rzeczywistość bardzo optymistycznie. Traktowała wszystkie konflikty wywoływane przez obóz władzy jako wpadki, które zabiorą mu poparcie. Okazało się to bardzo naiwne. Ataki na Trybunał Konstytucyjny, media publiczne, sądy – nie tylko nie szkodzą PiS-owi, on na nich zyskuje, bo jego publiczność dokładnie tego sobie życzy. Choć czasem – na przykład w momencie sądowych protestów – wstydzi się przyznać do tego otwarcie”.
czytaj także
Maciej Gdula mówi w wywiadzie, że nie od początku PiS miał taki plan. „Kreował siebie jako Platformę 2.0 – bardziej profesjonalną, uczciwszą, trochę bardziej narodową i mniej euroentuzjastyczną”. Gdula wspomina o badaniach, które prowadził niedawno w małej miejscowości na Mazowszu, w których wyszło, że „zwolennicy PiS-u popierają partię we wszystkim, co robi. Nie ma takich działań, które podlegają krytyce, wszystko jest dobre i wymaga obrony. Zamach na TK to demokratyzacja. Przejęcie mediów to przywrócenie pluralizmu”.
Pytany o przyczyny wysokiego poparcia dla partii rządzącej Gdula mówi, że nie jest nią żadna z dwóch najczęściej przytaczanych w mediach. Nie chodzi o to, że Polacy są zamknięci i nietolerancyjni, bo gdyby tak było, PiS nie przegrywałby wcześniej wyborów siedem razy z rzędu. Przyczyną poparcia nie jest też to, że Polacy nie cenią demokracji, a cenią tylko otrzymane od władzy 500+, bo 500+ to po prostu realna pomoc dla wielu rodzin.
„Kaczyński oferuje [Polakom] brak wstydu, mówi, że są dobrzy. Dodaje do tego element wspólnotowy, trochę nacjonalistycznej nuty i trafia do szerokiej publiczności” – mówi Gdula.
Typ władzy, którą tworzy Jarosław Kaczyński, Maciej Gdula nazywa „neoautorytaryzmem”. „Z jednej strony klasyczny autorytaryzm, czyli budowanie więzi z liderem, który daje wzrost poczucia siły i doświadczenie wspólnotowe. Ale autorytaryzm kojarzy się z ucieczką od wolności, a Kaczyński daje swoim zwolennikom wolność – do spychania ludzi na margines. Przedrostka »neo« używam dlatego, że nie jest to autorytaryzm antyparlamentarny, ale demokratyczny. Kaczyński podkreśla, że trzeba zachować konieczność głosowania. Specyficzna dla tego sprawowania władzy jest też publiczność, której nie da się kształtować przez jedno medium. Ona musi mieć raczej poczucie, że sama szuka przekazów, odkrywa. Ale w rzeczywistości szuka tylko tego, co pasuje do jej wizji świata”.
W rozmowie Maciej Gdula mówi także o słabości opozycji, zarówno liberalnej, jak i lewicowej. „Diagnozy, które stawia [lewica – red.], służą PiS, bo legitymizują wiele jego działań – mówi Gdula. – Jeżeli uznamy PiS za partię ludową, reprezentującą przegranych i uprawiającą realną politykę socjalną, to musimy uznać, że nie ma jej za co krytykować. Owszem, lewica może się domagać np. jeszcze więcej socjalu. Ale stoi na przegranej pozycji, bo jak licytować się z kimś, kto ma 40 proc. poparcia, gdy samemu notuje się wyniki na poziomie 3 proc.”.
Szansą dla lewicy jest podjęcie tematów, które wszyscy porzucili. „Hasłowo: uchodźcy, prawa kobiet, Unia Europejska i pluralizm. Cztery kwestie porzucone, z góry uznane za przegrane” – mówi Gdula. „Jako ostatni, piąty punkt dopisałbym do mojej wyliczanki zauważenie i wyartykułowanie różnic klasowych” – dodaje.
czytaj także
Tym, kto może najskuteczniej podjąć te hasła, jest według Macieja Gduli Robert Biedroń. „Jest wiarygodny, miał trudną drogę życiową, doznał cierpienia, jest człowiekiem, który walczy i się nie ugina – mówi Gdula. – Nie kluczy, mówi wprost. Nie ustawia się w opozycji do ideowej lewicy, jaką jest Razem. Nie mówi, że jest od niej lepszy albo mniej radykalny. Traktuje ich jako «dobrych ludzi». Tylko niechętnych do współpracy. Czy do takiej współpracy dojdzie – to już kwestia dynamiki sytuacji politycznej. Biedronia czeka poważny test. Już został namaszczony i jeżeli nic nie zrobi, zmarnuje szansę, jaka już mu się w życiu może nie powtórzyć. Jeśli rozegra to mądrze, może stworzyć projekt, który zagospodaruje całą przestrzeń między Razem a PO i jeszcze wydrze coś z centrum. Ale równie dobrze może z tego wyjść średni projekt, na 10-12 procent poparcia”.
Momentem, w którym mógłby się zrealizować scenariusz korzystny dla lewicy, są według Gduli wybory do parlamentu europejskiego w 2019 roku. „Samorządowe są niezwykle trudne przez specyfikę ordynacji. Oczywiście może się też zdarzyć inny scenariusz. Taki, w którym Razem zrozumie polityczne uwarunkowania, i to oni staną się rdzeniem tego projektu. Obserwując Adriana Zandberga, widzę, że jest ostatnio lepszym liderem, niż był przez minione dwa lata. Ale taki scenariusz musiałby oznaczać otwarcie się Razem na nowe diagnozy”.
Wkrótce nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej ukaże się książka Macieja Gduli Neoautorytaryzm.
Całość rozmowy na wyborcza.pl.