Kraj

W co drugą niedziele do roboty, w co drugą do mycia garów

Zakaz handlu w niedzielę jest niby po to, żeby kobiety miały więcej czasu dla domu. Więcej czasu na pranie gaci i obieranie ziemniaków, jak rozumiem.

W sprawie zakazu handlu w niedzielę jestem agnostykiem. Może jeszcze nie trafiłem na Błażeja Pascala sklepów wielkopowierzchniowych, ale w każdym razie wolę się wycofać i pozostać w pozycji rozdarcia.

Oczywiście, mam swoje intuicje. Jako człowiek nieskory do planowania, acz wiecznie głodny, chciałbym Almy czy innego Whole Foods na każdym rogu, czynnych 365 dni w roku i przez całą dobę. Jako porządny socjaldemokrata jednocześnie popieram kroki zmierzające do uregulowania patologii polskiego rynku pracy, który pomimo dwóch lat rzekomo socjalnej i bardziej niż poprzednie rządy propracowniczej „dobrej zmiany”, dalej znajduje nowe sposoby na upodlenie ludzi i realizuje wciąż nowe pomysły chorej wyobraźni Żabko-feudalizmu. Jeśli kiedyś patrząc w zmęczone oczy kasjerki usłyszeliście z jej ust, że za sześć kiepsko przespanych godzin udaje się na kolejną w tym tygodniu trzynastogodzinną zmianę, nie potrzebujecie tu przypisu. „Dobrego dnia pani życzę, miłego weekendu! Nie mam weekendu”.

Świat pracy jest na kolanach

Ale powodów, dla których nie toczymy o zakazie handlu w niedziele – a szerzej: o regulacjach rynku pracy – dyskusji lepszej i bardziej przekonującej dla nieprzekonanych, jest więcej. Przed szereg uparcie wysuwa się jeden: argumenty („argumenty”) obu stron zabierających głos w mediach w dyskusji o planowanym przez PiS i Solidarność zakazie handlu są równie durne, a kolejne projekty ustaw wadliwe.

Z jednej strony dowiaduje się od działaczy Solidarności (to chyba w serwisie informacyjnym Polskiego Radia), że handlu należy zakazać w niedzielę, bo Polska to katolicki kraj. To bardzo ciekawe w świetle tego, że ci sami związkowcy jeszcze nie nałożyli sobie kagańca, podobnie jak politycy, na latanie po mediach w niedzielę i opowiadanie tego rodzaju głupot. Podobnie jak nie zajęli się tym, aby dzień święty święciły wszystkie inne pracujące w weekendy branże – pielęgniarki i ratownicy medyczni, piloci i stewardessy, kelnerzy i kucharki oraz cały pieprzony prekariat. Inny działacz Solidarności – albo były, bo może był to Janusz Śniadek, aktualnie polityk – przekonuje, że to po to, aby kobiety miały więcej czasu dla domu. Więcej czasu na pranie gaci i obieranie ziemniaków, jak rozumiem, bo gdyby chodziło o ten czas na Kościół, to wystarczyłoby przecież wprowadzić zakaz handlu wyłącznie do południa. A na serio: jeśli Solidarność tak martwi się obowiązkami kobiet, to jest szereg całkiem realnych rzeczy, jakie można zrobić, aby ułatwić im życie zawodowe.

W poszukiwaniu argumentów lepszych niż powyższe zajrzałem też na stronę „Tygodnika Solidarność”, ale tam wciąż grają jedną melodię: Petru, geje i uchodźcy. Jest o tym, że Norwedzy kradną polskie dzieci, a „przestępcze organizacje zarabiają na tym miliony”, jest o tym, że nie ma nic złego w odmawianiu wynajmu mieszkania gejom i świadkom Jehowy (sic!) i o europejskiej Koronce do Bożego Miłosierdzia. O reparacjach, „porażce relokacji uchodźców” i koncercie pamięci ks. Jerzego Popiełuszki.

PiS dla odmiany przekonuje, że wynalazł w sprawie zakazu handlu kompromis i będzie można robić zakupy w co drugą niedzielę, ustawa może wejść w życie już od 1 stycznia 2018. Jeżeli najlepsze, co po miesiącach (podobno) prac, rząd może o projekcie powiedzieć, to to, że realizuje go w połowie i jest to kompromis (między kim a kim?) – to nawet TVP Info będzie miało problem, żeby coś z tego wyczarować.

Z drugiej strony jednak też nie jest lepiej. Przeciwnicy i przeciwniczki zakazu handlu również nie błyszczą erudycją i encyklopedyczną znajomością tematu. Słyszymy apokaliptyczne przestrogi o upadku gospodarki, milionowych stratach, redukcji etatów. Byłyby one bardziej wiarygodne, gdyby w przeszłości te same prognozy (tych samych osób) jakoś się sprawdzały: Polska gospodarka miała się zwinąć w pierwszym roku rządów PiS-u, globalne rynki załamać po Trumpie, a pracownicy pójść na wieczne wakacje po pierwszym miesiącu obowiązywania 500+. Ryszard Petru dokłada do tego trzy grosze o tym, że „związek zawodowy niszczy miejsca pracy” – na potwierdzenie czego nie dokłada jednak żadnych badań ani konkretów, ale niech mu będzie, nie od tego jest Twitter.

Zaś Dorota Warakomska w poranku Tok.fm dodaje, że to (czyli zakaz) „zatrzymanie kobiet w domu, powrót do tradycyjnej roli kobiet i olbrzymie straty dla gospodarki”. Rozumiem sceptycyzm wobec konserwatywnej retoryki związkowców oraz Prawa i Sprawiedliwości, którzy rodzinę, tradycję i religię przylepią do wszystkiego, do zohydzenia. Ale pozwolę sobie, mimo wszystko, się z redaktorką Warakomską nie zgodzić.

Jako syn mojej mamy, która w latach 90. pracowała na kasie w hipermarkecie, uważam, że gdyby ktoś ją „zatrzymywał w domu” za pomocą wolnych niedziel, 500+, płatnego urlopu macierzyńskiego, karty dużej rodziny (i tak dalej…), to nie tylko nikt by na tym nie ucierpiał, ale i być może jako społeczeństwo wyszlibyśmy na tym lepiej.

Gdula: Te tłumy z centrów handlowych wcale nie pójdą do kościoła

Ba, więcej, może gdyby ktoś w ten sposób „zatrzymywał” w domu kobiety, to one dziś miałyby dużo większy głos w sprawie tego, jak wygląda polski rynek pracy, i to o ich propozycjach (a nie panów Śniadka i Dudy) moglibyśmy dziś na poważnie rozmawiać. A tak, w gruncie rzeczy, nie rozmawiamy wcale. Może też nikt tego serio nie chce? „Solidarność”, z tego co rozumiem, przedstawia kolejne warianty, różniące się poziomem radykalizmu, które z kolei PiS udaje, że popiera, ale tak naprawdę marzy, żeby sprawę zamknąć i do niej nie wracać. Opozycja udaje, że ją to obchodzi i że w ogóle rozumie sprawę. Wszyscy udają, że chodzi tylko o sklepy wielkopowierzchniowe, a nie o pracę i system społeczny w ogóle. Kobiety, które dziwnie często w tej dyskusji używane są jako rekwizyt, nie istnieją jako realny podmiot, który do tego ma coś do powiedzenia.

W tym dialogu ślepego z głuchym, zakaz handlu w co drugą niedzielę (albo przy pełni księżyca lub w dni nieparzyste) jeszcze przejdzie jako zdroworozsądkowy i przemyślany kompromis.

Co z tą niedzielą?

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Dymek
Jakub Dymek
publicysta, komentator polityczny
Kulturoznawca, dziennikarz, publicysta. Absolwent MISH na Uniwersytecie Wrocławskim, studiował Gender Studies w IBL PAN i nauki polityczne na Uniwersytecie Północnej Karoliny w USA. Publikował m.in w magazynie "Dissent", "Rzeczpospolitej", "Dzienniku Gazecie Prawnej", "Tygodniku Powszechnym", Dwutygodniku, gazecie.pl. Za publikacje o tajnych więzieniach CIA w Polsce nominowany do nagrody dziennikarskiej Grand Press. 27 listopada 2017 r. Krytyka Polityczna zawiesiła z nim współpracę.
Zamknij