Kraj

Do kogo mówi lewica?

Mantra o biedzie, wykluczeniu i złej transformacji już nie wystarczy.

Wpadka Zielonych na demonstracji KOD zabolała mnie osobiście, bo należę do grona członków założycieli tej partii, bo w normalnym świecie, tak jak sobie wyobrażam normalny świat, głosowałabym na Zielonych. (Potwierdzając wszystkie podejrzenia, że nie jestem wystarczająco lewicowa.) Głosowałabym raczej na całościową wizję, hasła, a nie na komplet konkretnych rozwiązań, bo nie zawsze się z Zielonymi zgadzam, ale tak to jest – nasze wybory polityczne to zwykle coś więcej niż zgadzanie się programem. Nie łudźmy się, że ludzie głosują, kierując się wyłącznie przesłankami racjonalnymi.

To, co się wydarzyło podczas tej demonstracji, niestety dowodzi, że Maciek w swoim tekście chyba miał rację: lewica bywa odklejona od rzeczywistości. I nie chodzi o to, że diagnoza Zielonych była niesłuszna, tylko o to, że nie zdawali sobie sprawy, do kogo mówią. I wcale nie uważam, że niepotrzebnie zdecydowali się wystąpić na manifestacji neoliberałów. Myślę, a nawet wiem to na pewno, że był tam też potencjalny elektorat lewicy.

Jakikolwiek sukces lewicy będzie jednak możliwy, kiedy przestanie mówić do siebie, a nauczy się mówić do jak największego grona słuchaczy. I tak rozumiem tekst Maćka – jako pytanie, czy naprawdę wiemy, do kogo mówimy?

***

Czy naprawdę jakaś lewica uważa, że lud jest konserwatywny? Jeśli nawet tak jest, nikt się do tego nigdy nie przyzna. Jeśli lewica stawia na sprawy socjalne, to dlatego, że dla ludzi najważniejsze są właśnie one, a nie jakieś kulturowe wojenki. No i w programie ma przecież wszystkie liberalne udogodnienia, o jakich tylko możemy zamarzyć, więc nie ma o co podnosić rabanu. Zgodnie z taką logiką, PiS po prostu kupił głosy za 500 zł. na dziecko, podczas kiedy, moim zdaniem, głosowano na cały pakiet ideologiczny. A dokładniej na pewne wyobrażenia i całościową ideologię.

Zacznijmy więc od ludu, który podobno nie jest konserwatywny. Oczywiście, wszystkie tak ogólne twierdzenia są z natury fałszywe, bo jest różnie. Ale jak lud ma nie być w dużej mierze konserwatywny, skoro Polacy są bardziej konserwatywni niż przeciętna europejska, a czasami nawet najbardziej? A im niższe wykształcenie, mniejsza miejscowość tym silniejszy konserwatyzm.

Maciek, opowiadając o niekonserwatywnych praktykach klasy ludowej, zapomina o takich wymiarach jak religijność i polskość.

Gdy ludzie opowiadają o swoim codziennym życiu, kategorie te mogą wydawać się nieistotne, są oczywiste, a przez to przezroczyste. Poza codzienną praktyką istnieją jednak jeszcze wartości odświętne, uznawane, deklarowane, fasadowe… Nie ma co kłócić się o nazwy. Ważne, że choć zazwyczaj uśpione, aktualizują się one w momentach kryzysu, odświętnie, w odpowiedzi na sygnały mobilizujące, które płyną ze strony polityków i ruchów społecznych. No i w czasie wyborów.

W Polsce – klasa ludowa czy nie – powszechnie chrzci się dzieci i posyła na religię, mało kto wyobraża sobie świecki pogrzeb, święci się jaja i płacze po śmierci Papieża… To tylko powierzchowne rytuały? Nie lekceważyłabym ich, bo jest to związane także z typem wyobrażonej wspólnoty, do której ludzie się odnoszą w swoich działaniach, nawet jeśli o tym nie mówią. I jest to wspólnota polska oraz katolicka, w swojej najskrajniejszej formie wykluczająca licznych innych. Mogą to być Żydzi, imigranci, muzułmanie albo geje, a także zwolennicy „cywilizacji śmierci.”. Dla nas istotne jest, że innymi są też „komuniści”, którzy przecież zawsze w Polsce byli obcy, rządzili z obcego nadania, byli odszczepieńcami.

Po 1989, zresztą wcześniej też, antykomunizm był używany nie tylko jako polityczne narzędzie, ale także jako wyznacznik przynależności do prawdziwie polskiej wspólnoty. A jednocześnie etykiety komunizmu czy bolszewizmu używało się – i niestety używa do dzisiaj – jako synonimu lewicy. Nawet jeśli wobec formacji, które naprawdę trudno dziś podejrzewać o postkomunistyczną genealogię, komucha dzisiaj zstąpił lewak, to mechanizm pozostał ten sam. Chodzi o wykluczenie z moralnej wspólnoty narodu.

Takie postawy, które wśród młodszego pokolenia nie wynikają z życiowych doświadczeń, lecz są czystą ideologią, mają większe znaczenie niż opinie o legalizacji aborcji, związkach partnerskich czy miękkich narkotykach. To te pierwsze określają miejsce, jakie w społecznym imaginarium przyznaje się lewicy.

Może więc należy wziąć pod uwagę przykrą konstatację, że im bardziej jakieś grupy społeczne związane są z tradycyjną religijnością i nacjonalistycznym, czyli także antykomunistycznym pojmowaniem narodu, tym większe niebezpieczeństwo, że lewica – jakby pięknie nie zatańczyła – będzie uznawana po prostu za obcą?

Zapyta ktoś: czy jednak fakt niegdysiejszego wyborczego sukcesu SLD i popularność Aleksandra Kwaśniewskiego nie przeczą tym rozpoznaniom?

Nie sądzę, aby tamten sukces wynikał z lewicowości SLD, chociaż upadek tej formacji wiąże się zapewne z tym, że nie uprawiała naprawdę lewicowej polityki, która mogła by przekonać wyborców. SLD doszła do władzy jako siła nie tyle lewicowa co anty-antykomunistyczna. Reprezentująca tych, którzy bronili swoich PRL-owskich biografii albo mieli dość antykomunizmu jako części nacjonalistycznej ideologii. Być anty-antykomunistą to jednak nie to samo, co być komunistą czy choćby lewicowcem.

Dlatego większe szanse na zakorzenienie społeczne i legitymizację lewica ma w tych kręgach, gdzie identyfikacja narodowa silniej łączy się z obywatelstwem, prawem, demokracją itp.

Co nie znaczy, że są one wolne od jakichkolwiek form nacjonalistycznego myślenia. Oprócz indywidualizmu zawsze istnieje też myślenie w kategoriach „my”. My przegraliśmy znowu mecz, to nas nie szanują na świecie, to nasz jest Kopernik i Szopen…

Nie ma natomiast w polskim społeczeństwie, co potwierdzają badania, silnych identyfikacji klasowych. Ludzie niekoniecznie umiejscawiają się w jakiejkolwiek klasie społecznej, nie zawsze potrafią zidentyfikować wspólne interesy, a przede wszystkim nie czują się klasową wspólnotą. Nie przypadkiem wszystkie partie, może poza PSL, zwracają się do Polaków albo do społeczeństwa jako całości. Naród polski istnieje dużo bardziej realnie (choć świadomość narodowa przybiera rozmaite formy) niż klasa ludowa czy prekariat.

Lewica lubi odmieniać przez wszystkie przypadki słowo „wspólnota”, ale z narodem wciąż trudno konkurować.

Środowiska liberalne, które bywają anty-antykomunistyczne, od antykomunizmu także nie są wolne. Po prostu dla nich komunizm skończył się w 1990, a pozytywny stosunek do III RP nie zawsze wynika z zadowolenia z własnych sukcesów, ale też z tego, że nie jest to PRL. I co więcej, w opozycji do PRL, kojarzy się – o, zgrozo! – z wolnością i demokracją.

Lewica może oczywiście ścigać się z PiS-em w niechęci do III RP, ale dobrze jest przy tym pamiętać, że ktoś może być dumny z przemian, dróg i wieżowców, nawet jeśli sam z nich nie korzysta. Ale są one nasze! Możemy kręcić nosem na kostkę Bauma, ale ci, którzy przez lata chodzili po błocie, po prostu cieszą się z nowego chodnika. Dlatego opowieść o biedzie i wykluczeniu warto wzbogacić o jakieś elementy sukcesu. Duma, poczucie że jakoś sobie radzimy – o czym słusznie pisze Maciek – jest ludziom bardziej czasem potrzebna niż pokazywanie większości z nas jako biednych ofiar transformacji. Poza tym III RP nie powstała na świeżo skolonizowanej planecie w kosmosie, jej kształt wynikał też z rozmaitych zależności i uwarunkowań. Realnie mieliśmy wybór między Europą, a Białorusią, a Europa miała swoje wymagania. Można było wiele rzeczy zrobić lepiej, ale nie zupełnie inaczej, i sporo osób krytycznych wobec dotychczasowych rządów, tak myśli.

Warto też pamiętać o tym, że sfera polityczna jest jednak do pewnego stopnia autonomiczna. Nie jest tylko miejscem reprezentacji interesów grupowych lecz także źródłem ideologii i tworzenia politycznych tożsamości. Jeśli lewica nie ma swojej reprezentacji politycznej, to i tak nie powinna unikać uczestniczenia w polu polityki, uznając np. spór o agenturalność Wałęsy za nieistotny. Jest on o tyle istotny, że dotyczy projektowanego kształtu wspólnoty narodowej i tradycji. Nie przypadkiem PiS buduje mit „żołnierzy wyklętych”, którego kwintesencją poza nacjonalistycznym patriotyzmem jest antykomunizm.

Podoba nam się to, czy nie, lud i społeczeństwo są narodowe i lepiej, żeby był to naród w miarę otwarty, nie stający ponad prawem i choć trochę odklejony od katolicyzmu. Po prostu z takim narodem łatwiej będzie się lewicy dogadać.

Do programu lewicy należy właśnie takie rozumienie wspólnoty narodowej, ale to nie wystarczy. Warto o tym stale pamiętać, kiedy chcemy przekonać do siebie elektorat większy niż kilkuprocentowy. Skuteczna ideologia w swoim przekazie bierze pod uwagę tożsamość odbiorcy, zbiorowe emocje i wyobrażenia. I tylko wtedy może się zakorzenić. Nie oznacza to rezygnacji z zasad, przekonań, zadań edukacyjnych, chowania postulatów obyczajowych pod socjal. Nie chodzi o to, co się mówi, ale jak. Ważne jest, do jakich doświadczeń i przeświadczeń, obrazów, emocji i przykładów się odwołujemy.

Lewica stara się do ludu mówić prosto, ale to prosto czasem brzmi nawet gorzej od teoretycznego żargonu, i pobrzmiewa w tym przewidywalny dogmatyzm. Bycie polską lewicą nie musi prowadzić do powtarzania w kółko, że my Polacy, z Polską i w Polsce, tylko na lepszym wyczuciu tego, co ludzie myślą i czują. Bo lewica jest świetna w wymyślaniu siebie i ambitnych programów, pilnowaniu lewicowej poprawności i wykluczaniu z byle powodu, natomiast jej diagnozy społeczne bywają zbyt abstrakcyjne.

Mantra: bieda i wykluczenie, wszystko to wina złej transformacji… Często jest to jedyne, co lewica ma do powiedzenia w toczących się debatach, podczas gdy życie społeczne ma jeszcze ileś wymiarów. Niestety, to nie my tworzymy agendę omawianych publicznie tematów, musimy odnajdować się w tej, która jest.

Jak naprawdę wygląda społeczeństwo, w którym działamy? Tekst Maćka to dobry początek dla takich rozważań.

Czytaj także:
Maciej Gdula: Kto nas straszy czarnym ludem?

**Dziennik Opinii nr 63/2016 (1213)

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Kinga Dunin
Kinga Dunin
Socjolożka, publicystka, pisarka, krytyczka literacka
Socjolożka, publicystka, pisarka, krytyczka literacka. Od 1977 roku współpracowniczka KOR oraz Niezależnej Oficyny Wydawniczej. Po roku 1989 współpracowała z ruchem feministycznym. Współzałożycielka partii Zielonych. Autorka licznych publikacji (m.in. „Tao gospodyni domowej”, „Karoca z dyni” – finalistka Nagrody Literackiej Nike w 2001) i opracowań naukowych (m.in. współautorka i współredaktorka pracy socjologicznej "Cudze problemy. O ważności tego, co nieważne”). Autorka książek "Czytając Polskę. Literatura polska po roku 1989 wobec dylematów nowoczesności", "Zadyma", "Kochaj i rób".
Zamknij