Kraj

Dlaczego wolę mieć dwa koła [List]

Tak jak Bóg z Szatanem toczą niekończący się bój o rząd dusz, tak rowerzysta z resztą świata walczy o przestrzeń publiczną, zdrowe społeczeństwo i przyszłość planety.

Do Drogich Wszystkich,

Po mieście jeżdżę rowerem. Prawa jazdy nie mam, nie zacząłem nawet robić. Dopóki pomiędzy mną a radością z pustej szosy będzie przepaść ponad tysiąca złotych na sam papier, a potem następne studenckie miliony na samochód, raczej nic się w tej kwestii nie zmieni – rodzina na pierwsze nie ma, drugiego nie da.

Z komunikacji miejskiej korzystałem całe życie aż doszedłem do momentu, że nie mogę wysiedzieć. Nie przekonują mnie już nawet wszystkie niskopodłogowe nowinki, dobrodziejstwa od UE: telewizory, gniazdka na tostery. Chociaż muszę przyznać, że w takim nowiuteńkim Bombardierze 3000 lub innej jeżdżącej po moim Krakowie niebieskiej dotacji potrafi być miło i przyjemnie, zawsze wybieram rower. Rozczarowanym urzędnikom, wszechobecnym sceptykom i moim wklęsłym od krakowskiego smogu płucom tłumaczę tym listem dlaczego.

Na rowerze po normalne życie

Tanio

Po pierwsze, rower wychodzi taniej i jest dużo pewniejszą inwestycją. Studencki kalkulator, kiedy dostarczymy mu niezbędnych danych, potrzebuje kilku sekund, by to jednoznacznie potwierdzić. Jeżeli chcesz kupić, dajmy na to Peugeota i zamiast silnika do pedałów i kierownicy dobierzesz zestaw z dwoma kołami i łańcuchem, zostanie ci pewnie jeszcze minimum dwa koła i oszczędzisz sporo nerwów!

Samo użytkowanie, ewentualne naprawy i paliwo również wypadają lepiej w obu tych przypadkach. Karty miejskiej nie da się naładować kebabem, samochód nie odpala po snickersie od kolegi – a ty pedałować możesz. Rower nie ma daty ważności, nie kończy się na nim abonament lub ubezpieczenia czy przeglądy, a ewentualne wizyty w serwisie to z reguły odmówienie sobie wspomnianego wyżej kebsa. Wybierając rower wybieramy więc mniejsze koszty i większą kontrolę nad naszą inwestycją.

Fot. Szymon Turcza

Zdrowo

Do tego dochodzi cenna świadomość, że wybierając rower wzmacniam kondycję – własną, ale też całej planety. Każdy mijany na drodze pojazd zatruwa powietrze wokół siebie. Dostatecznie mało, aby sobie nawzajem nie przeszkadzać (ceniony przez kierowców design z rurą wydechową na zewnątrz samochodu), dostatecznie dużo, żeby zatruwać przechodniów nawet na pokolenia wprzód. Kiedy jadę rowerem i wymijające mnie bolidy pierdzą na czarno, chcę się buntować. Wreszcie przychodzi myśl, że przecież właśnie to robię – wystarczy dalej pedałować. Nawet, jeśli nikt inny nie zrezygnuje przeze mnie z samochodu, a autobusy dalej będą dymić, to może dzięki mnie bardziej na zielono. Ze wstydu.

Przyjemnie

Po trzecie, spośród wszystkich dostępnych środków transportu tylko na rowerze to droga jest celem. Jazda jest z reguły przyjemna, rowery są dobrej jakości. Mojemu w skali szybkości daję osiem na dziesięć, za wygląd siedem, wygoda jazdy – mocne dziesięć Richtera. Dodatkowo, jak już wspominałem, nie trzeba się identyfikować numerami rejestracyjnymi czy magnetyczną kartą, a o mandat równie łatwo co wtedy, gdy trzeba ze sobą tachać tą całą dokumentację. Za taki komfort jeszcze jedna dyszka.

Po dobrej stronie

Wreszcie najważniejsza zaleta roweru i jednocześnie niezwykle istotna charakterystyka statusu quo – obecnie każda jazda na rowerze to jazda bez trzymanki. To głos w toczącej się w przestrzeni publicznej dyskusji. To opowiedzenie się po stronie jawnie dyskryminowanej mniejszości. Dołączenie do drużyny najsłabszej liczebnie zarówno na ulicach, jak i w radach miejskich czy biznesie.

Wsiadając na rower wybiera się dobro i walczy się ze złem. Bo tak jak Bóg z Szatanem toczą niekończący się bój o rząd dusz, tak rowerzysta z resztą świata walczy o przestrzeń publiczną, zdrowe społeczeństwo i przyszłość planety. Walka toczy się czasem na śmierć i życie, o czym poświadczają statystyki: 220 rowerzystów zmarłych w wypadkach w 2017 roku, a także ważna po raz kolejny w naszej historii liczba 303 zmarłych dwa lata wcześniej. Suma rannych na drodze wojowników dobra w 2017 wyniosła ponad 3800 osób. Gdyby te wszystkie wypadki i kolizje zebrać w jeden gigantyczny karambol, to wzięłaby w nim udział cała populacja podhalańskiego Czarnego Dunajca (wieś niecałe sto kilometrów i dwa wypadki z udziałem rowerzystów od Krakowa). Każdy przejazd przez miasto to więc kolejna szarża dumnego potomka husarii klinem wdzierającego się w smog i krótkowzroczność prawodawcy.

Lobby rowerowe od zawsze traktowane jak głos za zjedzeniem wszystkich zagrożonych gatunków na konwencie wegetariańskim, wraz z napływem myśli i waluty zachodniej powoli staje się coraz bardziej widoczne. Nawet w takim Czarnym Dunajcu prawodawca, choć dalej tworzy przestrzeń publiczną więcej myśląc o świstakach niż zepchniętych na pobocze jednośladach, buduje ronda i specjalne pasy za unijne pieniądze. Czy istnieją kwoty, które zmienią w tej materii mentalność ludzi, zredefiniują ich potrzeby i rozumienie komfortu, sukcesu, wygody? I wreszcie zachęcą do wzięcia na siebie zielonej odpowiedzialności?

Cały czas panuje w społeczeństwie przeświadczenie, że rower się WYBIERA, a już z komunikacji miejskiej czy samochodu się po prostu korzysta. I jak dla mnie, to nawet może tak zostać. Bo jeśli wybierając najtańszy, najwygodniejszy i najzdrowszy środek transportu mogę dodatkowo czynić codziennie mały cud nad moją krakowską Wisłą, jestem Wam, Drodzy Wszyscy dozgonnie wdzięczny!

Prekariat na rowerze walczy z kapitalizmem platformowym

***

Szymon Turcza – student drugiego roku dziennikarstwa i stosunków międzynarodowych UJ. Redaktor gazety studenckiej Fakt i Opinia.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij