Kraj

Tchórze nienawidzący kobiet znów po stronie przemocy

Politycy brechtają publicznie, że „prostytutki nie można zgwałcić”, albo dowcipkują: „niech pierwszy rzuci kamieniem ten, który nie wykorzystał pijanej”. Nic dziwnego, że nie chcą dyskutować w sejmie o ochronie ofiar gwałtów – mówi nam posłanka Lewicy, Anita Kucharska-Dziedzic.

Od marca 2021 roku w sejmowej zamrażarce leży projekt ustawy, która ma zmienić definicję gwałtu w taki sposób, by chronić osoby doświadczające przemocy seksualnej. Obecnie polskie prawo określa zgwałcenie jako stosunek z użyciem przemocy. Propozycję nowelizacji, w ramach której w świetle przepisów przestępstwo stwierdzano by w momencie nieuzyskania wyraźniej i świadomej zgody na kontakt seksualny, a ciężar dowodowy spoczywałby na oprawcy, nie ofierze, przygotowały Danuta Wawrowska z Pomorskiej Izby Adwokackiej, Joanna Piotrowska z Feminoteki oraz posłanka Lewicy Anita Kucharska-Dziedzic.

Sejm zdecyduje dziś, czy prawo będzie lepiej chronić ofiary gwałtu

„Nie powinno mieć żadnego znaczenia, czy ofiara przy okazji napaści seksualnej została pobita, zastraszona, odurzona czy upita. Projekt zakłada też, że minimalna kara za taki czyn będzie podwyższona z dwóch do trzech lat” – czytamy w opisie pomysłu, nad którego wprowadzeniem od miesięcy pracuje Lewica.

9 czerwca marszałkini Sejmu poddała głosowaniu włączenie czytania projektu do porządku obrad. Wniosek odrzucono. Tak zdecydowali posłowie PiS-u, Konfederacji, Kukiz’15 oraz niezrzeszeni Zbigniew Ajchler i Łukasz Mejza. Za tym, żeby nad zmianami się pochylić, opowiedziało się 124 posłów Koalicji Obywatelskiej, 43 Lewicy, 23 Koalicji Polskiej, 8 Polski 2050, 5 Porozumienia i 3 PPS-u.

Przedstawicielki Lewicy oraz organizacji feministycznych nie mają wątpliwości, że Polki po raz kolejny zostały upokorzone przez prawicowych polityków. „Po utrudnieniu dostępu do in vitro, tabletek dzień po i zaostrzeniu prawa aborcyjnego politycy prawicy znowu mówią NIE Polkom. Hańba” – napisała na swoim Twitterze Joanna Scheuring-Wielgus.

Podobnego zdania jest jedna z autorek ustawy, posłanka Anita Kucharska Dziedzic, która nie ma wątpliwości, że głosowanie wpisuje się w pewien szerszy, antykobiecy trend, który w ostatnim czasie przybiera na sile i z powodu którego cierpią nie tylko Polki.

– Od ponad dwóch miesięcy bezskutecznie usiłujemy w Sejmie przepchnąć także poprawkę, która nakazywałaby prokuratorowi stwierdzić zaistnienie gwałtu w ciągu tygodnia od zgłoszenia przez ofiarę, po to, by mogła ona jak najszybciej legalnie usunąć ciążę będącą wynikiem czynu zabronionego. Chodzi przede wszystkim o to, by uciekające przed wojną i będące ofiarami gwałtu Ukrainki nie musiały rodzić dzieci swoich oprawców – przypomina Kucharska-Dziedzic.

W tej chwili procedury nie narzucają prokuratorom żadnych ram czasowych, w których ci wydają decyzję administracyjną zezwalającą na aborcję. Efekt – jak podkreśla nasza rozmówczyni – jest taki, że osoby z Ukrainy znajdują się w trudnym położeniu, a Polki nie zgłaszają ciąż pochodzących z gwałtów. Na decyzje trzeba bowiem czekać często kilka miesięcy. Zwłoka nie tylko generuje stres i wtórną traumatyzację, ale może także doprowadzić do sytuacji, w której na wykonanie zabiegu będzie zbyt późno.

– Obecnie w Polsce rocznie usuwa się od jednej do trzech ciąż pochodzących z gwałtu, co tylko pokazuje, że mamy do czynienia z fikcją, a nie prawem, z którego mogą korzystać kobiety. Do uchwalenia poprawki, która by to zmieniła, podchodziliśmy w Sejmie dwukrotnie, ale za każdym razem ją odrzucono. Na jej wprowadzenie zgodził się Senat, ale nie wiadomo, co zrobią z nią posłowie. To wprawdzie jest poprawka do specustawy dotyczącej sytuacji Ukraińców i Ukrainek, ale w razie przyjęcia będzie też mieć pozytywny wpływ na ochronę praw Polek – dodaje posłanka, wskazując, że to niejedyny problem, z jakim muszą zmagać się osoby doświadczające przemocy seksualnej.

W ich prawa może godzić także zatwierdzone kilka dni temu przez ministra zdrowia rozporządzenie o konieczności prowadzenia rejestru ciąż, czyli wpisywanie ich do dokumentacji medycznej. Choć w wielu krajach to normalna sprawa, problem tkwi w fakcie, że do danych na temat ciąży w Polsce dostęp będzie mieć prokurator.

PiS chce zaglądać Polkom do brzuchów i kart medycznych

– To wbrew standardom europejskim i przeciw kobietom. Jeśli ofiara gwałtu nie zgłosiła go, ale dowiaduje się o ciąży, chciałaby ją usunąć i dopiero wtedy zgłasza się do prokuratora, ten może uznać ją za niewiarygodną. Poza tym kobietami, które zdecydują się w takiej sytuacji na aborcję we własnym zakresie, np. w podziemiu, może zainteresować się prokuratura i zapytać: co stało się z ciążą? Jako osoba pracująca z ofiarami gwałtu na co dzień, nawet nie chcę sobie wyobrażać, przez co będą musiały przechodzić – tłumaczy polityczka. Pocieszeniem jest jednak to, że przerwanie własnej ciąży nie jest karalne.

Niewystarczająco poważnie i skutecznie rozpatrywane oraz penalizowane są natomiast gwałty. Stąd pilna potrzeba zmiany jego prawnej definicji. Anita Kucharska-Dziedzic zauważa jednak, że w tej kwestii zadanie domowe ma do odrobienia całe społeczeństwo, które nadmiernie relatywizuje przemoc seksualną wobec dzieci i kobiet.

– Lekceważymy ją i w ogóle nie traktujemy kobiet podmiotowo, czyli w taki sposób, który zakłada, że mają one prawa do podejmowania decyzji, samostanowienia i wyrażania własnej woli. Zamiast tego słyszymy żarty na temat tego, że w przypadku zmiany definicji gwałtu trzeba będzie podpisywać notarialne umowy przed odbyciem stosunku. To jest poziom absurdu, do którego doszliśmy jako społeczeństwo. Przecież nikt nie podpisuje zwykle żadnych umów, gdy idzie do dentysty na usunięcie ósemki. Nie podpisujemy ich nawet wtedy, gdy wykonujemy jakąś pracę. Wtedy obowiązuje ustne porozumienie i nikt nie ma z tym problemu – słyszymy od posłanki, która przekonuje, że państwo, pochylając się nad prawnymi zmianami, nie będzie wchodzić w intymne życie ludzi. Ochroni za to tych, którzy padli ofiarą wykorzystania – lub da im możliwość dochodzenia sprawiedliwości.

– Politycy brechtają publicznie, że „prostytutki nie można zgwałcić”, albo dowcipkują: „niech pierwszy rzuci kamieniem ten, który nie wykorzystał pijanej”. Nic dziwnego, że nie chcą dyskutować o sytuacji kobiet, ale również mężczyzn, którzy także padają ofiarami przemocy seksualnej. Musimy doprowadzić do sytuacji, w której nikt nie będzie mieć wątpliwości, że zgoda jest kluczowa i że bez niej nikt nie ma prawa naruszać czyjejś intymności – mówi polityczka.

Jej zdaniem głosowanie nad projektem Lewicy pokazuje jasno, że politycy boją się dyskusji na temat gwałtu tak samo jak debaty o prawach matek żądających płacenia alimentów czy domagających się zakazu kontaktów przemocowego ojca z dziećmi.

– Teraz przerażają ich te okropne kobiety, które rzekomo – jeśli nie spodoba im się stosunek – będą masowo oskarżać mężczyzn o gwałt. Przypomnę tylko, że kategoria zgody jako tej, która jest niezbędna przy dochodzeniu przeciwko gwałcicielowi, funkcjonuje w wielu krajach, np. od 30 lat w bliskiej nam kulturowo Irlandii. Teraz została przyjęta w Hiszpanii. Czy to w jakikolwiek sposób zablokowało intymne życie Irlandczyków lub Hiszpanów? Nie – wskazuje posłanka.

I dodaje: – Jako społeczeństwo nie dojrzeliśmy do prawdziwej równości, która widzi człowieka jako podmiot umiejący decydować o sobie, swoim życiu i intymności. To dotyczy kobiet, dzieci, cudzoziemców, osób niepełnosprawnych czy LGBT+. Wydaje mi się jednak, że to powoli się zmienia i coraz więcej osób w prawdziwym życiu, a nie internetowej czy politycznej bańce, dostrzega, że seks musi być konsensualny albo żaden. I to nie Lewica wprowadzi gwałt małżeński ustawą, bo to funkcjonuje w Polsce od lat i niekiedy jest nawet karane przez sąd. Chodzi o to, by było karane skuteczniej albo żeby w ogóle do tego nie dochodziło.

Dlatego też, jak zapewnia nasza rozmówczyni, Lewica będzie wnioskować o czytanie projektu jeszcze raz, zwłaszcza że w parlamencie jest wcale nie tak mała grupa osób, które chcą o gwałcie debatować. Kucharska-Dziedzic zwraca uwagę, że nawet konserwatyści z Porozumienia i Koalicji Polskiej opowiedzieli się za procedowaniem nowelizacji w Sejmie.

– To, co wydarzyło się w ostatnim głosowaniu, pokazuje, rzecz jasna, oburzające tchórzostwo po stronie PiS-u, Kukiza i dużej części Konfederacji. Ale jednocześnie widać, że prawicowa strona nie jest tak jednomyślna, jak mogłoby się wydawać – twierdzi posłanka.

Co w takim razie sprawia, że wciąż tyle kobiet popiera działania politycznych zwolenników przemocy? Tu nasza rozmówczyni wskazuje na wyższość kwestii bytowych nad tymi, które dotyczą podmiotowości człowieka.

Wszystkie jesteśmy Amber Heard – chociaż żadna z nas tego nie chce

– Dla większości kobiet głosujących na Zjednoczoną Prawicę wsparcie socjalne jest czymś, z czym mają do czynienia i czego potrzebują na co dzień. Z kolei gwałt i przemoc często w ich wyobraźni są czymś, co się przydarza i co nie wszystkie z nich dotyczy. Myślę, że brakuje tu refleksji, która jasno wskazywałaby, że wybór partii ma istotny związek z poczuciem bezpieczeństwa. Dopiero własne doświadczenia i zetknięcie z systemem, który nie udziela wsparcia w przypadku doznania krzywdy, otwiera ludziom oczy – podsumowuje polityczka.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Januszewska
Paulina Januszewska
Dziennikarka KP
Dziennikarka KP, absolwentka rusycystyki i dokumentalistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Laureatka konkursu Dziennikarze dla klimatu, w którym otrzymała nagrodę specjalną w kategorii „Miasto innowacji” za artykuł „A po pandemii chodziliśmy na pączki. Amsterdam już wie, jak ugryźć kryzys”. Nominowana za reportaż „Już żadnej z nas nie zawstydzicie!” w konkursie im. Zygmunta Moszkowicza „Człowiek z pasją” skierowanym do młodych, utalentowanych dziennikarzy. Pisze o kulturze, prawach kobiet i ekologii.
Zamknij