Kraj

Andrzej Duda klęka pod pomnikiem ofiar „Burego” – historyczne wydarzenie czy pusty gest?

Wyobraźmy sobie, że doradcy prezydenta dyskutowali, gdzie by tu wyskoczyć w czerwcu, taka ładna pogoda w końcu. „W Zaleszanach fajnie było, to może znów się wybierzmy”. Komuś coś się jednak myli i zaznacza na mapie nie te Zaleszany. Nie gminę na Podkarpaciu, gdzie rok temu w czasie kampanii Duda mówił o polskich sprawach, które muszą być na pierwszym miejscu, ale te nieszczęsne białoruskie Zaleszany na Podlasiu.

Na początku tygodnia Andrzej Duda dość niespodziewanie – wizyta nie była wcześniej szeroko anonsowana – odwiedził południowo-wschodnie tereny województwa podlaskiego, które zamieszkuje dość zwarta mniejszość białoruska. Prezydent w asyście prawosławnych hierarchów, w tym metropolity Sawy i działaczy mniejszościowych, odwiedził wieś Zaleszany, gdzie – jeszcze bardziej niespodziewanie – uklęknął przed krzyżem upamiętniającym ofiary rajdu „żołnierza wyklętego” Rajsa „Burego” w styczniu 1946 roku. Potem w Bielsku Podlaskim, w II Liceum z Białoruskim Językiem Nauczania im. Bronisława Taraszkiewicza, rozmawiał za zamkniętymi drzwiami z liderami mniejszości białoruskiej.

Wrażenia z tej wizyty są podzielone. Jedni, w tym obecni w Zaleszanach i na spotkaniu w II LO białoruscy działacze, ze wzruszeniem określają ją jako wydarzenie historyczne, inni twierdzą, że to pusty gest pod publiczkę. Przy czym dosłownie pod publiczkę, bo nie pod publikę. Kancelaria Prezydenta zadbała, by medialny zasięg wydarzenia był jak najmniejszy, utrzymany na lokalnym poziomie, co trafnie punktuje Maciej Chołodowski z białostockiej „Gazety Wyborczej.

Za pustym gestem przemawiają także inne oczywiste fakty, jak choćby to, że okazując współczucie ofiarom i ich potomkom, prezydent nie zająknął się o winie sprawców. Rajs „Bury” wciąż pozostaje w panteonie bohaterów polskiej prawicy, który to panteon Andrzej Duda i obóz polityczny, z którego się wywodzi, troskliwie pielęgnują i na nim budują polską politykę historyczną i polski projekt tożsamościowy.

Bury spalił tylko pięć wiosek, a przecież mógł więcej

­­­­­­­­A ofiary jak to ofiary, ofiar zawsze szkoda, nieważne, jak zginęły, czy z rąk polskich patriotów, czy w wypadku autobusu. Najbardziej żal kobiet i dzieci, tych dyżurnych niewinnych ofiar, na które również Andrzej Duda stawiał akcent. Wiadomo, mężczyźni na wojnie − a polskie podziemie po zakończeniu wojny dalej wojnę toczyło – nigdy nie są niewinni. Jeśli nie są z nami, to są zawsze potencjalnymi żołnierzami wroga.

Wypad na Podlasie

Mam kłopot z interpretacją wizyty Dudy na Podlasiu. Odbywa się ona w czasie, kiedy dość liczna białoruska diaspora w Polsce i innych krajach UE głośno wyraża słuszne oczekiwania wsparcia i pomocy dla swojego kraju i swoich rodaków w Białorusi. Ze strony obozu władzy to wsparcie przybiera jednak kuriozalne formy, jak publiczne łajanie Cichanouskiej przez Terleckiego czy wyrzucanie porwanemu i torturowanemu Pratasiewiczowi niewystarczającego heroizmu przez Agnieszkę Romaszewską, czyli szefową Biełsatu, co wyczerpująco przeanalizował Jakub Majmurek, a na co Andrzej Duda ani prezydencka kancelaria nie zareagowali stanowczo, bo przecież wpis pod retweetem dziennikarki nie może być uznany za wystarczający.

Może więc warto spróbować wytłumaczyć tę sprawę na wesoło, w duchu komedii pomyłek. Wyobraźmy sobie, że doradcy prezydenta dyskutowali, gdzie by tu wyskoczyć w czerwcu, taka ładna pogoda w końcu. „Rok temu byliśmy w Zaleszanach, fajnie było” – mówi jeden. – „No fajnie, kobiety w ludowych strojach i czerwonych koralach, tak. Dobrze prezydenta jako kandydata do reelekcji przyjęli, to może znów się wybierzmy”. Andrzej Duda uśmiechnięty (bo jakoś zawsze go sobie wyobrażam uśmiechniętego) mówi, że tak, że to strzał w dziesiątkę.

Komuś, być może jakiemuś stażyście, który trafił do kancelarii po kierunku administracja publiczna, coś się jednak myli i zaznacza na mapie nie te Zaleszany. Nie gminę na Podkarpaciu, gdzie rok temu w czasie kampanii Duda mówił o polskich sprawach, które muszą być na pierwszym miejscu, ale te nieszczęsne białoruskie Zaleszany na Podlasiu.

Przygotowania do wizyty ruszają pełną parą, ale nie w tę stronę. Ktoś z kancelarii zadzwonił już do Sawy, teraz głupio odkręcać, trudno, jedziemy. Andrzej Duda zdezorientowany w podlaskich Zaleszanach widzi krzyż, coś mu szepczą o ofiarach, trochę mąci mu w głowie cerkiewny chór, nie wie, co ma zrobić, to klęka. Jak pokazali Zełenski z Poroszenką, jest to dla prezydenta i osób aspirujących do urzędu uniwersalne rozwiązanie.

Odłóżmy jednak żarty na bok. Obywatele polscy narodowości białoruskiej czy ci, którzy tożsamościowo silniej odwołują się do wyznania prawosławnego, mają prawo oczekiwać, że przedstawiciele władz ich państwa obdarzą ich uwagą. Na jakiś gest na Podlasiu czekano dobrych kilka lat, przynajmniej odkąd polscy nacjonaliści co roku organizują w Hajnówce marsz wychwalający „Burego”. Właściwie to Andrzej Duda taki gest już wykonał. W 2016 roku na chwilę objął pierwszy marsz prezydenckim patronatem, ale wycofał go pod naciskiem krytyki, płynącej także ze środowisk mniejszości białoruskiej. Zawsze coś.

Terlecki nie napisał niczego, co nie byłoby akceptowane przez główny nurt PiS

W tym tygodniu prezydent, klękając w Zaleszanach, poszedł od razu o kilka kroków dalej i niezależnie od tego, ile w tym klękaniu było szczerości i autentycznego współczucia dla ofiar i ich rodzin, było to wydarzenie polityczne i liderzy mniejszości byliby nierozsądni, gdyby nie próbowali go w polityczny sposób instrumentalizować. Jest to bowiem jakiś kapitalik na przyszłość, coś, od czego można będzie odbić się w dyskusjach, choćby z IPN-em. Kiedyś Instytut opisywał zbrodnie „Burego” w podlaskich wioskach w kategoriach ludobójstwa, by w 2019 roku stwierdzić, że „»Bury« nie działał z zamiarem zniszczenia (ani w całości, ani w części) społeczności białoruskiej lub też społeczności prawosławnej zamieszkałej na terenie Polski w jej obecnych granicach. Miał przecież możliwości, by puścić z dymem nie pięć, ale znacznie więcej wiosek białoruskich w powiecie Bielsk Podlaski”.

Po co Andrzejowi Dudzie białoruska mniejszość?

Pytanie brzmi jednak, kto ma tutaj większy potencjał do instrumentalizacji. Trudno uwierzyć, że to przypadek, że prezydent jedzie na spotkanie z mniejszością białoruską właśnie teraz, kiedy sytuacja w Białorusi przybrała jeszcze tragiczniejszy obrót niż po sierpniowych wyborach. Państwowy terror pod patronatem Łukaszenki nie ominął działaczy polskiej mniejszości – Andżelika Borys i Andrzej Poczobut od marca są w białoruskim areszcie.

Jana Shostak: Dlaczego krzyczę?

Zresztą Andrzej Duda odniósł się do tej kwestii podczas wizyty na Podlasiu, pokazując, że w sposobie myślenia obozu władzy o mniejszościach panuje dziwaczna symetria, i można było wręcz odnieść wrażenie, że polska mniejszość w Białorusi to jedyny powód tej wizyty, że chodziło o to, żeby pokazać, jak my tutaj tak wspaniale żyjemy z Białorusinami, podczas gdy tam Polaków zamykają w więzieniach. Obie te mniejszości funkcjonowały w zupełnie różnych kontekstach politycznych i kulturowych, ich problemy są po prostu inne. Polska mniejszość w Białorusi była systematycznie prześladowana od wielu lat, podczas gdy zasadnicze pretensje polskich Białorusinów do polskiego państwa sprowadzają się w ostatnich latach właściwie tylko do sprawy „Burego”.

Być może ktoś w poważnych urzędach w Warszawie właśnie odkrył, że kult „wyklętych” bez uprzedniej segregacji, oddzielenia tych postaci, które rzeczywiście coś bohaterskiego uczyniły, od tych, które popełniały zbrodnie, jątrzy zabliźniające się już rany. Mimo że Łukaszenka nigdy nie uciekał się do polityki historycznej jako narzędzia w relacjach międzynarodowych, to zbrodnia w Zaleszanach i organizowane w Hajnówce marsze ku czci „Burego” w pewnym momencie stały się wygodnym narzędziem usprawiedliwiającym działania białoruskich władz. Polskiego konsula w Brześciu wydalono właśnie z powodu organizacji obchodów święta „żołnierzy wyklętych”.

A przecież temat zbrodni popełnionych przez oddział „Burego” na szerokie wody wypłynął nie z woli i nie za sprawą działań mniejszości białoruskiej czy prawosławnych działaczy, a właśnie dzięki kulawej polityce historycznej polskiej prawicy.

Co białoruska rewolucja oznacza dla białoruskiej mniejszości w Polsce?

Dalej być może rozumowano tak, że w obliczu wydarzeń w Białorusi białoruska mniejszość w Polsce może być do czegoś tam przydatna, więc warto w końcu wykonać jakiś gest, żeby nie było wątpliwości, że my tu wszyscy jesteśmy jedną wielką rodziną i że polskie władze to nie zgraja Łukaszenków, nękająca współobywateli innej narodowości. Kto się lepiej nadaje do tej roli jak nie prezydent, który jest przecież prezydentem wszystkich Polaków, nawet tych, co nie są Polakami? Poza tym Andrzej Duda jest już politycznym emerytem in spe, nie będzie przecież kandydować po raz trzeci, więc nic już nie ryzykuje.

W takim właśnie duchu obopólnego szacunku i współżycia na miarę Polski jagiellońskiej przemawiał Duda w Bielsku Podlaskim, co prawda, mocno skupiając się na byciu i żadnych spraw po imieniu nie nazywając:

„Jest prowadzonych wiele działań po to, by skłócić nasze społeczeństwa, nasze narody, przecież jesteśmy wszyscy razem obywatelami jednej Rzeczypospolitej. Szuka się różnych możliwości skłócenia nas choćby na tle historycznym. Uważam, że jest wielkim zadaniem prezydenta Rzeczypospolitej, żeby przeciwdziałać tego typu próbom, aby pewne rzeczy pokazywać i nazywać po imieniu, ale przede wszystkim być, pokazując jedność i wspólnotę”.

Gest prezydenta raczej nieporadny, ale może wesprze szeroko pojętą Zjednoczoną Prawicę w pielęgnowaniu tego przepełnionego poczuciem moralnej wyższości, pańsko-protekcjonalnego stosunku do Białorusinek i Białorusinów.

**

ZEIT-Stiftung Ebelin und Gerd Bucerius

Materiał powstał dzięki wsparciu ZEIT-Stiftung Ebelin und Gerd Bucerius.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Siegień
Paulina Siegień
Dziennikarka i reporterka
Dziennikarka i reporterka związana z Trójmiastem, Podlasiem i Kaliningradem. Pisze o Rosji i innych sprawach, które uzna za istotne, regularnie współpracuje także z New Eastern Europe. Absolwentka Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego i filologii rosyjskiej na Uniwersytecie Gdańskim. Autorka książki „Miasto bajka. Wiele historii Kaliningradu” (2021), za którą otrzymała Nagrodę Conrada.
Zamknij