Człowiek, który nie odczuwa strachu, to psychopata. A nieustraszony naród? Naród składa się z ludzi, a z nimi to już różnie bywa.
Jael, bohaterka powieści Shani Boianjiu Naród, który nie zna strachu, kiedy idzie do wojska, jak wszystkie młode dziewczyny w Izraelu, powtarza w kółko: boję się, boję…
Ma przed oczami martwych żołnierzy, może swojego pierwszego chłopka, brata koleżanki, który niedawno zginął, matkę innej koleżanki zabitą w zamachu. Pochodzi z małej, pustynnej osady i wie, co to ostrzał i właściwie stale trwająca wojna.
Nie jest to jednak paradokumentalna opowieść o tym, jak armia z mazgajki robi twardzielkę. Ani o totalitarnej instytucji, łamiącej ducha młodych ludzi. Ani o dzielnych izraelskich patriotach. Ani o wrażliwej kobiecie, w istocie sprzyjającej Palestyńczykom i dokumentującej nadużycia kolegów. Chociaż po trosze jest o tym wszystkim.
Młoda izraelska autorka (rocznik 1987) wspaniale łączy ze sobą to, co zwykle jest odseparowane: męski, wojskowo-wojenny temat z kobiecym punktem widzenia i wrażliwością. Przy czym nie ma w tym czułostkowości, sentymentalizmu czy fałszywych histerycznych tonów. To piękna i oryginalna powieść, z nieustannie zmieniającymi się punktami widzenia. Poza Jael głównymi bohaterkami są jej dwie przyjaciółki ze szkoły, razem dorastające, lecz rozdzielone w wojsku. Dzięki temu oglądamy posterunek na granicy z terytoriami palestyńskimi, szkolenie strzelców wyborowych, pustynną granicę z Egiptem. A co poza tym robi się w wojsku? Nudzi się, powtarza te same rutynowe czynności, romansuje albo jedynie uprawia seks, pije likier morelowy, gra w karty… Śpiewa „odwieczną pieśń żołnierek”: Ale wstyd, ale wstyd. Dziwki dają się pieprzyć za pieniądze, a my za darmo. I uważają ją za zabawna, nie są świętoszkami. Mężczyźni wychodzą na patrole i czasem z nich nie wracają, kobiety raczej nie giną. To zamknięty świat rządzący się swoimi regułami, w sumie bez nadmiaru wojskowego drylu. Opowieść chwilami przeradza się w satyrę. Wojsko to przecież też zawsze anegdoty z wojska: jak leżałyśmy nago na wieży strażniczej i zobaczyli nas egipscy żołnierze…
Autorka czyni jednak wypady i poza granice tego świata – jedna z dziewcząt, przepuszczając tłumy arabskich pracowników, wyobraża sobie ich codzienne życie. Poznajemy historię młodej Ukrainki prawdopodobnie porwanej do izraelskiego burdelu. A nawet na chwilę możemy wcielić się w egipskiego żołnierza.
Skoro służba wojskowa okazała się jednak nie taka straszna, to czemu potem z każdą z dziewcząt coś jest nie tak?
Jedna ma trudną do opanowania depresję, druga włóczy się gdzieś po świecie, na Goa tłumaczy teksty dla wędrownej komuny muzyków. A trzecia torturuje Araba, który poderżnął kiedyś gardło jej koledze.
Trudno też pojąć dlaczego po latach wracają do starej bazy wojskowej, gdzie spędzają kilka dni jak na letnich koloniach, a przez następne parę dni pozwalają się gwałcić grupie żołnierzy. Mają dostęp do broni, ale nie mogą do nich strzelać, „bo ci chłopcy bronią ojczyzny”. I właściwie potrafią uznać tę historię za niebyłą.
Zarówno torturowany Arab, jak i wielokrotne gwałty nie robią wrażenia historii całkiem realistycznych. Autorka zdaje się mówić: i to mogłoby się wydarzyć w Izraelu. I wydarza się, choć niedokładnie w tym kształcie. Mówi też o pewnym specyficznym stanie emocjonalnym – znieczulenia, odrętwienia?
Jak to jest być narodem, który nie zna strachu? To mieszanina ludzi z całego świata, również o korzeniach orientalnych. Wojna, która trwa zawsze i od zawsze, a więc stała się normą. Codzienny trening nienawiści i przemocy. Holocaust, który jest ważny, ale odległy, staje się bajką opowiadaną dzieciom. W tym wszystkim zwykli ludzie, którzy dorastają, bawią się, przyjaźnią, zakładają rodziny. A potem mają dzieci, które śladem rodziców pójdą do wojska.
Shani Boianjiu, Naród, który nie zna strachu, przeł. Urszula Gardner, wydawnictwo Sonia Draga 2013