Dwucyfrowa inflacja stała się w Polsce faktem i będzie nam towarzyszyć zapewne do końca roku. Rząd broni się, przekonując, że to putinflacja, czyli wzrost cen wywołany przez agresywne działania Rosji. Na pewno?
Krytycy rządu PiS twierdzą, że wysoka inflacja w Polsce to efekt rozpasanej polityki budżetowej, która wpompowała na rynek miliardy złotych. Teraz ich szczęśliwi posiadacze chcieliby coś z nimi zrobić, więc równie szczęśliwi sprzedawcy podnoszą ceny, z czego „oczywiście” nie można im czynić zarzutu, gdyż to zwykła rynkowa gra popytu i podaży.
W tym sporze jednocześnie wszyscy mają rację i nikt jej nie ma. Putinflacja jest faktem, jednak Kreml odpowiada tylko za część wzrostu cen, którego doświadczamy w naszym kraju. Krytycy rządu słusznie wskazują, że inflacja zaczęła się na długo przed agresją Rosji na Ukrainę. Nie ma jednak żadnych dowodów na to, że mniej ekspansywna polityka budżetowa albo szybsze podnoszenie stóp procentowych ograniczyłyby wzrost cen nad Wisłą.
Inflacja przetacza się przez cały świat i z ogromną mocą uderza także w państwa, które do tej pory prowadziły politykę fiskalno-budżetową żywcem wyjętą z marzeń analityków FOR.
Od Estonii po Holandię
W marcu pod względem inflacji Polska była dopiero – lub aż, zależnie od perspektywy – na siódmym miejscu w UE. Według Eurostatu wyniosła ona 10,2 proc. Na pierwszych dwóch miejscach znalazły się kraje bałtyckie – Litwa i Estonia. Ceny rosły w nich odpowiednio o 16 i 15 proc.
Oba państwa przed pandemią miały jedne z najmniejszych wydatków budżetowych w Unii Europejskiej. Według Eurostatu w 2019 roku wydatki sektora finansów publicznych były w nich na poziomie około jednej trzeciej PKB. Średnia unijna wyniosła w tym czasie 46,5 proc., a w Polsce było to 42 proc. PKB. Równie niskie wydatki budżetowe były w tym czasie na Łotwie (38 proc. PKB). Łotwa i Estonia często bywają podawane jako przykłady państw racjonalnie zarządzanych, nierozrzutnych i przyjaznych biznesowi. A jednak także w Łotwie inflacja była wyższa niż w Polsce – w marcu sięgnęła ona niecałych 12 proc.
Można oczywiście próbować dowodzić, że obecne podwyżki rachunków i cen w sklepach to efekt polityki antykryzysowej podczas pandemii. Własne odpowiedniki tarczy antykryzysowej wprowadziły właściwie wszystkie państwa UE, które dotknął COVID-19. W 2020 roku w całej Wspólnocie drastycznie wzrosły wydatki publiczne w relacji do PKB. Mówimy o wzroście z 46,5 do 53 proc. PKB, a więc o 6,5 pkt proc. W Polsce wzrosły one niewiele bardziej, bo o 7 pkt proc. (z 42 do 49 proc. PKB).
Przykładowo Czechy były pod tym względem bardziej oszczędne – u naszych południowych sąsiadów wydatki publiczne wzrosły o 6 pkt proc. (do 47 proc. PKB). Mimo to inflacja w Czechach w marcu sięgnęła 12 proc. PKB i była trzecią najwyższą w UE, choć czeski bank centralny znacznie szybciej zaczął podnosić stopy. Na Łotwie ekspansja wydatków publicznych w relacji do PKB w pandemicznym 2020 roku wyniosła zaledwie 5 pkt proc. i była jedną z najniższych w UE, ale inflacja także tam jest wyższa niż w naszym kraju. Równie niski poziom ekspansji budżetowej zanotowała Słowacja. Niewiele jej to pomogło, gdyż wskaźnik inflacji na Słowacji według Eurostatu był w marcu jedynie pół punktu procentowego niższy niż u nas.
Liberałoskrętni komentatorzy przekonują także, że obecna inflacja byłaby znacznie niższa, gdyby Polska w odpowiednim czasie przyjęła wspólną unijną walutę. Jest faktem, że osłabienie się złotego, widoczne szczególnie na początku wojny, jest istotnym czynnikiem proinflacyjnym. Wpływa chociażby na ceny surowców energetycznych, których zakupy zwykle przeprowadza się w dolarze lub innej walucie zagranicznej. Problem w tym, że wśród pięciu państw UE z najwyższą inflacją aż cztery przyjęły euro – jedynie Czechy pozostały przy własnej walucie.
Czwartą najwyższą inflację w UE w marcu miała np. Holandia (niemal 12 proc.), a więc państwo z absolutnego rdzenia strefy euro, notujące regularnie ogromne nadwyżki handlowe i w bilansie rachunku bieżącego, a poza tym prowadzące, na tle Europy Zachodniej, bardzo oszczędną politykę budżetową. A jednak inflacja uderzyła w nie z całą mocą – w marcu nawet bardziej niż w Polskę.
czytaj także
Putin i covid w jednym szeregu
Trudno więc znaleźć dowody na to, że to ekspansywna polityka budżetowa albo brak euro w Polsce są główną przyczyną naszej podwyższonej inflacji. A co z tezą, że za obecne wzrosty cen odpowiada Putin? Premier Morawiecki nie jest odosobniony w tej teorii. Podobną opinię wygłosił niedawno Joe Biden.
Prezydent USA stwierdził, że wysokie ceny za oceanem to wina COVID-19 oraz Putina – jak widać, prezydent Rosji trafił w odpowiednie dla niego towarzystwo zabójczego wirusa. „W ostatnim miesiącu około 70 proc. wzrostu inflacji to konsekwencja putinowskiej podwyżki cen gazu i innych surowców energetycznych” – napisał Biden.
Na putinflację zwraca uwagę także Międzynarodowy Fundusz Walutowy w swojej kwietniowej prognozie. Według MFW wojna w Ukrainie będzie jednym z głównych czynników proinflacyjnych, który odbije się przede wszystkim na cenach żywności oraz surowców energetycznych. MFW prognozuje, że w gospodarkach wschodzących (do nich MFW zalicza także Polskę) tegoroczna inflacja wyniesie średnio niecałe 9 proc., a więc 3 pkt proc. więcej, niż prognozowano w styczniu, jeszcze przed wojną. Inaczej mówiąc, według MFW putinflacja będzie odpowiadać za jedną trzecią wzrostu cen w tym roku.
Na istnienie putinflacji wskazuje także wiele innych poszlak. W całej UE inflacja skokowo wzrosła w marcu – z 6 proc. w lutym do 8 proc. Szczególnie mocno uderzyła ona w państwa zależne od dostaw surowców z Rosji. Estonia i Łotwa niemal 100 proc. gazu importują z Rosji. W obu tych państwach w marcu inflacja wzrosła w stosunku do lutego aż o 3 pkt proc. W największym stopniu skok cen odbił się na Holandii, w której marcowa inflacja była wyższa aż o niecałe 5 pkt proc. od tej z lutego.
W Polsce, według Eurostatu, marcowa inflacja była o 2 pkt proc. wyższa niż w lutym. W niemal każdym państwie UE marcowa inflacja była przynajmniej o punkt procentowy wyższa niż w lutym. Nie zmieniła się jedynie na malutkiej Malcie, w równie małym Luksemburgu oraz, cóż za zaskoczenie, na Węgrzech. W państwie Orbána putinflacja właściwie nie występuje.
Warto też zerknąć na wpływ poszczególnych kategorii towarów i usług na wzrosty cen w Polsce. Inflacja w marcu wyniosła aż 3,3 proc. w porównaniu z lutym. Za niemal połowę (dokładnie 1,6 pkt proc.) inflacji miesięcznej w marcu odpowiadała kategoria transport, czyli ceny paliw, które wzrosły w stosunku do lutego aż o 17,5 proc., a w stosunku do roku poprzedniego – o 24 proc. W skali roku drugi najwyższy wzrost cen zanotowano w kategorii „utrzymanie mieszkania i nośniki energii” – mowa o wzroście aż o 18 proc. rok do roku. Za ponad jedną trzecią inflacji miesięcznej w marcu odpowiadały „użytkowanie mieszkania” (a więc między innymi nośniki energii – gaz i prąd) oraz „żywność i napoje bezalkoholowe” – obie dołożyły wspólnie 1,2 pkt proc.
Wojna w Ukrainie bez wątpienia walnie przyczyni się do podwyższenia cen żywności, o czym pisaliśmy niedawno w innym miejscu. Tu warto jeszcze dodać, że z powodu Putina do Polski napłynęli uchodźcy, a więc ogromna liczba nowych konsumentów. Napływ uchodźców także odbije się na inflacji, szczególnie w kontekście żywności i artykułów pierwszej potrzeby. W marcu sprzedaż detaliczna wzrosła o 9,6 proc. rok do roku, a więc o 0,6 pkt proc. więcej, niż zakładali ekonomiści.
czytaj także
Na pełnych obrotach
Putinflacja jest więc faktem. Nie oznacza to jednak, że całość obecnej inflacji to skutek działań Kremla. Przecież wzrosty cen zaczęły się już w zeszłym roku. Inflacja według GUS wyniosła w marcu 10,9 proc. rok do roku. NBP podaje także inflację bazową, która nie bierze pod uwagę najbardziej zmiennych cen, wynikających z procesów geopolitycznych i innych gwałtownych zjawisk. Według NBP inflacja po wyłączeniu cen żywności i energii wyniosła w marcu 6,9 proc.
Można więc powiedzieć, w dużym uproszczeniu, że putinflacja to różnica między oboma wskaźnikami – przy takim założeniu Putin odpowiadałby za 36 proc. wzrostu cen w marcu. Podobnego zdania są analitycy banku Pekao. „Na długo zanim Zachód zaczął nakładać sankcje na Rosję Putina, Rosja Putina toczyła już wojnę ekonomiczną z Zachodem. W połowie 2021 przykręciła kurki z gazem, potęgując presję kosztową w Europie. Naszym zdaniem Putin odpowiada za ponad 1/3 obecnej inflacji w Polsce” – napisali ekonomiści z Pekao. Według nich, gdyby nie agresywne działania Kremla, inflacja w marcu wyniosłaby 6 proc. A więc nadal więcej, niż wynosi cel inflacyjny NBP.
Rację miał Joe Biden, przywołując obok Putina także COVID-19. Za inflację wciąż odpowiadają postpandemiczne bariery podażowe. Odbijają się one na cenach elektroniki, mebli czy sprzętów AGD. W marcu towary w kategorii „wyposażenie mieszkania” zdrożały o 8 proc. rok do roku. Sprawę komplikuje oczywiście powrót pandemii w Chinach. Z powodu lockdownu w Szanghaju zamknięto tam m.in. fabryki półprzewodników, których szczególnie brakuje u producentów elektroniki oraz motoryzacji.
Światowy kryzys półprzewodników: co z niego wynika i jak uderza w każdego z nas?
czytaj także
Ceny w samej Polsce w ogromnym stopniu podkręca bardzo dobra koniunktura gospodarcza, której zwykle towarzyszy wzrost cen. Według prognozy MFW wzrost gospodarczy w Polsce w tym roku wyniesie 3,7 proc. i będzie jednym z najwyższych w UE. Wyższy zanotuje jedynie Hiszpania (4,8 proc.), Portugalia i Malta (po 4 proc.). Według GUS w marcu produkcja przemysłowa w Polsce wzrosła aż o 17,3 proc. rok do roku, a produkcja budowlano-montażowa aż o 27,6 proc.
Wciąż rozgrzany jest także rynek pracy. Według Eurostatu bezrobocie w Polsce wyniosło w lutym 3 proc. i było dwukrotnie niższe od średniej UE. Niższe było jedynie w Czechach (2,4 proc.). I zapewne nieprzypadkowo Czesi notują też wyższą inflację niż my. Szybko rosną nie tylko płace nominalne – o 12,4 proc. w marcu – ale też produktywność, która nie zostaje w tyle za płacami. „Wbrew powszechnej interpretacji ostatnie przyspieszenie płac nie musi oznaczać rozkręcenia spirali płacowo-cenowej. Przyspieszenie można wyjaśnić nadzwyczajnym wzrostem wydajności” – wykazał Ignacy Morawski.
Przy ratach kredytu szybujących do góry tak jak teraz oszczędne życie nie wystarczy
czytaj także
Kosztowna obniżka
Krytyka rządu względem inflacji nie powinna więc opierać się na jego działaniach sprzed i z czasów pandemii, lecz obecnych. W okresie dwucyfrowej inflacji i rozgrzanego rynku pracy rząd powinien zacieśniać politykę fiskalną – najlepiej poprzez progresywne podwyższanie podatków dochodowych. Tymczasem rządzący właśnie je obniżają.
Najpierw wprowadzili od stycznia Polski Ład, który uszczuplił finanse publiczne o kilkanaście miliardów złotych, a od lipca zamierzają dokonać kolejnej daleko idącej obniżki, polegającej głównie na redukcji stawki PIT z 17 do 12 proc. i wprowadzeniu kilku innych ulg. Łącznie finanse publiczne uszczuplone zostaną o 31 mld złotych, które nasze państwo zwyczajnie pożyczy na rynku. I to znacznie drożej niż jeszcze w zeszłym roku. Rentowność polskich obligacji wzrosła już kilkukrotnie, co oznacza, że inwestorzy życzą sobie znacznie większej stopy zwrotu za inwestowanie w polskie papiery dłużne oraz sowitej premii za ryzyko.
To luzowanie fiskalne jest zupełnie sprzeczne z prowadzonym właśnie przez NBP i RPP zacieśnianiem polityki monetarnej. Siłą rzeczy RPP będzie dążyć do jeszcze szybszego wzrostu stóp procentowych. Według banku Pekao w maju stopy wzrosną o kolejne 100 punktów bazowych, czyli do 5,5 proc. Według BNP Paribas docelowa stopa procentowa w Polsce osiągnie 8 proc. Po doliczeniu marży będzie to oznaczać dwucyfrowe oprocentowanie kredytów hipotecznych. Czyli pogłębienie dramatu tysięcy kredytobiorców, którzy zadłużyli się w czasie pandemii, gdy stopa procentowa była bliska zera.