Od wiosny wiemy, że pandemia odbiła się na kondycji zawodowej kobiet zatrudnionych na etatach. Przedsiębiorczynie nie są w lepszej sytuacji. W trzecim kwartale tego roku finansowanie venture capital dla start-upów prowadzonych przez kobiety w USA osiągnęło najniższy poziom od 2017 r. Takie inwestycje ciągle uważane są za bardziej ryzykowne, choć dane nijak tego nie potwierdzają.
434 miliony dolarów – dokładnie tyle fundusze venture capital zainwestowały w trzecim kwartale w start-upy, na których czele stoją kobiety. To najmniej od drugiego kwartału 2017 r. i niemal o połowę mniej, niż kwartał wcześniej, kiedy do młodych kobiecych firm popłynęło 841 milionów. Dane zebrał PitchBook, który w grudniu zeszłego roku odtrąbił dla odmiany najwyższy w historii poziom finansowania dla takich start-upów. Kobiety w całym 2019 r. otrzymały 3,3 mld dolarów, czyli… 2,8 proc. kwoty, jaką amerykańskie fundusze VC przeznaczyły na rozwój młodych biznesów. Czyli niby dobra wiadomość, ale jednak nieco smutna.
W czasach kryzysu inwestuje się w sprawdzone źródła dochodu. Dlatego trudno wyjaśnić odpływ gotówki akurat od kobiecych start-upów. Z głośnego badania Boston Consulting Group wynika, że każdy zainwestowany w nie dolar przynosi 78 centów dochodu. W przypadku start-upów, którymi kierują mężczyźni, na jednego dolara przypada 31 centów dochodu. Badanie przeprowadzono na 350 firmach, które skorzystały z dofinansowania w ramach jednego z programów akceleracyjnych (przyspieszających rozwój młodych firm). Czy inwestorzy naprawdę nie chcą zarobić?
Start-uperka na zdalnym
Christine Tsai, która kieruje funduszem wspierającym start-upy 500 Startups, uważa, że branża inwestycyjna rządzi się tymi samymi zasadami, co wiele innych: koledzy pomagają kolegom. Kobiety stanowią mniej niż 10 proc. osób decyzyjnych w funduszach venture capital w USA. To tłumaczyłoby, dlaczego kobiece start-upy od zawsze dostają mniejsze wsparcie, niż te kierowane przez mężczyzn. Dlaczego jednak kryzys związany z pandemią przyniósł jeszcze gorsze wyniki? Według Leslie Feinzaig, która stoi na czele organizacji zrzeszającej założycielki start-upów Female Founders Alliance, w niepewnych czasach inwestorzy rzadko poszukują nowych źródeł dochodu. Wolą wspierać te firmy, którym pomagali wcześniej. A że zawsze chętniej dawali pieniądze start-upom, którymi kierowali biali mężczyźni – koło się zamyka. Tym bardziej, że wiele firm założonych przez kobiety lub reprezentantów mniejszości ma krótszy staż rynkowy.
czytaj także
Wszystkie te argumenty wydają się jednak naciągane, bo w biznesie psychologiczne subtelności liczą się dużo mniej, niż liczby. Tylko że magia badań nie będzie działała w nieskończoność. Szefowanie start-upowi, zwłaszcza takiemu, który jest na rynku od niedawna, polega na nieustającej promocji i zabieganiu o pieniądze na rozwój. To oznacza spotkania z inwestorami, wygłaszanie prezentacji na wydarzeniach z ich udziałem, aktywność w mediach społecznościowych. Feinzaig uważa, że założycielki start-upów mają na to mniej czasu od swoich kolegów-mężczyzn, bo ich sytuacja niczym nie różni się od sytuacji innych kobiet w czasie pandemii: one również biorą na siebie więcej obowiązków domowych i związanych z opieką nad dziećmi.
A dla pani pytanie techniczne
Nawet jeśli fundusze venture capital wiedzą o potencjalnym dużym zwrocie z inwestycji w kobiece start-upy, nadal nie traktują ich do końca poważnie – wynika z badania BCG. Kobiety, które wzięły w nim udział, zdecydowanie częściej od mężczyzn słyszały od inwestorów pytania mające na celu sprawdzić ich podstawową wiedzę techniczną. Z innymi nikt nie chciał rozmawiać czy to o technikaliach, czy o pieniądzach, dopóki nie przyszły z męskim wspólnikiem.
Podobne doświadczenia miały start-uperki, o których pisałam na blogu Girls Gone Tech. Trzydziestolatka stojąca na czele udanego projektu fin-techowego zabiera na spotkania z potencjalnymi partnerami 50-letniego współzałożyciela firmy, bo zbyt często dawno jej do zrozumienia, że jako młoda kobieta jest niewiarygodna. Z kolei programistka odpowiedzialna za techniczną stronę aplikacji mobilnej przestała brać na takie rozmowy kolegę specjalizującego się w marketingu, bo… wszystkie pytania techniczne kierowano do niego, zakładając z góry, że kobieta na takich rzeczach na pewno się nie zna.
Powodem, dla którego start-upy z męskim kierownictwem cieszą się większym zainteresowaniem inwestorów, jest również sposób ich prezentacji. Według BCG, mężczyźni częściej przedstawiają swój pomysł na biznes, obiecując dużo lepsze wyniki od tych realnie osiąganych czy wręcz możliwych do osiągnięcia. Kobiety są większymi realistkami, więc ich prezentacje brzmią mniej atrakcyjnie. Może to być zresztą powód, dla którego dofinansowania dla kobiecych startupów są statystycznie niższe – ich założycielki mają skromniejsze cele i proszą o mniejsze sumy.
Dlatego wielu specjalistów uważa, że start-uperki muszą po prostu brać przykład z mężczyzn: mówić odważniej o swoim biznesie i domagać się większych pieniędzy. Jednak to nie rozwiąże wszystkich problemów. Wśród inwestorów dominują mężczyźni i być może nie należy każdego z nich podejrzewać o szowinizm, ale mogą oni zwyczajnie nie rozumieć specyfiki produktów adresowanych do kobiet. A w takich specjalizują się start-upy, którymi kierują kobiety.
Weźmy choćby dwa polskie projekty z dziedziny telemedycyny. OvuFriend Joanny Fedorowicz to platforma internetowa, która pozwala lepiej kontrolować cykl owulacyjny i zaplanować ciążę. PelviFly Urszuli Herman oferuje urządzenia i aplikację mobilną do ćwiczenia mięśni dna miednicy. Nie jest powiedziane, że mężczyzna-inwestor nie zrozumie potrzeby rynkowej, na którą odpowiadają takie produkty. Jednak kobieta zrozumie ją lepiej, bo może się z nią identyfikować.
czytaj także
I tu jest pies pogrzebany. Wygląda na to, że luka inwestycyjna (investment gap) nie zniknie, dopóki nie zwiększy się liczba kobiet na stanowiskach decyzyjnych w funduszach venture capital.
Kobiece start-upy kobiecym okiem
Bo problemy kobiecych start-upów nie zawsze są tak naprawdę problemami. Fakt, że ich założycielki przedstawiają swoje pomysły skromniej niż ich koledzy przekłada się na to, że ich firmy w dłuższej perspektywie osiągają lepsze rezultaty. Okazują się po prostu bardziej wiarygodne w oczach inwestorów, bo robią dokładnie to, co obiecały. Tylko że na ocenę ich efektywności potrzeba czasu. BCG sprawdziło wyniki start-upów prowadzonych przez kobiety i mężczyzn po pięciu latach działalności. Przeciętny skumulowany dochód tych pierwszych wyniósł 730 tys. dolarów, a tych drugich – 662 tys. dolarów. Inwestorki, które same zaczynały często jako przedsiębiorczynie, mogą być bardziej świadome tego mechanizmu od swoich kolegów, nastawionych na „efekt wow”.
Można się również domyślić, że z większą wyrozumiałością odniosłyby się do specyficznych warunków, w jakich przyszło pracować kobietom, w tym start-uperkom, w czasie pandemii.
Pandemia podrzuca kobietom dodatkowe argumenty, żeby nie rodzić dzieci
czytaj także
Dopóki jednak nie uda się osiągnąć większego poziomu różnorodności w firmach, które wspierają start-upy, pozostaje wymagać od mężczyzn, żeby wyszli z dziupli swoich uprzedzeń i zaczęli patrzeć na liczby. Bo na razie start-upy to kolejny rynek, na którym bez wahania pompuje się gigantyczne pieniądze w supernowoczesne technologie, obstając jednocześnie przy staroświeckiej, „bracholskiej” kulturze pracy.