Lewica ma tę ogromną przewagę, że od dawna nie rządziła. Właściwie to jako tzw. nowa lewica nie rządziła nigdy. Nie ma więc swoich Chlebowskich na cmentarzach, swoich Janów Burych w spółkach skarbu państwa, swoich Kaczyńskich i Austriaków w deweloperce. Ma coś, czego nie da się za żadne pieniądze kupić, a więc wiarygodność.
Doprawdy, trudniej o lepszy dowód na oderwanie polskiej lewicy od życia (politycznego) niż jej wyniosłe milczenie, względnie ostentacyjne wzruszanie ramionami, w sprawie „taśm Kaczyńskiego”. Nie piszę akurat o partii Razem, która bodaj jako jedyna próbuje w tej sprawie robić cokolwiek. Piszę raczej o wyborcach lewicy, o tej osławionej „lewicowej bańce internetowej”, której taśmy Kaczyńskiego zupełnie nie obeszły, w przeciwieństwie do takich np. memów z Krystyną Jandą wklejającą na swej stronie okonia z risotto.
Nie piszę też o pewnej grupie wyborców lewicy stanowiącej lewe skrzydło elektoratu Kaczyńskiego. Lekceważenie i próba desperackiej racjonalizacji przez nich całej sprawy jest w tym wypadku taktyką zrozumiałą. Mają oni poważne argumenty na swoje poparcie dla PiS jako rzekomo „mniejszego zła” (czy „słabszego dobra”) dającego Polakom 500+ i podwyższającego im płacę minimalną. Inna sprawa, że w imię analogicznie rozumianego „mniejszego zła” można popierać Tuska jako polityka likwidującego OFE w przeciwieństwie do Morawieckiego budującego nowe, jeszcze gorsze OFE. Znowu, nie o nich jednak chodzi w tym tekście.
czytaj także
Lewica ziewa
Chodzi o tych, którym równie daleko do PiS-u, jak i do Platformy, którzy nie chcą przehandlować zauważalnego ograniczania wolności za równie zauważalny socjal ani też socjalu za, mimo wszystko, mniej (niż za rządów PiS) ograniczaną wolność. I oto osoby te dostają niemal na tacy taśmy Kaczyńskiego, na których jak na dłoni widać wszystko, czym od lat brzydzi się lewica. A więc sojusz niczym nieskrępowanej jednoosobowej władzy z wielkim kapitałem, postkomunistyczne uwłaszczenie na publicznym majątku, parasol ochronny spacyfikowanych przez partię służb, nieopodatkowaną rodzinną klikę – a w roli wisienki na torcie pana, który donosił SB walczącej z opozycyjnym związkiem zawodowym. Wydawałoby się, że to sytuacja wprost z lewicowego postrzegania świata, wprost z opowieści mecenasa Olszewskiego, którego lewica często ostatnio cytowała. A mimo to w sprawie taśm panuje milczenie, wzruszanie ramion, ogólny ziew i obśmiewanie kapiszonów. Głupia sprawa, bo już nawet co bystrzejsza prawica zrozumiała, co naprawdę politycznego jest na tych taśmach, więc robi wszystko, by odwrócić od nich uwagę. Tymczasem lewicowa banieczka wciąż tylko ziewa i ziewa.
Dziesiąty Kongres Kobiet, czyli jak 500+ rozgrzało nas do czerwoności
czytaj także
Wszystko to zapewne dlatego, że materiały pochodzą z nieprawego, a raczej „nielewego” łoża, to jest od „Gazety Wyborczej” i mecenasa Giertycha. Tak jakby bycie „anty-GW”, względnie „anty-PO”, było istotą lewicowości (niektórzy za istotę lewicowości uważają też bycie „anty-PiS”, ale to już inna para kaloszy).
Na taśmach Kaczyńskiego jak na dłoni widać wszystko, czym od lat brzydzi się lewica. A więc sojusz niczym nieskrępowanej jednoosobowej władzy z wielkim kapitałem, postkomunistyczne uwłaszczenie na publicznym majątku, parasol ochronny spacyfikowanych przez partię służb, nieopodatkowaną rodzinną klikę.
Tymczasem istotą lewicowości jest dziś raczej wprowadzanie lewicowych rozwiązań w życie w kontrze do prawicowego duopolu PO–PiS, a zatem kiedy jeden z dwóch gigantów się chwieje, to się mu (politycznie) skacze do gardła, a nie głaszcze go albo uśmiecha się pobłażliwie, bo posłaniec nowiny niezbyt legitny. Notabene, autorką tekstów o taśmach Kaczyńskiego jest m.in. Iwona Szpala, ta sama dziennikarka, która opisywała reprywatyzację warszawską i której teksty tak często były cenione także przez lewicę. Podobnie jak w przypadku rozwiązywania działu opinii Gazety.pl, kiedy mówiło się tylko o Grzegorzu Sroczyńskim, a zapominało choćby o Wiktorii Beczek, także i teraz kobieta-autorka jest „niewidzialna”, w przeciwieństwie do mężczyzn, tym razem akurat Romana Giertycha z Wojciechem Czuchnowskim.
Szansa na przejęcie narracji
A przecież PiS-owska afera taśmowa to dla lewicy prawdziwa szansa. Nie tylko bowiem potwierdza ona lewicową diagnozę o PO–PiS-owskiej zmowie w sprawie reprywatyzacji i kraju od ponad dekady dzielonym między dwa obozy elity i kontrelity. To także szansa na odzyskanie lewicowego elektoratu, który w 2015 roku podebrano czy wręcz ukradziono lewicy.
czytaj także
Partia Kaczyńskiego nie od zawsze okazywała społeczną wrażliwość. PiS z czasów Zyty Gilowskiej to partia obniżająca składkę rentową i znosząca podatek od spadków i darowizn między najbliższymi, dzięki czemu rodzeństwo Kulczyków wciąż może ciepło o niej myśleć. To dopiero zwrot Kaczyńskiego ku 500+ sprawił, że rząd złożony przecież z wolnorynkowych Marczuków, Gowinów i prezesa banku Morawieckiego nagle pokochał wykluczonych. Poniekąd na tym polega do dzisiaj dramat partii prawdziwie lewicowych: z potencjalnego socjalnego elektoratu ograbił ich PiS, z potencjalnego liberalnie obyczajowego będzie (fałszywymi obietnicami) grabić ich lewe skrzydło Platformy. I gdy pojawia się wreszcie moment, w którym dobry, wrażliwy wujek okazuje się geszefciarzem-deweloperem, lewica milczy.
czytaj także
Owszem, byłoby miło, nawet bardzo, gdyby zamiast o kolejnej aferze dało się porozmawiać o tym wszystkim, o czym można czytać na lewicowych portalach opinii. O globalnym ociepleniu, wyzysku, nieokiełznanym kapitalizmie, który nas truje i zabija. Tylko, głupia sprawa, na razie nikogo za bardzo to nie interesuje. Nie interesuje mediów i nie interesuje wyborców, co jest może i przykre, ale przecież nikt nie powiedział, że życie to bajka. Grać trzeba takimi tematami, jakie się w medialnym obiegu znajdują, a skoro akurat rozgrzewa je grillowanie Kaczyńskiego, to trzeba brać podpałkę i dokładać do ognia, to znaczy równie mocno, a nawet mocniej się oburzać.
PiS może czuć, że zwycięstwo mu ucieka [rozmowa z Rafałem Matyją]
czytaj także
Ma przecież lewica tę ogromną przewagę, że od dawna nie rządziła. Właściwie to jako tzw. nowa lewica nie rządziła nigdy. Nie ma więc swoich Chlebowskich na cmentarzach, swoich Janów Burych w spółkach skarbu państwa, swoich Kaczyńskich i Austriaków w deweloperce.
Partia Kaczyńskiego nie od zawsze okazywała społeczną wrażliwość. PiS z czasów Zyty Gilowskiej to partia obniżająca składkę rentową i znosząca podatek od spadków i darowizn między najbliższymi, dzięki czemu rodzeństwo Kulczyków wciąż może ciepło o niej myśleć.
Ma coś, czego nie da się za żadne pieniądze kupić, a więc wiarygodność. Wiele złego może o sobie poczytać lewica u swoich przeciwników, ale akurat nie to, że składa się z ludzi, którzy w polityce są dla pieniędzy i budowy wieżowców za grube miliardy. Ba, co najciekawsze i chyba najsmutniejsze, ma przecież lewica w całej tej sprawie swojego bohatera. To Jan Śpiewak, który wedle słów samego Kaczyńskiego miał siłę sprawczą, by zatrzymać całe przedsięwzięcie polityczno-biznesowe. I teraz, być może po raz pierwszy od wielu lat, mając kogoś w sam raz na sztandary w tej typowo PO–PiS-owej sprawie, traci lewica okazję, żeby wstać i drzeć się głośno.
Znowu więc zostanie ograbiona. Tak jak ograbiona została Partia Razem z protestów przeciwko reformie sądów, chociaż to Razem zrobiło pierwszą demonstrację w ich obronie i koczowało pod KPRM, nawołując „Beata, drukuj ten wyrok!”.
Lewica nie wygra, jeśli nie odbije prawicy słowa „patriotyzm”. Jak to można zrobić?
czytaj także
I tak jak ograbił ją Tusk w 2007 roku, gdy pytając Kaczyńskiego o ceny jabłek i ziemniaków, przedstawił siebie jako osobę z ludu, a prezesa PiS jako człowieka oderwanych elit. Teraz zaś antyelitarną retorykę antykaczystowską przejmą liberałowie z „Wyborczej”. Za nimi zaś cała machina propagandowa PO. A lewica znowu się zdziwi, że nikt z wyborców nie chce słuchać o stawce podatkowej 70%.