Ziemkiewicz jest przede wszystkim intelektualistą, a nie modelem, więc podejrzewam, że za zdjęciem koszuli kryje się coś więcej niż potrzeba zaspokojenia próżności własnej oraz zdobycia lajków.
Już ponad dwa lata Rafał Ziemkiewicz chodzi na siłownię i najwyraźniej uznał, że czas się podzielić z fanami efektami swoich wysiłków. W tym celu popularny publicysta umieścił swoje półnagie zdjęcie na Twitterze. Tak przynajmniej donoszą media i muszę im wierzyć na słowo i screena, bo dziennikarz zablokował mnie na tym portalu społecznościowym, więc nie mogę sprawdzić, dać serduszka ani zaszerować tej słodkiej fotki, choć trochę bym chciał, bo od czasu do czasu spotykam pana Rafała na siłowni i bardzo mnie cieszy, że tak dzielnie ćwiczy i robi postępy. Już sam widok jego jaskrawożółtej koszulki sprawia, że poprawia mi się humor. Jak to mówią: w zdrowym ciele zdrowy duch. Być może jeszcze parę lat intensywnych ćwiczeń i publicysta zostanie jeżdżącym na rowerze lewakiem-weganinem.
Szkoda słów… Tylko jedno musi być powiedziane z całą mocą: #ustawa447 pic.twitter.com/I1jmenO5Hi
— Rafał A. Ziemkiewicz (@R_A_Ziemkiewicz) April 25, 2018
Oczywiście pan Rafał Ziemkiewicz jest poważnym dziennikarzem, więc nie rozbiera się publicznie tylko po to, żeby pochwalić się wysportowaną sylwetką i okrągłym bicepsem. Podobnie jak w przypadku nazwania papieża idiotą publicysta i tym razem pragnie zwrócić uwagę na ważny problem społeczny, a konkretnie zaprotestować przeciwko przyjętej przez Izbę Reprezentantów Kongresu Stanów Zjednoczonych ustawie 447, która reguluje kwestię zwrotu pożydowskiego majątku. Aby wyrazić swój stosunek do tego „zbrodniczego aktu”, pisarz nie tylko się rozebrał, ale również ułożył ręce w tzw. gest Kozakiewicza. Jeśli dobrze interpretuję, chodzi o to, że takiego wała mogą otrzymać ofiary Holocaustu, a nie żadne rekompensaty za bezprawnie przejęte mienie.
czytaj także
Oczywiście pan Rafał Ziemkiewicz jest poważnym dziennikarzem, więc nie rozbiera się publicznie tylko po to, żeby pochwalić się wysportowaną sylwetką i okrągłym bicepsem.
O ile gest publicysty raczej nie pozostawia wiele pola dla odmiennych interpretacji, to można się jednak zastanawiać, dlaczego zdecydował się zdjąć koszulkę. Oczywiście pochwalenie się muskulaturą może być powodem samo w sobie. Wiele osób umieszcza w internecie swoje półnagie zdjęcia i nie potrzebuje dla tego żadnego innego uzasadnienia poza faktem, że ich zdaniem ładnie na nich wyszli. Jednak Ziemkiewicz jest przede wszystkim intelektualistą, a nie modelem, więc podejrzewam, że za zdjęciem koszuli kryje się coś więcej niż potrzeba zaspokojenia próżności własnej oraz zdobycia lajków. Czyżby chodziło o to, że pisarz obawia się, że za sprawą ustawy 447 stanie się goły jak święty turecki?
Co prawda nic mi nie wiadomo o tym, żeby publicysta nielegalnie przejął jakieś mienie żydowskie, jednak przed wojną zamieszkiwało Polskę około trzech i pół miliona Żydów, więc wielu Polaków miało okazję wzbogacić się w pożydowskie mienie, którego nie zrabowali naziści. Rodzina Ziemkiewicza pochodzi z Góry Kalwarii, gdzie społeczność żydowska stanowiła blisko połowę ludności, a gdy dwa lata temu spadkobiercom udało się odzyskać znajdującą się tam synagogę, w mieście zaczęło huczeć od plotek, że Żydzi przyjdą i zabiorę też resztę pożydowskich nieruchomości.
czytaj także
Strach ten prawdopodobnie podziela, a na pewno od lat propaguje również Rafał Ziemkiewicz. Pomysł zwracania spadkobiercom bezprawnie zajętego mienia, tudzież wypłacania im rekompensaty, nazwał „haraczem”. I dodawał: „Nie ma prawnego precedensu ani nawet logicznego uzasadnienia, na mocy których współcześnie żyjący Żydzi z odległych krajów mogliby uznać się za spadkobierców nieżyjących od pół wieku Żydów – obywateli polskich, z którymi nie łączy ich żadne pokrewieństwo”.
Nie ma prawnego precedensu? A Komisja Majątkowa zwracająca kościołom i zakonom nieruchomości, choć z osobami, którym zostało one zagrabione, nie łączy ich żadne (ale naprawdę żadne, patrz: celibat) pokrewieństwo? Nie sposób też nie zauważyć, że współcześni Żydzi jednak są często związani więzami krwi ze swoimi przodkami pochodzącymi z Polski, ale rozumiem, że publicystę boli fakt, że zwracane mogłoby być również mienie osób, które nie zostawiły po sobie żadnych potomków. Rzeczywiście, ustawa 447 zezwala Departamentowi Stanu USA na pomoc stowarzyszeniom zrzeszającym ofiary Holocaustu w odzyskiwaniu majątków żydowskich, które nie mają spadkobierców. A jednak dokument do niczego nas nie zmusza, a jedynie nakłada na amerykańskiego sekretarza stanu obowiązek sporządzenia raportu, jak w różnych krajach wyglądają przepisy pozwalające odzyskiwać nieruchomości lub rekompensatę za bezprawnie przejęte mienie. Raport ma też zawierać informacje, jak dane państwa postępują z mieniem bez spadkobierców. Najwyraźniej to już jest wystarczająco groźne, bo Stanisław Michalkiewicz grzmi, że „Polska zostanie wyszlamowana na ponad 300 miliardów dolarów”.
Choć wydaje mi się, że od sporządzenia raportu do groźby wypowiedzenia Polsce wojny przez Trumpa, jeśli nie oddamy przejętych 300 miliardów dolarów, droga jest raczej daleka, to nie przeszkadza wielu osobom się bać, że będziemy musieli zapłacić jakąś rekompensatę za pożydowskie nieruchomości, na których się uwłaszczyliśmy. Oczywiście nikt od nas nie będzie żądał 300 miliardów dolarów. A przynajmniej jest to równie prawdopodobne jak to, że Niemcy wypłacą nam 850 miliardów dolarów reparacji, jak by tego sobie życzył poseł PiS Arkadiusz Mularczyk. Jednocześnie dwie trzecie Polaków uważa, że Niemcy powinny nam wypłacić reparacje, więc prawdopodobnie podobna liczba polskich obywateli może się obawiać, że Żydzi również naprawdę chcą od nas góry pieniędzy. Ostatecznie nie mamy powodów, by uważać, że Żydzi są większymi frajerami od nas.
Z pewnością nie uważa tak Rafał Ziemkiewicz, skoro z tej obawy rozebrał się aż do rosołu. Co prawda nie mam żadnego powodu, żeby podejrzewać, że dziennikarz dorobił się na pożydowskim mieniu, jednak najwyraźniej pisarz obawia się, że wskutek żydowskich roszczeń mógłby jakieś mienie utracić. A do stracenia ma wiele. Jak wspomina Cezary Michalski:
Wiele lat temu przygotowywałem prawie w tym samym czasie dwa wywiady dla „Europy” – z Rafałem Ziemkiewiczem i Michałem Głowińskim. Ziemkiewicz przez cały czas opowiadał, jak świetnie warszawskie elity obłowiły się na swojej „pedagogice wstydu”. Wymieniał m.in. nazwisko Michała Głowińskiego, który wypowiedział się w jakieś dyskusji wokół Jedwabnego, zresztą wcale nie jakoś radykalnie. I parę dni później robiłem wywiad z Głowińskim. Ziemkiewicz o luksusie warszawskich elit, do których oczywiście on nie należy, opowiadał w stumetrowym mieszkaniu w odremontowanej kamienicy na bliskiej Woli, do którego właśnie dokupił kolejne sto metrów i ekipa przebijała przejście, żeby z tego zrobić jeden apartament. A Głowiński rozmawiał ze mną w klitce na Ursynowie, w bloku z wielkiej płyty, z widokiem z okna na jakiś Supersam.
Choć publicysta odżegnuje się od bycia antysemitą, to nie przeszkadza mu to nazywać Żydów parchami, żartować sobie, że obozy zagłady były żydowskie, oraz twierdzić, że nie przeprosi za Jedwabne (wyniki IPN-owskiego śledztwa to za mało, pisarz domaga się ekshumacji). Nie da się ukryć, że Ziemkiewicz od lat robi majątek (nie tylko symboliczny) na swoim antysemityzmie i zarabia na tym dużo więcej niż profesor Głowiński na „pedagogice wstydu”. Cóż, co najmniej od czasów Sienkiewicza wiemy, że pisanie ku pokrzepieniu polskich serc (nawet jeśli mają one to i owo na sumieniu) jest znacznie bardziej pokupnym towarem niż przypominanie Polakom, że nie tylko mamy być z czego dumni, ale również mamy się za co wstydzić.
czytaj także
Nie sposób powiedzieć, ile dokładnie Rafał Ziemkiewicz zarobił na twierdzeniu, że żadne rekompensaty się Żydom za bezprawnie zagrabione mienie nie należą. Wiadomo natomiast, że swojego czasu opublikował tekst pod tytułem: Dlaczego Żydzi nas tak nienawidzą? (i ciągle się nim chwali), gdzie pisze między innymi: „ci pomordowani przez Hitlera i innych prześladowców dla dzisiejszych Żydów z krajów bezpiecznych i bogatych są po prostu kapitałem akcyjnym”. Na szczęście wiem, że dziennikarz nie jest żadnym antysemitą, bo jeszcze bym pomyślał, że sugeruje tutaj, że dla Żydów liczą się tylko pieniądze.
Skoro jednak pisarz nie jest antysemitą, to pozostaje przyjąć, że antysemityzm jest po prostu jego kapitałem akcyjnym i gdy ten kapitał się wyczerpie, nie tylko będzie musiał opuścić swój rozległy apartament, ale może nawet oddać ostatnią koszulę. Czy starczy mu na karnet do McFita? To chyba co prawda najtańsza siłownia w mieście, ale i tak można wątpić. Tyle dobrego, że to niemiecka firma, więc może publicysta otrzyma dożywotnio darmowy wstęp w ramach reparacji.