Być może kazus NBP powinien zmusić nas do odpowiedzi na pytanie: czy istnieją mechanizmy, które pozwolą nam naprawić błąd powołania na niezależne stanowisko kogoś, kto zawiódł na całej linii?
Głośna, by nie powiedzieć bezczelna, konferencja Adama Glapińskiego odnośnie wynagrodzeń w NBP, być może wiele mówi o samym Glapińskim, ale jeszcze więcej o politycznym otoczeniu. I o tym, jak w chwilach próby, rozumie się etos urzędniczy.
Adam Glapiński został bowiem prezesem NBP i spośród wielu politycznych nominacji akurat ta nie budziła jakiegoś wyjątkowego oburzenia. Co najważniejsze, Adam Glapiński został prezesem niezależnym. Dokładnie tak: prezesem niezależnym.
Istota niezależności
Tymczasem, po skandalicznie wysokich pensjach dla dwóch pracownic (nie żadnych „dwórek”, „aniołków”, a po prostu „pracownic”) cały polityczny światek w bardziej lub mniej otwarty sposób domaga się, aby prezes Kaczyński na niezależnego szefa NBP wpłynął. A być może nawet go w jakiś sposób odwołał. A przecież istotą niezależności ma być właśnie to, że osoba niezależna nie może zostać zwykłym pstryknięciem palców odwołana. Mamy więc nieco zabawną polityczną roszadę, gdzie dawni zwolennicy odwołania sędziów SN przed upływem kadencji teraz zarzekają się, że nie można tego samego robić z NBP i odwrotnie, dawni obrońcy nieodwoływalności przed upływem kadencji, teraz nie mają nic przeciwko nieformalnemu wymuszaniu dymisji szefa NBP.
Mebel, wakacje, liczba i inne najważniejsze sprawy 2018 roku
czytaj także
Co ciekawe, wbrew pozorom, formalne odwołanie szefa NBP nie wydaje się, przynajmniej teoretycznie, aż takie trudne. Wystarczy do art. 9 ust. 4 ustawy o NBP odnośnie możliwości odwołania szefa NBP, dopisać kolejne przyczyny odwołania. Tylko że wtedy, co słusznie podniosą zwolennicy niezależności, taka nowelizacja będzie swoistym lex Glapiński – ustawą pisaną tylko po to, aby odwołać niewygodnego urzędnika i w praktyce uczynić niezależność fikcją.
W razie awarii – zbij szybkę
Cała ta sytuacja wydaje się wynikać z prostego faktu: w Polsce nie dyskutuje się na serio o możliwych rozwiązaniach ustrojowych. O tym, że nie ma idealnego systemu idealnych mechanizmów, o tym jak radzić sobie w sytuacjach, gdy urzędnik nadużywa zaufania i kieruje się prywatą. Z jednej strony mamy, jak choćby przy dyskusji o sądach, skrajnie populistyczne krzyki o tym, że wszyscy sędziowie to złodzieje i aferałowie z III RP, a z drugiej absolutną głuchotę obozu III RP na jakąkolwiek, większą niż kosmetyczna, zmianę systemu i uparte wmawianie, że ludzie w sędziowskich togach w cudowny sposób na sali sądowej pozbywają się swoich uprzedzeń i ideologii. Nie ma dyskusji, bo po co dyskutować, przecież głupi lud niczego nie zrozumie. W przypadku urzędu NBP i niezależności jest podobnie.
czytaj także
Z drugiej strony fetysz niezależności, rzecz jasna, nie powinien nas skazywać na uznanie, że niezależność jest dobrem samym w sobie. Niezależność jest „tylko i aż” pewnym zabezpieczeniem, ale nigdy zabezpieczeniem absolutnym, również dlatego, że jest to zabezpieczenie dotyczące człowieka, a ten, jak wiadomo, bywa zawodny. Być może kazus NBP powinien zmusić nas do odpowiedzi na pytanie: czy istnieją mechanizmy, które pozwolą nam naprawić błąd powołania na niezależne stanowisko kogoś, kto zawiódł na całej linii? Bo co do tego, że Adam Glapiński zawiódł, zgadzają się dzisiaj chyba wszystkie obozy polityczne.
Wydaje mi się, że takim mechanizmem mogłoby być tylko odwołanie większością konstytucyjną przy aprobacie prezydenta. To jednak wymagałoby od sił politycznych zawiązania konstytucyjnego sojuszu i uznania, że nie ma politycznych, nieodwołalnych synekur. A do takiego poświęcenia POPiSowy duopol chyba nigdy nie będzie gotowy. Przynajmniej w ciągu najbliższego ćwierćwiecza.