Wsparcie Wspieraj Wydawnictwo Wydawnictwo Dziennik Profil Zaloguj się

7 rzeczy, którymi żyliśmy w 2025 roku i o których już nie pamiętamy

Prawdopodobnie jesteśmy jedynym krajem na świecie, w którym w ciągu jednego roku miały miejsce dwa zamachy stanu, a większość społeczeństwa nawet o nich nie słyszała. Ale polska pamięć zbiorowa w ogóle może stanąć do Pepsi Challenge z rybkami akwariowymi.

ObserwujObserwujesz

Polska debata publiczna jest tak intensywna, że koniec świata jest nad Wisłą ogłaszany co drugi dzień. Niestety, ten wciąż jednak nie nadchodzi, a szkoda, bo mielibyśmy przynajmniej chwilę wytchnienia.

Polscy politycy ze wszystkich opcji politycznych są kwintesencją zaściankowości – sprawy zagraniczne i procesy globalne interesują ich głównie wtedy, gdy można je wykorzystać do uderzenia w krajowego przeciwnika. W najnowszej historii znajdziemy chwalebne momenty, jak zaangażowanie Polski w pomoc Ukrainie w pierwszych miesiącach wojny, ale są one rzadkie i szybko odchodzą. Podobnie jak rzekomo niebywałe doniesienia, którymi polska opinia publiczna żyje intensywnie, ale krótko.

Poniżej subiektywny wybór siedmiu spraw rozgrzewających opinię publiczną w Polsce, o których mało kto jeszcze w ogóle pamięta.

Zamach stanu według Hołowni

Marszałek Sejmu wszedł w ten rok wyjątkowo wzmożony, gdyż kończył poprzedni mocnym strzałem. Przypomnijmy, że w listopadzie 2024 roku Szymon Hołownia snuł rozważania o wykorzystywaniu przeciw niemu służb. Chodziło o ujawnienie informacji o jego domniemanych studiach na prestiżowej uczelni Collegium Humanum.

„Jeżeli służby za tym stoją albo służby lub prokuratura miała w tym jakikolwiek udział, bo skądś te informacje musiały też wyciec, no to będzie znaczyło, że nie jest to to, na co się umawialiśmy” – stwierdził wtedy Hołownia.

O rzekomym wykorzystaniu służb przeciw Marszałkowi Sejmu nikt już nie pamięta, podobnie jak o zamachu stanu, do którego podobno namawiano go przy okazji zaprzysiężenia Karola Nawrockiego na prezydenta. Marszałek poinformował o tym podczas rozmowy w Polsat News z Marcinem Fijołkiem. Hołownia zaczął wycofywać się z tego jeszcze przed wyjściem ze studia, mówiąc, że to taka trochę publicystyka, ale poszło w świat. Sprawa okazała się jednak tak nieistotna, że marszałek zapomniał nawet stawić się na przesłuchanie w prokuraturze, które miało odbyć się w listopadzie.

Czytaj także Łachecki: Polska 2050 będzie centrolewicowa (albo nie będzie jej wcale) Łukasz Łachecki

Lewe” mieszkanie Bodnara

Większość czytelników Krytyki nawet o tej sprawie nie usłyszała, ale prawicowy (pół)światek żył nią kilka dni. Jak ustalili dziennikarze Republiki, Adam Bodnar miał nie wpisać do oświadczenia majątkowego mieszkania w Warszawie. To na pewno zupełny przypadek, że sprawa wyszła gdy Polska dyskutowała o innej zapominanej powoli sprawie, czyli kawalerce Nawrockiego. Pisowcy jak na rozkaz zaczęli przekonywać, że Bodnar celowo zataił własność lokalu. Okazało się, że po rozwodzie trafiło ono w ręce jego byłej żony. Bodnar pokazał na dowód wyrok sądu.

„Zgodnie z art. 35 Ustawy o księgach wieczystych i hipotece, od momentu uprawomocnienia się postanowienia sądu nie jestem umocowany do dokonywania zmian w księdze wieczystej tego lokalu” – napisał ówczesny minister sprawiedliwości na X. Sprawa umarła tak szybko, jak się pojawiła, co oczywiście nie oznacza, że szef mrocznych „bodnarowców” przestał być jednym z czołowych celów partii Kaczyńskiego.

Ustawki Nawrockiego

Podczas kampanii wyborczej opinia publiczna poznała pewną łamiącą wiadomość. Otóż okazało się, że jeden z kiboli Lechii Gdańsk brał udział w ustawkach, w których brali udział kibole Lechii Gdańsk. Większą sensacją byłoby, gdyby nie brał w nich udziału – o tym można byłoby podyskutować. To, że kibolem tym był Karol Nawrocki, to oczywiście czysty przypadek. Podobnie jak fakt, że media liberalne zapomniały o sprawie zaraz po tym, gdy prawica przypomniała wywiad Donalda Tuska, w którym premier sam z dumą przyznał, że brał udział w podobnych wydarzeniach.

Lewandowski odchodzi z reprezentacji

W zestawieniu nie mogło zabraknąć aktualnej inkarnacji „papieża Polaka”, czyli Roberta Lewandowskiego. Przypomnijmy, że nasza duma i nasz skarb postanowił nie wziąć udziału w zgrupowaniu reprezentacji i w dwóch meczach kwalifikacyjnych do Mistrzostw Świata – z Mołdawią i Finlandią. Jako powód miał podać, że jest zmęczony, a nasza kadra na pewno sobie poradzi z tymi słabeuszami. Prawdziwym powodem miało być to, że Lewandowski obraził się na ówczesnego selekcjonera Jerzego Brzęczka.

Kadra ze słabeuszami sobie nie poradziła, gdyż w Finlandii przegrała 2:1. W rezultacie Brzęczek odebrał Lewandowskiemu opaskę kapitana, więc ten drugi obraził się na niego jeszcze bardziej i poinformował o rezygnacji z gry w kadrze. Szok był tak wielki, że Brzęczek stracił pracę.

Obecnie mało kto już o tym pamięta, gdyż Lewandowski wrócił do kadry i odebrał opaskę Piotrowi Zielińskiemu, a kadra pod wodzą Jana Urbana w całkiem niezłym stylu zakończyła eliminacje na miejscu dającym grę w barażach. Brzęczek natomiast odbija sobie niedawne krzywdy, prowadząc polską młodzieżówkę do naprawdę efektownych zwycięstw, takich jak 6:0 ze Szwecją na wyjeździe.

Czytaj także Piłeczka – męskie porno pauperum. O „porządek” poza stadionem nie od dziś dbają kibole Przemysław Witkowski

Podsłuchiwanie rodziny Tuska

Jesienią okazało się, że pisowski reżim podsłuchiwał popularną influencerkę Katarzynę Tusk – zbieżność nazwisk z premierem nieprzypadkowa. Podczas pilnego wertowania akt pozostawionych po ancien régimie, śledczy natknęli się na nagranie jej rozmowy z jej adwokatem Romanem Giertychem (zbieżność imienia i nazwiska z pewnym kontrowersyjnym politykiem nieprzypadkowa).

„Okazuje się, że PiS podsłuchiwał przy pomocy Pegasusa moją żonę i córkę. Wnuczki i wnuków też, podpalaczu z Żoliborza?” – napisał na X premier Tusk.

Nie po raz pierwszy okazało się, że premier nieco minął się z prawdą. Służby nie podsłuchiwały rodziny premiera, tylko Romana Giertycha w związku z wyprowadzeniem środków finansowych ze spółki deweloperskiej Polnord. „Na podstawie dotychczasowych dowodów nie ma podstaw, by sugerować, że w przypadku Katarzyny Tusk-Cudnej użyto oprogramowania Pegasus” – stwierdził rzecznik prokuratury krajowej Przemysław Nowak, po czym sprawa przygasła.

Zamach stanu według Święczkowskiego

Prawdopodobnie jesteśmy jedynym krajem na świecie, w którym w ciągu jednego roku miały miejsce dwa zamachy stanu, a większość społeczeństwa nawet o nich nie słyszała. Wiosną aktualny prezes Trybunału Konstytucyjnego Bogdan Święczkowski złożył do prokuratury zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa siłowej „zmiany konstytucyjnego ustroju RP” przez polski rząd, działający „w zorganizowanej grupie przestępczej”. Jak widać ten ostatni zarzut robi w Polsce furorę, przecież niedługo później prokuratura postawiła go byłemu ministrowi sprawiedliwości Zbigniewowi Ziobrze.

Święczkowski złożył zawiadomienie bezpośrednio do zastępcy prokuratora krajowego Michała Ostrowskiego, który jest jednym z ziobrystów wciąż piastujących to stanowisko. PiS na odchodnym tak zabetonowało prokuraturę krajową, że Bodnarowi udało się ledwo odwołać jej szefa, Bogdana Święczkowskiego (zbieżność nazwisk znów nieprzypadkowa), i to na dosyć wydumanych podstawach. Co jest zresztą jednym z dowodów na zamach stanu według Święczkowskiego. Jak widać, sprawa jest wyjątkowo pogmatwana, co nie przeszkodziło pisowskim mediom żyć nią przez kilka calutkich dni.

Poszerzenie kompetencji Państwowej Inspekcji Pracy

Na koniec wisienka na torcie, czyli temat od jakiejś dekady powracający co roku i za każdym razem kończący tak samo – czyli niewypałem. Oczywiście poszerzenie kompetencji PIP o możliwość zamiany umów pozakodeksowych na etaty nie jest nieistotne, wręcz przeciwnie. Nieistotne są doniesienia o prawdopodobieństwie przeprowadzenia takich zmian, które według KPO powinniśmy wdrożyć do końca tego roku. „Reforma PIP coraz bliżej. Jest ważny wpis minister rodziny” – ogłosił Business Insider 4 grudnia.

Czytaj także Tylko nie w pracodawców! Co zostało z reformy Państwowej Inspekcji Pracy? Kasia Bielecka

„Stały Komitet Rady Ministrów przyjął nasz projekt ustawy wzmacniający Państwową Inspekcję Pracy – tak, aby mogła skutecznie walczyć z patologiami śmieciowego zatrudnienia” – napisała na X ministra pracy Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, przy okazji dziękując za wsparcie Maciejowi Berkowi, który piastuje jedno z najdziwniejszych stanowisk w historii III RP. Mianowicie Berek jest, uwaga, ministrem ds. nadzoru nad wdrażaniem polityki rządu.

Najwyraźniej brakuje kogoś, kto nadzorowałby Berka, gdyż projekt ustawy o PIP nawet nie pojawił się w zestawieniu Rządowego Centrum Legislacji. Nigdzie go nie ma. Istnieje wyłącznie we wpisie pani ministry, której dobrej woli nie odmawiam – ale sprawczości owszem. W każdym razie, jeśli kompetencje PIP faktycznie zostaną w ten sposób rozszerzone, to z radością zjem swoją czapkę włącznie z daszkiem.

Komentarze

Krytyka potrzebuje Twojego głosu. Dołącz do dyskusji. Komentarze mogą być moderowane.

Zaloguj się, aby skomentować
0 komentarzy
Komentarze w treści
Zobacz wszystkie