Wsparcie Wspieraj Wydawnictwo Wydawnictwo Dziennik Profil Zaloguj się

Po różowej fali przychodzi brunatna. Skrajna prawica o krok od władzy w Chile

Lewica straciła już władzę w Argentynie, Peru, Ekwadorze, Paragwaju, Kostaryce, Hondurasie, Salwadorze, Panamie i Boliwii. Teraz kolej na Chile, gdzie poczucie opuszczenia przez rząd i lęk przed rosnącą przestępczością wynoszą do władzy skrajną prawicę.

José Antonio Kast

Listopad w Chile był szczególnie gorący – nie tylko z powodu wysokich, nawet jak na późną wiosnę, temperatur. Ostatnie tygodnie przyniosły finał wielomiesięcznej kampanii wyborczej i pierwszą turę wyborów prezydenckich. Zgodnie z przewidywaniami do drugiej tury przeszli Jeannette Jara z Partii Komunistycznej, która zdobyła 26,85 proc. (niemal 3,5 mln głosów) oraz lider ultraprawicowej Partii Republikańskiej José Antonio Kast, z wynikiem 23,92 proc. (nieco ponad 3 mln).

Choć reprezentantka lewicowej koalicji odnotowała drobną przewagę, szanse na jej ostateczną wygraną są niewielkie. Będzie bowiem miała przeciwko sobie nie tylko wierny elektorat Kasta, lecz także tych wyborców, którzy w pierwszej turze zagłosowali na pozostałych kandydatów skrajnej prawicy: Johannesa Kaisera (13,94 proc.) i Evelyn Matthei (12,46 proc.).

Trudno też przewidzieć, na ile kandydatce Partii Komunistycznej zaufa elektorat Franco Parisiego – polityka, który w pierwszej turze osiągnął 19,71 proc. głosów i wskoczył na trzecie miejsce. 58-letni lider Partido de la Gente (co można przetłumaczyć jako „Partia Ludzi”) już po raz trzeci starał się o władzę w La Monedzie. Wcześniej kandydował w 2013 i 2021 roku, stopniowo zwiększając swoją rozpoznawalność. Tym razem okazał się czarnym koniem wyborów – nikt nie zakładał, że osiągnie aż tak dobry wynik.

Antysystemowa trzecia droga

Na co dzień Parisi mieszka w Stanach Zjednoczonych. Jest ekonomistą i doradcą finansowym kilku wielkich firm, których nazw nie zdradza publicznie, ale – jak sam mówi – „są to grube ryby”. Mniejszą tajemnicą pozostaje jego życie prywatne: wiadomo na przykład, że przez lata uchylał się od płacenia alimentów, a w 2021 roku jego dług alimentacyjny wyniósł ponad 250 tys. dolarów. Chilijski sąd odrzucił wówczas wniosek o unieważnienie sprawy, a kandydat prowadził kampanię z zagranicy.

W ostatnich latach Parisiemu zarzucano też m.in. fałszowanie podpisów pod swoją kandydaturą i nieprawidłowości związane z finansowaniem kampanii. Za każdym razem uznawał te oskarżenia za „polityczne prześladowania”, a siebie – za ofiarę elit.

Podobny ton przyjął teraz, gdy wbrew sondażom prześcignął wyżej notowanych Kaisera i Matthei. Jeszcze podczas wieczoru wyborczego zaczął określać „kanaliami” właścicieli największych sondażowni, zarzucając im spisek. Jego wyborcy w lot pochwycili opowieść o ukradzionych wyborach i wyszli na ulice, domagając się ponownego przeliczenia głosów.

Czytaj także Od prezydenta do kryptooszusta. W co gra Javier Milei? Tomáš Trněný

Ze wszystkich kandydatów właśnie Parisi najbardziej przypomina stylem Donalda Trumpa czy Javiera Mileia – podobnie jak prezydent Argentyny zapowiadał zresztą odsunięcie politycznych „kast” od władzy i demonstrował piłę mechaniczną przy okazji swoich wirtualnych wykładów o gospodarce. Tak jak Trump i Milei przyciąga wyborców najbardziej rozczarowanych tradycyjną polityką. Dobrze świadczy o tym fakt, że wygrał we wszystkich regionach północy – najbardziej zapomnianej części kraju, gdzie frustracja i poczucie opuszczenia przez kolejne rządy są najbardziej dotkliwe.

Na Parisiego oddało też głos wiele osób, które nie identyfikują się z żadną opcją ideologiczną i dotąd zwykle nie chodziły na wybory – być może w tym roku również zostałyby w domu, gdyby nie fakt, że od dwóch lat głosowanie jest w Chile obowiązkowe. Sam Parisi chętnie deklaruje rzekomą apolityczność i zdecydował, że żadnemu z kandydatów nie przekaże poparcia, kwitując to swoją ulubioną maksymą: „No soy facho, ni comunacho” – „nie jestem ani faszystą, ani komunistą”.

Dobrze wie, że jego popularność wynika właśnie z antyestablishmentowej postawy i z tego, że – jak mówi –„nie da się go kupić”.

Pinochet wraca na salony

Jak w jednym z powyborczych komentarzy powiedziała Paula Walker, chilijska ekspertka ds. marketingu politycznego, postać Parisiego stanowi rodzaj symbolicznej zapory przed większym wzrostem skrajnej prawicy – przynajmniej na razie. Mimo że jego retoryka przypomina hasła prawicowych radykałów i świetnie kapitalizuje społeczne niezadowolenie, to sam program Partido de la Gente stanowi mieszankę różnorodnych postulatów. Różnorodni są też członkowie tej partii – od postaci związanych wcześniej z prawicą po bardziej lewicowe.

Bez względu na wspomniany „bufor bezpieczeństwa” jedno jest pewne: chilijska ultraprawica urosła w siłę, między innymi kosztem centroprawicy. Osłabienie centrum było widać już w wyborach prezydenckich pięć lat temu, ale od czasów śmierci Sebastiána Piñery, byłego prezydenta i wieloletniego lidera Odnowy Narodowej (Renovación Nacional) stało się faktem.

Wzmocnieniu skrajności towarzyszy sukcesywne zaostrzanie politycznej retoryki. Bo o ile Piñera nie miał reżimowej przeszłości i często podkreślał dystans do postaci Augusta Pinocheta, próbując pokazać, że „inna prawica jest możliwa”, o tyle nowa prawica śmiało się na spuściznę dyktatora powołuje. I wcale też nie traci na tym poparcia, a wręcz przeciwnie: bardzo na takich nawiązaniach korzysta. Sprawnie wykorzystuje nostalgię części społeczeństwa do rządów twardej ręki i zdobywa nowych wyborców – szczególnie wśród młodych. Oraz nadaje tej kampanii ton.

Czytaj także Chile skręca w prawo. Tu coraz życzliwiej wspominają Pinocheta Magdalena Bartczak

Widać to nie tylko po świetnym wyniku 59-letniego konserwatysty José Antonio Kasta, który jeszcze cztery lat temu przegrał wybory z Gabrielem Boriciem, a teraz najpewniej wygra drugą turę. Godny odnotowania jest także sukces 49-letniego Johannesa Kaisera, jawnego pinochetysty, lidera zarejestrowanej w marcu Narodowej Partii Libertariańskiej i byłego republikanina, który popularność w ostatnich latach zdobył głównie jako youtuber. W kampanii obiecał między innymi wycofanie Chile z porozumień klimatycznych i opuszczenie Międzyamerykańskiego Trybunału Praw Człowieka. Pozostaje też zwolennikiem pełnego zakazu aborcji i przywrócenia kary śmierci, a jego recepty gospodarcze proponują powrót do wzorcowego modelu wprowadzonego przez reżim – zakładają potężne cięcia wydatków państwa i ograniczenie jego roli do minimum. Kaiser broni także ideologicznych „osiągnięć” dyktatury, a w jednym z wywiadów zapowiedział, że gdyby było to konieczne, powtórzyłby przewrót wojskowy.

Skręt debaty w skrajne prawo sprawił, że startująca obok Kasta i Kaisera Evelyn Matthei – reprezentantka Niezależnej Unii Demokratycznej (UDI), która zawsze była najbardziej radykalną formacją chilijskiej prawicy – wydała się w tych wyborach opcją niemal centrową. 72-letnia córka generała junty wojskowej Fernanda Matthei, słynąca ze swojej neoliberalnej wizji państwa, konserwatywnych poglądów oraz sympatii dla reżimu (do polityki weszła jako zwolenniczka przedłużenia rządów Pinocheta i jego obrończyni), w ostatnich latach zrobiła – przynajmniej pozorny – zwrot w stronę centrum.

W kampanii wiele mówiła m.in. o sytuacji kobiet, prawach osób LGBT+ i o „rozsądnym” podejściu do wydatków, które unikałoby ostrych cięć socjalnych. Próbując zagospodarować umiarkowany elektorat, poniosła jednak klęskę. Najpewniej właśnie dlatego, że jej nowy wizerunek nie był zbyt autentyczny.

Czytaj także Chile: kolejna przegrana rewolucja Daniel Brusiło

Lewica w kryzysie

Trudno też jednak mówić o zwycięstwie w wypadku reprezentantki lewicowego bloku, 51-letniej Jeannette Jary. Szacowano, że aby mieć jakąkolwiek szansę na zwycięstwo w drugiej turze, działaczka Partii Komunistycznej oraz świetnie oceniana ministra pracy i polityki socjalnej w rządzie Boricia powinna była zdobyć co najmniej 30 proc głosów. Tymczasem odnotowane 26,85 proc. – najgorszy wynik jakiegokolwiek lewicowego kandydata w wyborach prezydenckich od obalenia dyktatury nie wystarczy do finałowej wygranej.

Rozczarowujący rezultat Jary stanowi kontynuację kryzysu chilijskiej lewicy, który wpisuje się w szerszą tendencję w Ameryce Łacińskiej. W ostatnich latach dała on o sobie znać w wielu krajach regionu – bo poza Argentyną lewicowe formacje straciły władzę na rzecz prawicy m.in. także w Peru, Ekwadorze, Paragwaju, Kostaryce, Hondurasie, Salwadorze czy Panamie. Niedawno, pod koniec października, do tego zestawienia dołączyła Boliwia, gdzie po dwóch dekadach lewicowych rządów głową państwa został centroprawicowy polityk i ekonomista Rodrigo Paz Pereira.

Przyczyny tych politycznych przetasowań są różne. Czasem, jak w wypadku Boliwii czy Argentyny, do głosowania na prawicę skłoniła mieszkańców zapaść gospodarcza i zmęczenie (a czasem głębokie rozczarowanie) politycznymi elitami. W Ekwadorze i Salwadorze ważnym argumentem stała się kwestia bezpieczeństwa. W Peru – kolejne polityczne kryzysy oraz temat masowej i niekontrolowanej emigracji z Wenezueli.

Czytaj także Zielonka: Dlaczego politycy nie dotrzymują obietnic? O tym, jak demokracja przegrywa wyścig z czasem Jan Zielonka

Niezależnie od lokalnego kontekstu powszechne wydaje się poczucie ogólnej frustracji i brak zaufania do państwa, a często – jak w przypadku Chile – słabnący słuch społeczny lewicowych polityków, nieskuteczne komunikowanie się ze społeczeństwem i niespełnianie obietnic wyborczych. Kryzys lewicowych formacji trwa tu co najmniej od czasu referendum z 2022 roku, gdy przepadł z kretesem progresywny projekt ustawy zasadniczej. Z doświadczenia wspólnoty i obywatelskiego zaangażowania, które zdawały się towarzyszyć pierwszym miesiącom procesu konstytucyjnego, nie pozostało dziś już nic – poza poczuciem zmarnowanego czasu i zawiedzionymi nadziejami. Wszystkie te społeczne emocje wydają się ciążyć lewicowym formacjom – bo właśnie od nich wyszły propozycje radykalnych zmian, których nie udało się wprowadzić w życie.

„Chilijskiej lewicy brakuje autokrytyki. Dotąd nie przenalizowała ona przyczyn klęski projektu konstytucyjnego, za który kilka lat temu wzięła odpowiedzialność. Nie wyciągnęła wniosków z tamtej porażki i nadal nie potrafi uczyć się na własnych błędach” – tak w podcaście The Clinic, nagranym tuż po pierwszej turze, stwierdził Oscar Contardo, chilijski socjolog i dziennikarz – „Mam wrażenie, że lewica nadal nie potrafi otworzyć się na wyborców i tkwi w wielu klasowych stereotypach. A do tego obraża się na rzeczywistość. Choć przecież bez próby jej zrozumienia nie da się wygrać wyborów”.

Wielu komentatorów wskazuje na to, że dużym obciążeniem dla lewicowej kandydatki jest nie tylko przynależność do Partii Komunistycznej (która na bardziej centrowy elektorat może działać odstraszająco), lecz przede wszystkim słabe notowania rządu. Dla wielu Chilijczyków kadencja Boricia była czasem rozczarowań. Wśród gorzkich ocen dominują głosy, że rząd nie potrafił skapitalizować i przekuć w czyny entuzjazmu, jaki parę lat temu towarzyszył jego wygranej. Świetnie oddają to ostatnie badania. Według październikowych sondaży Centrum Studiów Publicznych (CEP), poparcie dla Boricia wynosi zaledwie 28 proc., a niezadowolenie z jego mijającej kadencji – aż 62 proc.

Społeczne strachy i niepokoje

Szczególnie krytycznie oceniana jest m.in. gospodarcza stagnacja kraju i brak pomyślnych reform w zakresie edukacji (flagowego tematu Boricia, który na walce o równiejsze szanse do nauki zbudował polityczną karierę), a przede wszystkim: brak sprawczości w zakresie walki z rosnącą przestępczością. Właśnie ostatni z tych problemów wzbudza największy niepokój wśród Chilijczyków – dotąd postrzegających swój kraj jako jeden z najbezpieczniejszych w Ameryce Łacińskiej.

Według Narodowego Badania Bezpieczeństwa w Obszarach Miejskich (ENUSC) w ubiegłym roku aż 87,7 proc. respondentów przyznało, że odczuło wzrost przestępczości, a z październikowych badań IPSOS wynika, że ponad 63 proc. społeczeństwa wskazuje przemoc jako źródło swoich największych obaw. Strach najbardziej dotkliwie dotyka osoby w starszym wieku oraz mieszkańców uboższych dzielnic – to oni są najbardziej dotknięci problemem przemocy paraliżującej ich ulice. I rozczarowani tym, że odpowiedź rządu na ten problem wydaje się niewystarczająca.

Czytaj także Socjaldemokracji już nie będzie. Ten gmach wali się na naszych oczach Diego Viana

Te społeczne odczucia są niewątpliwie podkręcane przez neoliberalne media – one intensyfikują strach i niemal codziennie donoszą o kolejnych strzelaninach, zabójstwach lub rozbojach, zwykle powtarzając tę samą wiadomość po kilkanaście razy.

Rosnący niepokój jest też jednak odzwierciedleniem realiów. Według policyjnych raportów tylko w ciągu ostatnich dwóch lat przestępczość wzrosła w Chile o przeszło 30 proc. Pojawiło się tu też wiele przypadków przemocy, które dotąd nie były tu obecne, m.in. przemyt narkotyków, porwania i drastyczne morderstwa. Za wieloma z nich stoi wenezuelski gang Tren de Aragua. Działalność brutalnej grupy przestępczej stała się też zresztą jednym z głównych powodów wzrostu antyimigranckich nastrojów w chilijskim społeczeństwie.

Kwestia niekontrolowanej migracji, tuż obok tematu kryzysu bezpieczeństwa, stała się głównym lejtmotywem tegorocznych wyborów – co zdecydowanie nie sprzyja Jarze, bo oba wątki są od dawna zagospodarowane przez José Antonio Kasta. Stanowią bazę jego programu oraz naturalny motyw przewodni jego kampanii opartej na obietnicach masowych deportacji, „zaprowadzeniu porządku” i powrocie do „rządów twardej ręki”. Czy rzeczywiście, zgodnie z przewidywaniami, te hasła przyniosą liderowi chilijskich republikanów zwycięstwo? O tym przekonamy się już 14 grudnia.

Komentarze

Krytyka potrzebuje Twojego głosu. Dołącz do dyskusji. Komentarze mogą być moderowane.

Zaloguj się, aby skomentować
0 komentarzy
Komentarze w treści
Zobacz wszystkie