Olbrzymie protesty, żadnej rewolucji. Co się stało z masowymi buntami XXI wieku? [rozmowa]

Po każdym z wielkich światowych buntów ostatnich dekad zmiany poszły w kierunku przeciwnym do tego, czego pragnęli ich inicjatorzy.
Green European Journal
Demonstracja w Egipcie, 8 marca 2011 r.. Fot. Al Jazeera English, CC BY-SA 2.0

Kair, styczeń 2011. Protest zmienia się w bitwę z policją. Policjanci przegrywają, zrzucają mundury, a demonstranci zajmują Plac Tahrir. Przybywa na nim ludzi, Arabska Wiosna zdaje się brać górę, ale w tym czasie władzę w kraju przejmuje wojsko. Co się stało? Czego zabrakło? Rozmowa z Vincentem Bevinsem, autorem książki „If We Burn”.

W pierwszych dekadach XXI wieku dochodziło do masowych demonstracji i buntów, gdy na ulice miast całego świata wylegały wielkie tłumy. Ruchy te ani razu nie przyniosły jednak radykalnych przemian, które postulowały. Przeciwnie – niekiedy wytyczały nawet szlak dla przejęcia władzy przez prawicę i wojskową dyktaturę. Czy demonstracje już nie działają? Jakie lekcje płyną z tych zaprzepaszczonych rewolucji?

Alessio Giussani (Green European Journal): Twoja książka If We Burn bazuje na obserwacji, że choć w drugiej dekadzie XXI wieku doszło do największych w dziejach demonstracji – od Egiptu po Brazylię, Chile, Ukrainę i Hongkong – do żadnych prawdziwych rewolucji nie doszło. Jaki jest wynik tej dekady masowych protestów?

Vincent Bevins: Epizody, którym przyglądam się w książce, to masowe protesty, które nabrały takiej skali, że stały się czymś więcej – doprowadziły bądź to do obalenia dotychczasowych rządów, bądź do fundamentalnej destabilizacji społeczeństwa. Pytanie o to, czym się stały – często nieoczekiwanie i nieumyślnie – jest poważne, ale odpowiedź na nie zależy od konkretnego przypadku.

Długofalowe efekty tych buntów oceniam w ten sposób, że porównuję je z tym, co organizatorzy pierwotnego protestu deklarowali jako swój cel. W większości przypadków ludzie, z którymi prowadziłem wywiady, mówili, że zmiany poszły w złym kierunku, że dostali dokładne przeciwieństwo tego, czego chcieli. Inni czuli, że choć coś tam relatywnie wywalczyli, zdecydowanie nie udało im się osiągnąć celu, dla którego się z początku mobilizowali. Oczywiście, niekiedy trudno jest określić, co takiego chcieli pierwotnie osiągnąć demonstrujący, jako że z ulic dobiegało wiele sprzecznych ze sobą głosów.

Žižek: Protestujemy z rozpaczy, bo nadciąga katastrofa

Można jednak zastosować szersze ramy oceny. Amerykański politolog Mark Beissinger rozróżnia z grubsza między rewolucjami społecznymi, zmieniającymi konkretne konfiguracje władzy w ramach danego społeczeństwa, a rewolucjami obywatelskimi, zmieniającymi jedynie to, kto jest u władzy, same jej struktury pozostawiając nietknięte. Ukraiński Euromajdan w 2014 roku czy „kolorowe rewolucje” w Europie Środkowej i Wschodniej w pierwszej dekadzie XXI wieku fundamentalnie nie zmieniły struktury władzy. Często prowadziły do krótkotrwałego chaosu i zwiększenia nierówności oraz wewnętrznych napięć w środowiskach, w których do nich dochodziło.

Przypadki, które opisuję w książce, można określić mianem rewolucji obywatelskich. Prowadziły do powstania rządu pod nieco innym wezwaniem albo do czegoś o wiele gorszego – inwazji państw trzecich lub wojny domowej. Żaden z tych ruchów jednak nie przyniósł głębokiej społecznej przemiany, o której ludzie marzyli, gdy zaczynali organizować protesty.

Głównym tego powodem jest, jak piszesz, że nie istnieje nic takiego jak próżnia po usuniętej władzy. Jeśli ruch protestu nie jest gotowy tę władzę przejąć, jeśli nie ma takiej woli, zrobi to inna, bardziej zorganizowana grupa. Jak to rozegrało się w Egipcie na Placu Tahrir?

To, co nazwano później Arabską Wiosną, zaczęło się w Tunezji w 2010 roku. Jednak to wydarzenia z Placu Tahrir w Egipcie w 2011 roku w dużej mierze zdefiniowały to, co rozegrało się w kolejnych latach nie tylko w świecie arabskim, ale w wielu innych miejscach na świecie, gdzie skopiowano tamtejszy model – jak choćby w Stanach Zjednoczonych, Hiszpanii, Grecji i Hongkongu.

W styczniu 2011 roku grupa aktywistów zorganizowała w Kairze protest przeciwko brutalnym działaniom policji. Zbierała się od ponad dekady, tworząc wzajemne powiązania przy okazji wsparcia dla Palestyny i sprzeciwu wobec inwazji Stanów Zjednoczonych na Irak. Spodziewali się zwyczajowych represji ze strony policji, ale tym razem na ulice wyległo z nimi o wiele więcej ludzi, niż się spodziewali, a po kilku dniach dołączyło jeszcze więcej.

Arabska Wiosna po 10 latach: ten bunt wybuchnie na nowo

28 stycznia demonstracja kończy się uliczną bitwą z policją. Policjanci ją przegrywają, zrywają z siebie mundury, kryją się w mroku nocy. Wojsko w tej konfrontacji nie uczestniczy, więc przez krótką chwilę demonstranci stają w obliczu próżni władzy. Mogli pójść wieloma różnymi ścieżkami, spróbować ustanowić jakiegoś rodzaju dwuwładzę bądź przejąć część aparatu państwa, choćby środki masowego przekazu. Zamiast tego zajmują Plac Tahrir, bo taki był cel wielu innych demonstracji rozgrywających się tam na przestrzeni lat.

Pozostają tam przez 18 dni, aż do upadku rządu Hosniego Mubaraka. I podczas gdy oni mają plac, wojsko przejmuje władzę – choć wydawało się, że to plac kieruje rozwojem wydarzeń. Ściśle mówiąc, dochodzi do wojskowego zamachu stanu, na którego czele staje Najwyższa Rada Sił Zbrojnych (SCAF). Tyle dobrego, że Rada zgadza się na demokratyczne wybory.

Jednak zwolennicy progresywnych i świeckich ruchów obecnych na placu, tak bardzo obecni w relacjach z powstania w 2011 roku i reprezentujący całkiem sporą liczbę mieszkańców Egiptu, nie są w stanie dogadać się co do wyniku wyborów. W efekcie drugą rundę wygrywa największa zorganizowana siła na placu – Bractwo Muzułmańskie. Rządzi krajem w sposób całkiem zadowalający dla wielu Egipcjan, a wiadomo przecież, że demokratyczna transformacja zazwyczaj odbywa się w sposób burzliwy i chaotyczny.

A jednak w czerwcu 2013 roku ruch przedstawiający się jako kontynuacja ducha wydarzeń z 2011 roku organizuje wielkie demonstracje, które przecierają szlak dla kolejnego zamachu stanu. Wojsko działa przy wsparciu monarchii z Zatoki Perskiej, a ostatecznie także rządu Baracka Obamy – dokonuje kontrrewolucyjnego zamachu stanu i ustanawia dyktaturę, która trzyma władzę po dziś dzień.

Gdyby na czele buntu stanęła jakaś rewolucyjna organizacja, która byłaby w stanie się o to pokusić, demonstranci mogliby zająć o wiele więcej niż tylko Plac Tahrir. Takiej grupy jednak nie było, okazja przepadła.

Skąd się wziął i dlaczego przegrał Mohammad Mursi: krótka historia władzy w Egipcie

W Brazylii, kraju który śledziłeś ze szczególną uwagą, fala udanych lewicowych demonstracji także doprowadziła do niezamierzonych skutków – do prezydentury skrajnie prawicowego Jaira Bolsonaro. Jak to się stało?

Przypadek Brazylii pokazuje, że wolność może dla różnych grup osób oznaczać coś zgoła innego. Początkowa grupa, Movimento Passe Livre, składała się z niezależnych, lewicowych anarchistów, którzy domagali się darmowych przejazdów dla wszystkich obywateli Brazylii. Od ośmiu lat regularnie organizowali protesty. Jednak w czerwcu 2013 roku brazylijskie media głównego nurtu, skłaniające się w prawo i należące do oligarchów, zaczęły nawoływać do stłumienia tych demonstracji. Owo tłumienie dokonało się rękami brazylijskiej policji wojskowej, będącej schedą po wspieranej przez Stany Zjednoczone dyktaturze.

Społeczeństwo obywatelskie Brazylii, w tym także te same media, które nawoływały do rozprawienia się z anarchistami, było tym tłumieniem tak bardzo zbulwersowane, że masowo wsparło protestujących. Tyle że ani media głównego nurtu, ani ta zwielokrotniona grupa ludzi, która dołączyła wtedy do protestujących, nie miały zamiaru upominać się o pełne odtowarowienie publicznego transportu ani prowadzić anarchistycznej akcji bezpośredniej. Wraz z pierwotną grupą lewicowych demonstrantów włączyli się jedynie do konfliktu słownego, w którym później doszło już jednak do użycia sił, by następnie wielu z nich wypchnąć z ulic.

W tym momencie grupa młodych Brazylijczyków zatrudnionych przez wspierane przez USA neoliberalne think tanki stwierdziła, że sens ulicznych protestów jest do zagospodarowania. Przejęli go więc i fundamentalnie odmienili rozumienie tego, o co w tych protestach chodziło. Nadając protestom nowe znaczenie, ta dobrze zorganizowana i finansowana z zewnątrz grupa studentów zdecydowała się przejąć oryginalne hasło Movimento Passe Livre (MPL „ruch na rzecz darmowych przejazdów”) i zamienić je na Movimento Brasil Livre (MBL „ruch na rzecz wolnej Brazylii”). Wybrali skrótowiec o bardzo podobnym brzmieniu, choć ich rozumienie wolności było diametralnie odmienne. Wyznawali amerykańskie i libertariańskie pojęcie wolności jako relacji o sumie zerowej między społeczeństwem obywatelskim a państwem.

W ciągu kolejnych dwóch lat owa grupa zorganizowała nowe demonstracje przeciwko demokratycznie wybranej prezydentce Dilmie Rousseff, żądając jej usunięcia z urzędu, do czego doszło w 2016 roku. Następnie grupa zaczęła promować skrajnie prawicowego Jaira Bolsonaro, wraz z którym w 2019 roku przejęła władzę. Przywłaszczyli sobie zarówno styl, jak i reputację grupy z gruntu niezależnej, teraz zaś stali się częścią państwa i mogli je zniszczyć.

Naomi Klein: Pod żelazną kopułą mamy tylko siebie

Ruchy, którym się przyglądasz, rządzą się dwoma mniej lub bardziej wyraźnie sformułowanymi zasadami – horyzontalności i prefiguracji. Czym one są i dlaczego to ważne dla zrozumienia wyników protestów, którym te zasady przyświecają?

Horyzontalność to podejście do organizacji, w którym nacisk kładzie się na zupełny brak hierarchii. Ruchy i eksperymenty antyhierarchiczne istnieją od dawna, były obecne zwłaszcza w latach 60. XX wieku, choć samo określenie horizontalidad wyłoniło się w Argentynie na początku XXI wieku. W reakcji na zapaść gospodarczą i zapaść państwa tworzono zgromadzenia, do których dołączyć mógł każdy, którym nikt nie przewodził, i które w najmniejszym stopniu nie aspirowały do tworzenia reprezentatywnych struktur czy nowego państwa.

Brazylijski ruch MPL stał na przykład na stanowisku że horyzontalność jest właściwym sposobem organizacji. Demonstranci z Puerta del Sol w Hiszpanii oraz Occupy Wall Street w Stanach Zjednoczonych także częściowo kierowali się zasadami horyzontalizmu, zaś w Egipcie horyzontalność wynikała głównie z niemożności właściwego skoordynowania reprezentatywnych struktur.

Grupom horyzontalnym zwykle bardzo zależy na prefiguracji. Prefiguracja opiera się na przekonaniu, że nie da się stworzyć wymarzonego społeczeństwa, jeśli już sam dążący do niego ruch nie będzie jego odzwierciedleniem. Na Placu Tahrir ludzie o różnych politycznych przekonaniach, z różnych klas i o różnym podejściu do religii stanęli wspólnie, wzajemnie się karmili i chronili. Wydawało się to oznaką tego, co Egipcjanie są w stanie osiągnąć, i po części także dlatego ludzie chcieli się na tym placu zbierać.

Z perspektywy radykalnie antyautorytarnej bunt ma stopniowo narastać do momentu, aż sam stanie się nowym stanem rzeczy, zarodkiem nowego społeczeństwa. W Brazylii horyzontalność protestów odnosiła się do ideologicznego horyzontalizmu pierwotnych demonstrujących, którzy nie wierzyli w przywództwo. Każdy czuł się zaproszony do wyjścia na ulice, jeśli tylko miał jakieś zażalenia do funkcjonowania brazylijskiego społeczeństwa. Horyzontalizm pozwolił demonstracjom urosnąć do ogromnych rozmiarów.

To samo wydarzyło się w tym samym roku w parku Gezi przy Placu Taksim w Stambule. Elementy prefiguratywne sprawiły, że bycie tam, na miejscu, stało się atrakcją i źródłem satysfakcji. Ludzie jedli razem i rozmawiali ze sobą. Opadły z nich role nadawane im przez kapitalistyczne społeczeństwo, doświadczali czegoś razem, czegoś co miało sens dla nich osobiście, nawet jeśli nie prowadziło do zmiany rządu.

Horyzontalizm staje się problemem w fazie drugiej, bo gdy nie ma środków, by się skoordynować, nie ma możliwości wypełnienia próżni w sprawowaniu władzy, ani nawet ustalenia najskuteczniejszej strategii wyborczej, jak stało się w Egipcie. W Brazylii prezydentka Dilma Rousseff chciała wprowadzić reformy zgodne z żądaniami ludzi na ulicach, nie była jednak w stanie stwierdzić, czego się domagają, bo żądań było niemal tyle, co samych protestujących, a może nawet więcej.

Prefiguracja nastręcza podobnych trudności, jako że nakłada ścisłe ideologiczne ograniczenia dotyczące tego, co jest akceptowalne. W drugiej dekadzie XXI wieku widzieliśmy, jak tworzą się rewolucyjne sytuacje. Gdy elity czują się zagrożone, ich odpowiedzią staje się kontrrewolucyjna przemoc. Jeśli ktoś napada na naszą wioskę i zaczyna mordować ludzi, pewnie nie będziemy skłonni zareagować w sposób, w jaki chcielibyśmy w przyszłości żyć, już po odparciu ataku – a tego wymaga od nas prefiguracja, wcielania ideałów od samego zarania.

Wierzę w empatyczną Hiszpanię [rozmowa z Aleksandrą Lipczak]

Ruchy protestu, które analizujesz, zawierają silny element działań zbiorowych, często w kontrze do neoliberalizmu i jego indywidualistycznych ideałów. Jednak całkowite odrzucenie reprezentacji i hierarchii można także odczytywać jako indywidualizm w najczystszej formie – przekonanie, że nikt nie może mówić w moim imieniu. Jak to rozwikłać?

To przedziwny paradoks. Powiedziałbym jednak, że oba te stwierdzenia są jednocześnie prawdziwe. Jak przekonywał ukraiński socjolog Wołodymyr Iszczenko, wiele buntów, których byliśmy świadkami w drugiej dekadzie XXI wieku, można interpretować jako reakcje na kryzys przedstawicielstwa w ogólnoświatowym systemie pod wpływem neoliberalizmu. Ludzie coraz mniej ufają swoim rządom, ponieważ współczesne państwo spełnia potrzeby głównie gospodarczych elit, pomijając potrzeby zwykłych obywateli – chyba że znajdzie się jakaś część klasy rządzącej, która będzie za nich prowadziła tę walkę.

Pod innymi względami jednak owe bunty wewnętrznie odtworzyły pewne aspekty i podejścia istniejące już w systemie, w którym wybuchły. Argentyński historyk Ezequiel Adamovsky, jeden z bardziej elokwentnych intelektualistów ruchu organizującego okupacje na początku pierwszej dekady XXI wieku, które doprowadziły do popularyzacji horyzontalizmu, powiedział mi kiedyś, że to, co robili, było odpowiedzią na konkretne niedociągnięcia instytucji przedstawicielskich – przedsiębiorstwa, państwa, związku zawodowego, partii – ale że zapewne działali także pod wpływem neoliberalnych idei wolności i antypaństwowego dyskursu rozpowszechnionego w argentyńskich mediach, które sprzyjały prywatyzacji.

Można powiedzieć, że ruchy te były subiektywnie antysystemowe, obiektywnie jednak prosystemowe ponieważ przyjmując ostatecznie taką, a nie inną formę, tworzyły okoliczności wykorzystane przez dotychczasowe struktury władzy.

Masowe protesty są stosunkowo nową formą prowadzenia sporów politycznych. Ich wyłonienie się łączy się ściśle z nagłaśniającym efektem mediów masowego przekazu. Jednak bunty z drugiej dekady XXI wieku były też napędzane i kształtowane przez nowe platformy internetowe. Jak współdziałają ze sobą te dwa typy mediów, jak kształtowały główne ruchy protestu w przeciągu ubiegłej dekady?

Początkowo proponowano wiele interpretacji, zwłaszcza w liberalnych mediach anglojęzycznych, według których mieliśmy do czynienia z „rewolucjami w mediach społecznościowych”. Z dzisiejszej perspektywy jest jasne, że te platformy były tylko jednym z wielu czynników, które uczyniły owe bunty możliwymi. Choć platformy społecznościowe odegrały pewną rolę, odbyło się to na ich styku z mediami tradycyjnymi.

Dziennikarze pracujący dla tradycyjnych redakcji, tacy jak ja, przyglądali się platformom społecznościowym, pisali na nich posty, zbierali tam informacje. Zaś użytkownicy tych platform czytali wytwory tradycyjnych redakcji i omawiali je w sieci. Trudno te dwa zjawiska rozdzielić i myślę, że nie ma takiej potrzeby.

Dzięki mediom o wiele więcej osób chciało wziąć udział w demonstracjach i definiowaniu ich znaczenia, jako że, jak już powiedzieliśmy, same bunty nie były w stanie albo nie chciały podjąć się przedstawienia światu tego, czego się domagały. Jednak sam sposób relacjonowania buntu w mediach może przekształcić to, co się w ramach tego buntu dzieje. W Brazylii grupy, które wyszły na ulice pod różnymi hasłami, wzięły te idee właśnie z mediów. W nieunikniony sposób to, jak dany protest był przedstawiany w mediach, wpływało na to, jak ludzie go rozumieli. Często bywało tak, że choć ludzie fizycznie zajmowali tę samą przestrzeń na ulicy, psychicznie brali udział w dwóch różnych protestach.

W Ukrainie to, co później nazwano Euromajdanem, było początkowo stosunkowo niewielką grupą osób, protestujących przeciwko decyzji prezydenta Wiktora Janukowycza, który odmówił podpisania umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską. Ci ludzie wierzyli w tę sprawę, mieli spójne postulaty, którymi uzasadniali potrzebę zawarcia tej umowy. Większość mieszkańców Ukrainy jednak tego nie popierała.

Dopiero po stłumieniu tych pierwszych protestów na placu w centrum Kijowa pojawiło się o wiele więcej ludzi. Dowiedzieli się, co zrobiono z protestami, uznali to za odrażające i chcieli coś z tym zrobić. Przynieśli ze sobą własne postulaty. Na ulicy toczyły się prawdziwe walki o znaczenie wydarzeń na placu.

Euromajdan przerósł ukraińską opozycję

Cokolwiek różni ludzie myśleli na temat Euromajdan – o ile nie byli fizycznie na miejscu i nie prowadzili własnych badań terenowych – brało się z różnych jego interpretacjach w mediach. Przed pełnoskalową inwazją Rosji na Ukrainę w 2022 roku spotykałem ludzi, którzy żyli w jednej rodzinie, a mimo to mieli zupełnie odmienne przekonania o tym, co się tam stało, ponieważ śledzili inne media. Ci, którzy oglądali media rosyjskojęzyczne, zazwyczaj o wiele częściej widywali na placu skrajną prawicę. Ludzie na Zachodzie zwykle słyszeli narrację o tym, że demonstranci domagali się wejścia do Unii Europejskiej.

Na początku drugiej dekady XXI wieku rozpowszechnione było przekonanie, że platformy społecznościowe oznaczają niezapośredniczoną samoreprezentację i dziennikarstwo obywatelskie, które głosi prawdę. Teraz już wszyscy wiedzą, że dobrze finansowane jednostki i grupy są w stanie wykoślawić komunikaty na tych platformach oraz że narracje wyłaniające się z miliardów ujęć rzeczywistości produkowanych dzień w dzień mogą wprowadzać w błąd. Przy tak ogromnym zwielokrotnieniu faktów nieunikniona jest pewna selekcja, a dokonuje jej algorytm stworzony po to, by maksymalnie zwiększać dochody z reklam. Nawet rzeczy, które są w ścisłym znaczeniu prawdą – jak prawdziwa fotografia – mogą przyczynić się do powstania mylnych interpretacji.

Czy poza Brazylią w ruchach, które badałeś, obecna była – jako konkretny postulat lub daleki ideał – wolność?

Na płytkiej warstwie wolność może oznaczać, cokolwiek chcesz. Można powiedzieć, że w każdym proteście w dziejach ludzkości chodziło o wolność. Jednak interpretacja tego pojęcia może być różna i zależy od tego, kogo zapytamy.

W drugiej dekadzie XXI wieku interesujące jest to, że repertuar skarg był mniej więcej podobny, podobna była taktyka i podejście organizacyjne, choć konteksty społeczne, gospodarcze i polityczne były skrajnie odmienne. Subiektywna treść każdego z protestów również była skrajnie odmienna, podobnie jak podejście do pojęcia wolności. W przypadku Tunezji, Egiptu czy Bahrajnu można było odczytać te bunty jako żądanie wolności od dotychczasowego reżimu. W Turcji – jako wołanie o wolność od naruszania przestrzeni publicznej. Współczesne im protesty przeciwko polityce zaciskania pasa na południu Europy można interpretować jako pragnienie wolności uczestniczenia w gospodarce poprzez zatrudnienie bądź dostęp do zasiłków w państwie opiekuńczym stworzonym przez poprzednie pokolenia.

W Ukrainie pierwotni protestujący chcieli wolności dołączenia do UE, jednak podpisanie umowy stowarzyszeniowej oznaczało także wprowadzenie wielu nowych zasad i zmian w gospodarce, co wytworzyłoby nowy podział na wygranych i przegranych. Ludzie także interpretują i pamiętają własne życie w odmienny sposób w różnych momentach historii. Dziś więcej Ukraińców zapewne interpretowałoby owe protesty jako żądanie wolności od Rosji.

W protestach o strukturze horyzontalnej, dopuszczających kakofonię wielu jednocześnie wysuwanych, niekiedy wzajemnie sprzecznych postulatów, pojęcia, którymi wygrywa się zazwyczaj bitwę o zdefiniowanie narracji, muszą być odpowiednio szerokie i całkowicie pozytywne, niezależnie od osobistych poglądów politycznych.

W drugiej dekadzie XXI wieku widzieliśmy, że pojęcia takie jak demokracja, wolność i sprzeciw wobec korupcji wybijały się na szczyt, jako że ze wszystkimi trzema zgadzają się wszyscy. Ludzie w Hongkongu walczyli o demokrację, choć Chińska Republika Ludowa jest, według własnego nazewnictwa, państwem demokratycznym. Dla wielu Egipcjan, którzy zgromadzili się na demonstracjach w 2011 roku, było oczywiste, że stworzenie demokratycznego Egiptu podważy imperializm Stanów Zjednoczonych i interesy ich sojuszników w tym regionie, Arabii Saudyjskiej i Izraela. Jednak w oczach korespondenta CNN Egipcjanie żądali wolności, aby być tacy jak my, aby powielić nasz system polityczny i dołączyć do Stanów Zjednoczonych jako pomniejszy sojusznik.

Gdy wymawia się te wielkie słowa, diabeł tkwi w szczegółach.

Stokfiszewski: Sieci oburzenia i nadziei

Czy ruchy środowiskowe odegrały jakąś rolę w wielkich buntach drugiej dekady XXI wieku? W oparciu o wnioski wyciągnięte z badanych protestów, co mogłoby sprawić, że ruchowi na rzecz ochrony środowiska mogłoby się udać?

Bunty w miejscach takich jak Egipt czy Bahrajn miały charakter głównie polityczny, ponieważ zmagały się z oczywistymi i restrykcyjnymi represjami na gruncie polityki. Skupiały się głównie na transformacji porządku politycznego, nie zaś kwestiach ekologii. Ale w krajach takich jak Turcja, Brazylia i Chile, bunty wyraźnie dotyczyły kwestii ekologii. Protesty przy parku Gezi zainicjowała obrona publicznych terenów zielonych, a aktywiści stający w obronie przyrody zaangażowali się w nie jako pierwsi. W Brazylii zwolennicy działań progresywnych automatycznie są obrońcami przyrody, praw rdzennej ludności i ochrony dorzecza Amazonki. Bolsonaro, z drugiej strony, doszedł do władzy za sprawą jasno wyrażanej intencji dokończenia kolonizacji Brazylii, zniesienia autonomii rdzennych ludów i przekształcenia większych terenów wzdłuż Amazonki w ziemie o znaczeniu gospodarczym.

Jestem przekonany, że walka o przekształcenie istniejącej globalnej gospodarki w taką, która będzie mniej niszczycielska dla naszej planety, to jedno z najważniejszych wyzwań XXI wieku. Wiele dużych protestów w drugiej dekadzie XXI wieku przejawiało tendencje antypaństwowe, wyrażone bądź domyślne. Jednak czy nam się to podoba, czy nie, obecny układ państw tworzących ogólnoświatowych system będzie kluczowy dla ocalenia naszej planety przed katastrofą klimatyczną. Potrzebna będzie zmiana prawa i relacji międzypaństwowych. Potrzeba będzie współpracy pomiędzy dwoma największymi państwami tego systemu, Stanami Zjednoczonymi i Chinami, choć teraz sytuacja nie wygląda dobrze. Odrzucenie państwa jako terenu, na którym toczymy walkę, byłoby błędem.

Ruchy protestacyjne mogą wiele zdziałać. Mogą zmienić to, kto podejmuje decyzje, pokazać elitom, na czym ludziom zależy, narzucić im realne koszty, które sprawią, że racjonalnie dla nich będzie zachowywać się bardziej odpowiedzialnie. To wszystko będzie istotne.

Demokracja Dni Ostatnich. Po upadku rewolucji nadchodzi faszyzm

Pomimo niepożądanych wyników wielu buntów, większość rewolucjonistów, z którymi rozmawiałeś, nie zaleca złożenia broni. Pierwsza połowa trzeciej dekady XXI wieku pokazuje także, że masowe protesty – od Black Lives Matter po Iran, Serbię i Gruzję – pozostają popularną formą toczenia politycznych sporów. Czy struktura i taktyka protestów obecnie się zmienia?

Szczególna forma protestu, którą opisuję, wyrasta zarówno z przyczyn ideologicznych, jak i materialnych. Stała się możliwa i łatwiejsza w stosowaniu w porównaniu z innymi formami oporu. W trzeciej dekadzie XXI wieku mamy do czynienia z pewną ideologiczną ewolucją. Obecnie panuje mniejsze przekonanie, jakoby spontaniczność i brak struktury były z gruntu korzystne. Dostrzegam mniejszy nacisk na wiarę, że każdy postulat jest jednakowo ważny i że każdy może dołączyć i przemawiać z równą dozą autorytetu. W propalestyńskich miasteczkach namiotowych w Stanach Zjednoczonych toczy się na przykład świadomy proces doboru osób, które w imieniu demonstrantów wypowiadają się dla mediów – tak, aby nikt przypadkowy nie zaczynał tłumaczyć mediom, czego dotyczy dana akcja, i podsuwać własne interpretacje.

Warunki materialne pozostają jednak z grubsza te same. Jawiące się jako spontaniczne, koordynowane w internecie masowe protesty o horyzontalnej strukturze wciąż są najłatwiejsze do zorganizowania – w porównaniu choćby z tworzeniem organizacji, które byłyby w stanie długofalowo podejmować działania zbiorowe oraz szybko i skutecznie je koordynować.

**
Vincent Bevins jest amerykańskim dziennikarzem i pisarzem. Pisał dla „Financial Times”, a w latach 2011–2016 pracował jako brazylijski korespondent dziennika „Los Angeles Times”. W 2017 roku przeniósł się do Dżakarty, skąd pisał o Azji Południowo-Wschodniej dla „Washington Post”. Jest autorem książek The Jakarta Method: Washington’s Anticommunist Crusade and the Mass Murder Program that Shaped Our World oraz If We Burn: The Mass Protest Decade and the Missing Revolution (Public Affairs, 2023).

Artykuł ukazał się w magazynie Green European Journal, dziękujemy redakcji za zgodę na przedruk. Z angielskiego przełożyła Katarzyna Byłów.

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij