Wbrew medialnej histerii podjęta przez Hołownię gra ma sens. Lider Polski 2050 nie tylko rozpycha się w koalicji i grozi Tuskowi obaleniem jego rządu, ale również pokazuje wyborcom, że nadal chce być prawdziwą „trzecią drogą”, a nie tylko Platformą Bis.
Chyba nawet najwięksi optymiści tracą powoli wiarę, że rządząca koalicja ma szansę nie tyle na reelekcję, co na uchwalenie do 2027 roku czegoś, co nie będzie PiS-em light, tylko realizacją własnych obietnic wyborczych. Dzieje się tak już od ponad roku, a przegrane wybory prezydenckie tylko unaoczniły rządową mizerię i pogłębiający się proces politycznej degrengolady.
Czym bowiem jest wyborcza teoria spiskowa Giertycha? Czym są pomysły swoistego zamachu stanu, czyli niezwoływania Zgromadzenia Narodowego i tym samym przejęcia uprawnień prezydenckich? Czym jest brak jakiejkolwiek spójnej i przemyślanej polityki informacyjnej na temat imigrantów na granicy? Wreszcie: czym jest pomysł wielomiesięcznej rekonstrukcji, czyli nie tylko kolejnego sygnału, że władza zajmuje się głównie sama sobą, ale też generowania dodatkowych tarć w i tak już trzeszczącej w szwach koalicji?
Gdyby ktoś miał podrzucić Tuskowi kreta, to wydaje się, że dążyłby dokładnie do tego, co teraz robi wewnętrznie skłócona, brnąca w teorie spiskowe i snująca wizje zamachu stanu koalicja. Aż dziw, że ci ludzie zdobyli niedawno władzę.
Gra Hołowni ma sens
Coraz więcej polityków wyczuwa smutny koniec koalicji 15 października i próbuje uciec z tej matni albo chociaż odwrócić swój los. Kimś takim jest Szymon Hołownia, który miał być alternatywą nie dla PiS, a dla Tuska. Miał być prawdziwą Trzecią Drogą, dzięki której wyborcy rozczarowani Tuskiem wrócą na łono sojuszu partii demokratycznych.
Giertychówka niszczy ostatnie fundamenty wspólnotowego zaufania
czytaj także
I to się udało. Wraz z PSL-em Polska 2050 przekroczyła próg dla koalicji, zdobywając bardzo dobre 14,4 proc. Aż tyle osób uwierzyło, że inna liberalna polityka jest możliwa. Szybko okazało się, że nie jest. Im bardziej Hołownia zbliżał się do Tuska, tym bardziej słabło jego poparcie. W wyborach prezydenckich Trzecia Droga w porównaniu z wyborami w 2023 roku straciła ponad 2 miliony wyborców. Strategia Hołowni okazała się klapą, a PSL w reakcji na klęskę faktycznie zerwał koalicję.
Hołownia wreszcie zrozumiał, że im bliżej jest Tuska, tym bliżej politycznej śmierci, więc już w kampanii prezydenckiej rozpoczął szarżę, m.in. torpedując debatę w Końskich. Ta momentami wręcz desperacka próba być może uchroniła go przed blamażem spadnięcia poniżej 4 proc. i dała odrobinę nadziei na uratowanie całego projektu, co jest możliwe jedynie przez odklejenie się od Donalda Tuska – czy to symboliczne, czy realne.
Z tej perspektywy spotkanie z Kaczyńskim i cała podjęta przez Hołownię gra ma sens. Lider Polski 2050 nie tylko rozpycha się w koalicji i grozi Tuskowi obaleniem jego rządu, ale również pokazuje wyborcom, że nadal chce być prawdziwą „trzecią drogą”, a nie tylko Platformą bis. Tyle że w całej tej wymagającej grze zabrakło mu umiejętności, wyobraźni, sprytu i doświadczenia. Czyli wszystkiego, co ma chociażby Kosiniak-Kamysz, który osobiście na spotkanie nie poszedł, ale dziwnym trafem znalazł się tam wybrany z list PSL senator Michał Kamiński.
Wielkie odwrócenie, czyli w jakim miejscu są partie po wyborach prezydenckich
czytaj także
Ogromnym atutem, ale i paraliżującą odpowiedzialnością mniejszych partii koalicyjnych jest możliwość pozbawienia Tuska większości. To może być znakomity element politycznej licytacji, gdyby nie to, że za rozbicie koalicji liberalne media zjedzą każdego, kto tego dokona. Dlatego sprytny okazał się ruch Razem, które nie weszło do koalicji, ale jednocześnie swoją opozycyjnością nie obaliło rządów Tuska.
Pierwsze etapy politycznej żałoby
Wyjście Hołowni czy Czarzastego już by do takiego obalenia doprowadziło, wobec czego ich partie bały się do tej pory licytować. Nikt nie chce, żeby zawisło nad nim odium zdrajcy, zwłaszcza że w przeciwieństwie do wyborców Razem, dziś już uodpornionych na wieczną „winę Zandberga”, wyborcy Hołowni nadal cenią sobie argumentację rozmaitych gadających głów liberalnej strony – teoretycznie niezależnych ekspertów, w praktyce zawsze idących w analizach po linii obecnego premiera.
Łachecki: Polska 2050 będzie centrolewicowa (albo nie będzie jej wcale)
czytaj także
Dlatego cały pomysł Hołowni spalił na panewce: aby dokonać tak dużej wolty, należało najpierw przygotować grunt propagandowy, potem znaleźć wiarygodny (dla wyborców) powód rzucenia papierami w koalicji, policzyć szable w klubie. A przede wszystkim: wysłać na negocjacje zaufanego negocjatora, a nie samodzielnie spotykać się po nocach z wrogiem, jakim dla wielu wyborców jest coraz bardziej konfederacki Kaczyński.
Hołownia zrobił to w najgorszym możliwym stylu, bez żadnej osłony medialnej i to w momencie, gdy na tapet wzięty jest jego domniemany sprzeciw wobec oddania marszałkowania. W pewnym sensie zachował się dokładnie tak, jak od ponad roku zachowuje się cała koalicja: nieporadnie do granic komizmu.
Granica nie do przejścia. W Słubicach narasta frustracja [reportaż]
czytaj także
Najśmieszniejsze (lub najbardziej tragiczne) jest jednak to, że z perspektywy funkcjonowania państwa być może warto kibicować, aby to Hołownia z Kosiniakiem dogadali się z Kaczyńskim. Jeśli bowiem Kaczyński rzeczywiście idzie po wygraną, to lepiej, aby jego koalicjantem została umiarkowanie prawicowa Polska 2050 niż radykalna Konfederacja.
To jednak oznaczałoby pogodzenie się z porażką. Koalicyjna publika jest jednak dopiero w drugim etapie politycznej żałoby. Do ostatniego, czyli akceptacji, jeszcze trochę czasu zostało.