Kraj

Pierwsza stolica umiera, czyli strajk w gnieźnieńskim Jeremiasie

Pracownicy koncernu oczekują podwyżki płac i sprawiedliwych premii. Pięcioosobowy zarząd odmawia im pieniędzy, a jednocześnie wypłaca sobie wynagrodzenia w wysokości 1,87 mln zł. Na dodatek kierownictwo wynajęło amerykańską kancelarię prawną Littler, specjalizującą się w zwalczaniu związków zawodowych, której płaci krocie.

W fabryce kominów Jeremias w Gnieźnie właśnie minął miesiąc strajku. To pierwszy tego rodzaju protest w tym mieście od czasów transformacji ustrojowej, jednak jego znaczenie wykracza poza lokalny kontekst i świadczy o głębokim kryzysie polskiego państwa i prawa.

Pracowniczki i pracownicy, zrzeszeni w Ogólnopolskim Związku Zawodowym Inicjatywa Pracownicza Jeremias, swój spór z pracodawcą oparli na czterech postulatach: podwyżce płac o 800 zł, wydłużeniu przerwy zmianowej z 15 do 30 minut, miesięcznym okresie rozliczeniowym i sprawiedliwych zasadach premiowania. Dziś jednak, wbrew temu, co twierdzi polska część zarządu firmy z niemieckim kapitałem, są skłonni negocjować i zmniejszyli swoje oczekiwania.

Tajna historia neoliberalizmu: prywatyzacja to zalegalizowana kradzież

czytaj także

– Zeszliśmy z postulatów, teraz oczekujemy podwyżki 650 złotych. Zostajemy jednak przy jednomiesięcznym okresie rozliczeniowym, bo pracodawca zapewnił nam atrakcję 12-miesięcznego okresu rozliczeniowego, przy czym w sobotę musimy robić za darmo. Do tego chcieliśmy też 20 minut przerwy, ponieważ do tej pory była 15-minutowa przerwa – wyjaśnia spawacz Mariusz Piotrowski, przewodniczący OZZ Inicjatywa Pracownicza Jeremias oraz Społeczny Inspektor Pracy.

Protest po latach frustracji

Strajk w Jeremiasie nie wybuchł z dnia na dzień, zresztą w Polsce nie jest łatwo strajkować. Zaczęło się od trwającego osiem miesięcy sporu zbiorowego, którego legalność od początku kwestionował pracodawca, mimo że protestujący postępowali według obowiązującego prawa. O tym, że sprawa jest poważna i pracownicy łatwo nie odpuszczą, świadczyła już pikieta, która odbyła się w październiku 2024 roku pod zakładem. Oprócz pracujących w Jeremiasie zgromadziła popierającą ich delegację z poznańskiej Inicjatywy Pracowniczej oraz anarchistów z Rozbratu, a także Piotra Ikonowicza z Ruchu Sprawiedliwości Społecznej, który ze strajkującymi jest od początku, podobnie jak gnieźnieńscy aktywiści partii Razem czy poseł Nowej Lewicy Tadeusz Tomaszewski.

Ikonowicz: Sądy nie zawsze są po stronie bogatych. Pokazał to przekręt frankowy

Z miesiąca na miesiąc spór zbiorowy się jednak zaostrzał. W styczniu 2025 roku zarząd Jeremiasa zwolnił bezprawnie Dariusza Modrzejewskiego, który był aktywnym i chronionym działaczem OZZ Inicjatywa Pracownicza w firmie oraz wielokrotnie interweniował w sprawie złych warunków BHP na swoim dziale i w innych częściach zakładu. Co więcej, Modrzejewski został zwolniony dyscyplinarnie z pracy pod pretekstem naruszenia obowiązków, a w praktyce – jak uważają protestujący – za działalność związkową i nieugiętą postawę.

W kwietniu szefostwo fabryki postanowiło „rozprawić się” ze Społecznym Inspektorem Pracy oraz przewodniczącym związku Mariuszem Piotrowskim, którego zwolniono za rzekome narażenie firmy na straty i… stwarzanie zagrożenia BHP. Sąd zdecydował jednak o przywróceniu Piotrowskiego do pracy do czasu wydania wyroku.

Patrząc na spór z szerszej perspektywy, nietrudno zauważyć, że ma on głębsze podłoże, a strajk to efekt wieloletniej frustracji zatrudnionych w firmie osób. I chociaż związek powstał w Jeremiasie już cztery lata temu, to kolejny z pracowników, Dariusz Kozłowski, opowiada: – To jest po prostu frustracja i następstwa tych lat. Dla niektórych, w tym dla mnie, momentem zwrotnym były niewypłacone soboty za pół roku. Nie po to pracujemy pół roku w soboty za darmo, żeby usłyszeć, że może dostaniecie wolne w styczniu, a w lutym może nie. To są następstwa lat, bo tu są osoby, co nie robią po miesiąc, tylko 10 czy 15 lat.

Bez woli porozumienia

Działania pięcioosobowego zarządu Jeremiasa wydają się sprzeczne. Kiedy pracownicy międzynarodowego koncernu oczekują podwyżki płac i sprawiedliwych premii, zarząd odmawia im pieniędzy, a jednocześnie wypłaca sobie w 2024 roku wynagrodzenia w wysokości 1,87 mln zł.

Na dodatek kierownictwo wynajęło amerykańską kancelarię prawną Littler, specjalizującą się w zwalczaniu związków zawodowych, której płaci krocie.

Zarząd zarzuca bezprawnie zwolnionym związkowcom łamanie zasad BHP oraz „oszczerstwa i manipulacje”, ale po kontroli Państwowej Inspekcji Pracy sam otrzymał jeden mandat, dwa wnioski o ukaranie w związku z podejrzeniem popełnienia wykroczenia, 23 decyzje administracyjne, 10 nakazów, jedną decyzję ustną i cztery wnioski. Raport pokontrolny stwierdził m.in. że pracodawca, mając wiedzę o występowaniu substancji rakotwórczej (krzemionka krystaliczna) na jednej z hal, nie wykonał badań ani pomiarów na stanowiskach oraz samowolnie zmieniał konstrukcję linii lakierniczej, demontując obecne tam słupy konstrukcyjne i zagęszczając jej wykorzystanie.

Ministerstwo i polskie prawo firma ma za nic

Szefostwo Jeremiasa podważa też legalność rozpoczętego 3 czerwca strajku, za którym opowiedziało się ponad 70 proc. załogi. Nie pomogła nawet wizyta ministry pracy Agnieszki Dziemianowicz-Bąk, która potwierdziła, że zarówno spór, jak i strajk są zgodne z polskim prawem, w tym konstytucją. Trudno więc nie odnieść wrażenia, że zarząd firmy zachowuje się, jakby był „państwem w państwie”, co tym bardziej razi, gdyż zakład chętnie korzysta z pomocy polskiego państwa, otrzymując m.in. prawie milion złotych rocznie za pracę więźniów w swoich halach fabrycznych przy Zakładzie Karnym w Gębarzewie.

Wielka Brytania: Protest we własnych myślach, strajk po godzinach pracy

– Dwa lata temu w Gębarzewie uruchomiono kolejną halę, gdzie pracuje około 50–60 osób. Zarząd firmy tłumaczył budowę nowej hali przy zakładzie karnym tym, że na rynku pracy nie ma pracowników, by po pół roku zwolnić 100 naszych koleżanek i kolegów. I tutaj zaświeciła nam się czerwona lampka, że zarząd nie jest uczciwy wobec nas, więc musimy wziąć się w garść i zacząć reagować. Żeby tych pracowników tutaj czasami nie próbowali zwolnić, bo tam przenoszą produkcję i dostają milionowe dotacje od państwa, a nas, uczciwych, którzy odprowadzamy podatki, próbują wyeliminować – stwierdza Mariusz Piotrowski.

Nadzwyczajna sesja tylko z apelem

Lekceważenie polskiego prawa i ministerstwa przez zarząd fabryki to jedno. Nieliczenie się z Gnieznem, które szczególnie w tym roku próbuje sobie dodać prestiżu tysiącleciem koronacji pierwszych Piastów, to drugie. Jak bowiem można było dowiedzieć się od strony związkowej na nadzwyczajnej sesji rady miasta w sprawie Jeremiasa, firma nie odprowadza podatku CIT, a więc korzystając z publicznych benefitów, nie przynosi wpływu do miejskiego budżetu.

Nadzwyczajna sesja została zwołana 18 czerwca na wniosek radnej Nataszy Szalaty, związanej z lokalnym klubem Prawa i Sprawiedliwości, zaś radni, których można określić „koalicją demokratyczną”, zasłaniali się brakiem kompetencji rady w tej kwestii. Rada faktycznie „twardych narzędzi” nie ma, ale na wniosek Szalaty udało się przyjąć apel o jak najszybsze rozwiązanie sporu pomiędzy pracodawcą a pracownikami, a także zaproponować mediacje, w których mieliby wziąć udział wybrani radni.

Radykalny ruch studencki coraz skuteczniej walczy o przyszłość polskich uniwersytetów

Strajk trwa jednak do dziś, a protestujący skarżą się na utrudnianie im przez zarząd działań. O mieście zaś mówią następująco: – To smutne, że pierwsza stolica Polski umiera. Umiera z tego względu, że co roku wyprowadzają się młode osoby i tych mieszkańców jest coraz mniej (według danych GUS Gniezno w 2020 roku liczyło 67 570 mieszkańców, w 2024 już tylko 63 143). Można zobaczyć na te mniejsze miejscowości pod Gnieznem jak Swarzędz czy Września. Tam wszystko prosperuje. Ludzie zarabiają, można powiedzieć, tysiąc złotych więcej na dzień dobry. A to jest dosłownie 10–20 kilometrów dalej…

Jak zauważył dr Mikołaj Ratajczak, jedną z najważniejszych walk w sferze publicznej do wygrania szybko jest powiązanie praw pracowniczych z kwestiami praworządności, sfery publicznej i szeroko rozumianego obywatelstwa. Wiele doświadczeń pracowniczych w Polsce to wciąż niemoc, poniżenie i poczucie bycia pozostawionym bez wsparcia w obliczu władzy szefów, dyrektorów, managementu i bogaczy. Trwający cały czas strajk w gnieźnieńskiej fabryce kominów Jeremias pokazuje to niczym w soczewce.

**

Paweł Bartkowiak – gnieźnianin od urodzenia, aktywista od wielu lat zaangażowany w sprawy swojego miasta.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij