W ostatnich wyborach prezydenckich brało udział ponad 32 tys. komisji, w których łącznie pracowało jakieś ćwierć miliona osób. Przytomny obserwator nie uwierzy, że dziesiątki tysięcy ludzi zmówiły się w tajemnicy, by sfałszować wynik wyborów, i nikt nie puścił pary z ust, a wszelkie ślady zostały zatarte. Byłoby to nie tylko przestępstwo doskonałe, ale też cud statystyczny.
W ostatnich tygodniach polityczna debata w Polsce została zdominowana przez zarzuty dotyczące domniemanych fałszerstw wyborczych. Głosy podnoszone przez niektórych publicystów i polityków, w tym Romana Giertycha i Tomasza Lisa, sugerują, że proces wyborczy był nieuczciwy i powinien zostać powtórnie zweryfikowany. Oskarżenia te nie mają żadnego oparcia w faktach i to właśnie ci, którzy najgłośniej krzyczą o oszustwie, niszczą podstawowy fundament demokratycznego państwa – zaufanie.
Czy w Polsce można sfałszować wybory?
Powiedzmy to sobie otwarcie: tak, w Polsce możliwe jest fałszowanie wyborów. Co więcej, niewykluczone, że niektóre z nich faktycznie zostały sfałszowane. Wybory – zarówno w Polsce, jak i w innych krajach – to proces manualny. Głosują ludzie i to ludzie liczą głosy. A ci, jak wiadomo, nie tylko popełniają błędy, ale też mogą świadomie oszukiwać. Skoro okoliczności temu sprzyjają, należy zakładać, że w pewnych przypadkach do takich nadużyć rzeczywiście dochodzi.
Ustawa antykuwetowa, czyli jak Polska 2050 walczy z kolesiostwem
czytaj także
Ktoś powie, że człowieka można zastąpić maszyną. Np. systemem głosowania przez internet. Ta koncepcja co jakiś czas powraca, ale specjaliści od systemów informatycznych zgodnie podkreślają, że byłoby to rozwiązanie ekstremalnie złożone i nieprzejrzyste. Jednoczesna anonimowość głosu i weryfikacja uprawnienia do głosowania to ogromne wyzwanie technologiczne. Wygląda więc na to, że jeszcze długo skazani będziemy na ludzką ułomność.
Skala oszustwa a zdrowy rozsądek
Wydawać by się mogło, że manualność wyborów – właśnie przez to, że umożliwia błędy i oszustwa – powinna wzbudzać powszechną nieufność. Do tej pory jednak nie wzbudzała. Dlaczego?
Łachecki: Polska 2050 będzie centrolewicowa (albo nie będzie jej wcale)
czytaj także
Wszystko rozbija się o skalę i poziom ryzyka. A konkretnie: o liczbę osób w komisjach i ich wzajemne relacje. Fałszerstwa są bardziej prawdopodobne w małych, homogenicznych komisjach – tam, gdzie członkowie znają się dobrze, mają wspólne interesy i doświadczenia. Jeśli mamy do czynienia z komisją wyborczą, przetargową czy egzaminacyjną złożoną z dwóch czy trzech osób, łatwiej o zmowę. W komisji kilkunastoosobowej – szczególnie jeśli jej członkowie się nie znają – ryzyko manipulacji dramatycznie spada.
W wyborach prezydenckich w Polsce w 2025 roku funkcjonowało ponad 32 tysiące komisji wyborczych, w których łącznie pracowało jakieś ćwierć miliona osób. Przytomny obserwator nie uwierzy, że dziesiątki tysięcy ludzi zmówiło się w tajemnicy, by sfałszować wynik wyborów, i nikt nie puścił pary z ust, a wszelkie ślady zostały zatarte. Byłoby to nie tylko przestępstwo doskonałe, ale też cud statystyczny.
czytaj także
Jednak – na bazie kilkunastu nieprawidłowości – najbardziej oddani miłośnicy Koalicji Obywatelskiej próbują obecnie zakwestionować ważność całych wyborów prezydenckich. Podpierając się metaforą „wierzchołka góry lodowej”, sugerują, że problem jest głębszy – choć dowodów na to brak, a metafory mają to do siebie, iż więcej zaciemniają, niż wyjaśniają.
Zarzut masowego fałszerstwa wyborów obraża nie tylko przeciwników politycznych, ale przede wszystkim sympatyków KO, którzy pracowali w komisjach wyborczych i liczyli głosy. Teraz Giertych z Lisem sugerują, że ci ludzie są częścią spisku – a przynajmniej byli zbyt bierni, by zareagować. Wielu z nich może poczuć się tym zwyczajnie upokorzonych.
Nie chodzi tu jednak wyłącznie o uczucia wyborców tej czy innej partii. Stawką jest zaufanie do państwa.
Bez zaufania nie ma demokracji
Jeśli zapytamy przypadkowego przechodnia, co jest w życiu najważniejsze, najpewniej odpowie coś w stylu: „zdrowie, rodzina, miłość”. Ale prawda jest taka, że najważniejsze jest zaufanie. Bez niego nie działa nic: ani małżeństwo, ani rynek, ani państwo.
System demokratyczny jest funkcjonalny tylko dlatego, że ludzie ufają, iż ich głosy zostaną uczciwie policzone. Tymczasem dziś obserwujemy świadome podważanie tego zaufania – niszczenie fundamentów państwowości przez polityków i ich medialnych zwolenników, którzy nigdy nie potrafili zaakceptować przegranej.
Przez ostatnie lata rozmontowano już szacunek dla KRRiT, Trybunału Konstytucyjnego, Sądu Najwyższego. Teraz przyszedł czas na podważenie wyników wyborów. Nie chodzi o fakty, tylko o politykę. Część wyborców – wciąż w szoku po przegranej – przyjmie każdą, nawet najbardziej piramidalną bzdurę, byle zracjonalizować swoje rozczarowanie „przegraną z alfonsem”. Inni – bardziej świadomi – chcą po prostu odpłacić przeciwnikom za własne upokorzenie.
czytaj także
Dla Giertycha to być może rozpoczęcie gry o władzę w partii. Jego pomysł na przejmowanie jej przy wsparciu wywierających oddolną presję Silnych Razem wydaje się coraz bardziej skuteczny. Za kilka lat Tusk może znowu udać się na uchodźstwo do Brukseli i mianować swojego zastępcę. A skoro wybrał Kopacz, to czemu nie Giertycha? Premier zdaje sobie przy tym sprawę, że Manowska nie pozwoli na ponowne przeliczenie głosów, więc kieruje gniew opinii publicznej właśnie na nią. Bo jedyne, co mu zostało, to anty-PiS. Rządzić przecież nie potrafi.
Do zamieszania dorzucają się jeszcze prawnicy. Trudno dziś słuchać profesora Marka Safjana, który w 2020 roku, gdy faworytem był Trzaskowski, podkreślał wagę domniemania ważności wyborów do momentu ich skutecznego zakwestionowania. Tymczasem dziś, po przegranej Trzaskowskiego, profesor twierdzi, że nie można uznać zaprzysiężenia prezydenta, ponieważ brakuje orzeczenia ważności ze strony „prawidłowo ukonstytuowanego” organu Sądu Najwyższego.
Wielkie odwrócenie, czyli w jakim miejscu są partie po wyborach prezydenckich
czytaj także
To podejście prowadzi do absurdalnych wniosków. Jeśli przyjmiemy, że Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych nie ma prawa stwierdzać ważności wyborów, to konsekwentnie trzeba będzie uznać, że nieważne były nie tylko wybory prezydenckie, ale także parlamentarne – ich ważność zatwierdził ten sam organ. Czy to znaczy, że mamy „nieważny” parlament i „nieważnego” premiera?
Dla dobra demokracji trzeba zaakceptować Nawrockiego jako prezydenta
„Co jest złego w ponownym przeliczeniu głosów?” – zapyta ktoś. Odpowiem, że całkiem sporo. Gdy raz otworzymy tę furtkę, trudno będzie ją zamknąć. Jeśli nieprawidłowości z kilkunastu komisji uzasadniają liczenie wszystkich głosów na nowo, to co będzie z kolejnymi wyborami? Pojedyncze nieprawidłowości są ich integralną częścią, a akceptacja idei ciągłego przeliczania głosów oznacza, że każda kolejna porażka będzie przez stronę przegraną kwestionowana.
Nie ma pociągów, nie ma poparcia. Wyborcza frustracja (nie) jeździ koleją [rozmowa]
czytaj także
Co z tym zrobić? Odpowiedź jest prosta: zastosować metodę faktów dokonanych. Skoro nie działają przepisy prawa, a normy – zarówno formalne, jak i nieformalne – nie prowadzą do kompromisu, trzeba sięgnąć po język politycznego realizmu. Fakt dokonany – przez samo swoje zaistnienie – jest nieodwracalny. Trzeba się do niego odnieść i nauczyć z nim funkcjonować. Takim faktem jest wybór Karola Nawrockiego na prezydenta.
Sąd Najwyższy powinien oczywiście rozpatrzyć złożone skargi i tam, gdzie to uzasadnione, zarządzić ponowne przeliczenie głosów. Ale nie może dopuścić do przeliczenia wszystkich głosów w całym kraju. Szymon Hołownia z kolei powinien zwołać Zgromadzenie Narodowe i zaprzysiąc Nawrockiego. To będzie fakt dokonany, niezależnie od kontrowersji prawnych – tak jak kiedyś faktem dokonanym było przyjęcie budżetu głosowanego bez kworum w sali kolumnowej Sejmu, przejęcie TVP, czy niedawne odwołanie prokuratora Barskiego bez uznania orzeczenia neosędziów Sądu Najwyższego o jego przywróceniu.
Kruszenie hegemona. Platforma Obywatelska i lęk przed „socjalizmem”
czytaj także
Polska od dawna nie jest już państwem prawa, lecz państwem faktów dokonanych. A skoro tak, to właśnie takim faktem należy zamknąć temat ponownego przeliczania głosów – przetopić tę puszkę Pandory na ołów, zaspawać i zatopić na dnie Bałtyku. A potem spokojnie czekać, aż Silni Razem znajdą sobie nowy powód do zbiorowej histerii.