Jesteśmy tak zniewoleni gonitwą za pieniędzmi i „sukcesem”, że większość z nas nie wie, co zrobić z czasem wolnym. Jednym z nas płaci się złotem, innym miedziakami, ale łączy nas zapierdol. Wolność to nawyk, który nam odebrano.
Kiedy brakuje mi na czynsz czy inne rachunki, jestem winny. Winny komuś pieniądze i winny braku pieniędzy. Według dużej części opinii publicznej niewypłacalność jest zawsze winą dłużnika. Nie ma pieniędzy, bo za mało się stara i za dużo wydaje na rzeczy, bez których mógłby się obyć. Bo jest leniwy. Bo mieszka w Warszawie, zamiast wyjechać na prowincję, gdzie jest taniej.
Dlaczego winny jest zawsze dłużnik? Bo gdyby to nie była wina dłużnika, trzeba by może winić system, w którym płace są niskie, a czynsze wysokie. Najbardziej zażarcie bronią systemu ci, którym się powiodło. Lubią biedakom samych siebie dawać za przykład: było mi ciężko, ale żyłam skromnie, oszczędzałam. Brałem więcej godzin, pracowałem na dwa etaty. Nie dojadałam i nie dosypiałam, aż w końcu odniosłam sukces. Róbcie jak ja, a będziecie zamożni. Czy to brzmi zachęcająco?
Celem skrócenia czasu pracy powinno być skrócenie czasu pracy, nie wzrost produktywności
czytaj także
Mnóstwo ludzi uwierzyło tym radom. Harują jak woły, liczą każdą złotówkę, a i tak toną w długach i pozostają biedni. Biedniejsza połowa osiąga dochód równy 20 proc. PKB. A przecież jesteśmy najbardziej zapracowanym narodem w UE.
Jak to się dzieje, że jednym się udaje, a większości nie? Żeby być kowalem swego losu, najlepiej odziedziczyć kuźnię po rodzicach. Skrzętne, pewne siebie mrówy na ogół nie zaczynają od zera. Firmę mają po rodzicach, a na ich majątek składa się praca zatrudnionych tam ludzi. Dalej jest jak w znanym serialu: człowiek się dorabia ciężką pracą swoich chłopów, a tu buch, podatek!
Jeżeli nie firmę, to chociaż mieszkanie albo dwa. Tata z mamą czy dziadkowie kupili, zmarli, zostawili w spadku. Ktoś, kto nie musi wydawać znacznej części dochodu na wynajem albo spłatę kredytu hipotecznego, może coś zaoszczędzić. Inwestować w siebie, w wykształcenie swoje i dzieci.
Walka o utrzymanie dachu nad głową wyczerpuje siły i zasoby niejednej pary z dzieckiem. Wystarczy urodzić się nie w dużym mieście, nie w ważnym ośrodku akademickim, tylko na głuchej prowincji, żeby droga do sukcesu się bardzo wydłużyła. Gorsza szkoła, gorsze sąsiedztwo, brak pozytywnych wzorców, brak dobrze płatnej pracy na miejscu. Konieczność dojeżdżania lub wynajmowania miejsca do spania. Wszystko to sprawia, że trzeba wyjątkowej siły woli i talentu, żeby się przebić do lepszego, zasobniejszego świata.
Oczywiście nie wszystko da się odziedziczyć. Często dzieci bogaczy żyją z majątku zgromadzonego przez krewnych i nie bardzo wiedzą, co ze sobą zrobić, bo wychowali się wśród ludzi, którzy nie muszą pracować i spędzają czas głównie na wydawaniu pieniędzy.
Jednak najbardziej zadufani w sobie są ci, którzy mieli dobry start i go wykorzystali. Większą część życia poświęcają na zarabianie pieniędzy, rezygnując po drodze ze wszystkiego, co nadaje życiu jakiś głębszy sens, a nawet szczęście. Nie mają czasu dla dzieci, krewnych, przyjaciół. Nie mają czasu dla siebie, na sport, lekturę, wypoczynek. Wielu kończy jak duchy, snując się po pałacach, które wznieśli dla dzieci, a dzieci gdzieś się ulotniły. Synonimem sukcesu jest scena, kiedy bohaterowie filmu gangsterskiego wreszcie wylądują na plaży i piją drinki z palemką. Tylko ile można tak żyć, ile tych drinków wypić, zanim zaczniemy umierać z nudów albo na marskość wątroby?
Zgodzimy się, że pieniądze szczęścia nie dają. Ale chronią przed depresją, jaką powoduje ich brak.
Jedni zapracowują się, żeby kupić wymarzony jacht, którym będą pływać od kurortu do kurortu. Drudzy biorą dodatkowe fuchy, by związać koniec z końcem. Tym pierwszym płaci się złotem, tym drugim miedziakami. Łączy ich tylko zapierdol, brak czasu, żeby sobie szczęśliwie pożyć. Coraz więcej młodych, zdolnych ludzi porzuca kult zapierdolu i zamiast brać udział w wyścigu szczurów, zadowalają się gołą pensją i czasem na to, by żyć jak ludzie. Na to jednak trzeba móc sobie pozwolić. Niewielu niestety ma ten komfort, by móc odmówić szefowi przyjęcia nadgodzin.
Ideałem jest złoty środek. Ani za dużo, ani za mało. Powiedzmy: klasa średnia. Większość Polek i Polaków twierdzi, że do niej należy, choć zasuwają od świtu do nocy na okrągło i wciąż żyją na styk, praktycznie bez oszczędności na koncie. Ale w świecie, w którym brak sukcesu zasługuje na potępienie, trzeba się wciąż uśmiechać, udawać zucha, a łzy łykać po kryjomu.
Smełka-Leszczyńska: Dajmy się wszystkim wyspać, a potem porozmawiamy [rozmowa]
czytaj także
O tym, jak bardzo jesteśmy zniewoleni gonitwą za kasą i „sukcesem”, świadczy ankieta, z której wynika, że duża część Polaków nie wie, co zrobić z czasem wolnym. Przestaliśmy umieć wypoczywać. Świetną ilustracją tego zniewolenia jest nowela Warłama Szałamowa Wierny Rusłan. Tytułowy bohater, pies Rusłan, większość życia spędził przywiązany do budy, na łańcuchu. Kiedy wreszcie łańcuch zdjęto, pies i tak poruszał się w promieniu łańcucha.
Wolność to nawyk, który nam odebrano.
Między tymi na górze i tymi na dole jest przepaść. Dokładnie tam, gdzie powinna być klasa średnia.