W Izraelu mnożą się debaty: czy w Gazie trzeba zabić tylko dorosłych mężczyzn, czy także kobiety i dzieci? Czy Izrael ma się rozrosnąć tylko „od rzeki do morza”, czy również na Synaj, aż po Eufrat? Nie zaskakuje, że w Europie to Niemcy – państwo będące sprawcą Zagłady – są najsilniejszym zwolennikiem Izraela. Oto humor najczarniejszy z czarnych.
W niedawnym wywiadzie Peter Sloterdijk życzliwie pochwalił mnie za to, że wprowadziłem do filozofii czarny humor. Rzeczywiście chyba tak było – z zastrzeżeniem, że nie uważam tego za wyłącznie osobiste skrzywienie. Żyjemy bowiem w takich czasach, że tylko czarny humor nadaje się do zrozumienia obłędu rzeczywistości społecznej.
Weźmy świeży przykład. 5 maja 2025 roku znany zbrodniarz wojenny Benjamin Netanjahu oznajmił, że ludność Strefy Gazy zostanie przesiedlona na południe. Chwilę wcześniej jego gabinet bezpieczeństwa zatwierdził rozszerzenie operacji wojskowej na terenie enklawy, które jeden z ministrów nazwał planem „podboju”.
Decyzję podjęto w kilka godzin po oświadczeniu wojska, że zmobilizuje ono nawet 70 tys. rezerwistów, by wzmocnić potencjał Sił Obronnych Izraela na oblężonym terytorium palestyńskim. Ludność Gazy ma zostać przesiedlona do niewielkiego obszaru na południu – mówiąc w skrócie, de facto do obozu koncentracyjnego – „dla jej ochrony” – wyjaśniał Netanjahu, nawiązując do „zintensyfikowanej operacji”.
Dobrych rzeczy nie będzie, ale można puścić to wszystko z dymem
czytaj także
Ta wiadomość aż prosi się o czarny humor. Oświadczenie Netanjahu brzmi tak, jak gdyby do tej pory panował pokój, a Izrael dopiero teraz zaatakował terytorium, w którym obecnie nie da się żyć, ludzie umierają z głodu spowodowanego topnieniem zapasów żywności, szpitale są zrujnowane, większość zabudowań leży w gruzach, nie ma wody ani prądu, a to wszystko przez nieustanny ostrzał… z Izraela. Zatem Izrael chce „chronić” Palestyńczyków i Palestynki przed…? Sobą samym. Najpierw trzeba zrównać Gazę z ziemią, a dopiero potem oficjalnie ją zaatakować.
Wszystko wyjaśnia nazwa operacji: „Rydwany Gedeona”. Gedeon poprowadził Żydów do bitwy, żeby rozgromić wrogich Madianitów, powiązanych z Amalekitami. Dziś wystarczy pod rydwany podstawić czołgi. Izraelska armia podąża za trendem obowiązującym w izraelskiej polityce, aby uzasadniać zbrodniczą przemoc wojenną bezpośrednimi nawiązaniami do Biblii. Palestyńczyków w ten sposób uznaje się za współczesnych Amalekitów. To oznacza, że tak jak Jahwe nakazał starożytnym Izraelitom zabicie wszystkich Amalekitów, w tym kobiet i dzieci, dzisiejsi Izraelczycy mają prawo i obowiązek podobnie obejść się z Palestyńczykami.
Nie jest to opinia marginalna. Sam izraelski Sąd Najwyższy potwierdził – identycznym odniesieniem biblijnym – że Izrael ma prawo głodzić ludność Gazy. Państwo izraelskie, które uważa się za „jedyną demokrację na Bliskim Wschodzie”, uzasadnia swoje rozumowanie w sposób nader podobny do tego, co kilka lat temu mówiło Państwo Islamskie. Izrael twierdzi, że jego celem jest tylko zagwarantowanie sobie bezpieczeństwa, ale publicznie deklaruje, że to bezpieczeństwo wymaga unicestwienia wszystkich jego wrogów (rzeczywistych i wyobrażonych).
To oczywiście nie jest jedyna możliwość. Jeden z nielicznych zaskakujących głosów rozsądku w Izraelu, były szef Mosadu Efraim Halewi, powiedział po atakach z 7 października:
„Nie mamy takiego luksusu, żeby czekać. Musimy mieć wykonalną politykę w sprawie obecności Żydów i Palestyńczyków na tym obszarze. Jesteśmy skazani na to, żeby żyć razem. Nie chcę powiedzieć, że jesteśmy skazani na to, żeby razem umrzeć. A jeżeli podejście mamy takie, że jesteśmy skazani na współistnienie, to po prostu nie możemy tak żyć, że jedna strona równania ma przewagę i ignoruje aspiracje drugiej strony. Musi się zacząć jakieś porozumienie”.
Co się dzieje, kiedy jedna lub obie strony wykluczają porozumienie? Dzieje się to, co teraz: strona silniejsza dopuszcza się czystki etnicznej albo wręcz ludobójstwa na słabszej. W takiej sytuacji czy my – zewnętrzni obserwatorzy – mamy jakiekolwiek prawo potępiać Palestyńczyków za to, że odpowiadają Izraelowi wet za wet, zbrojnym terrorem? Ale również czy my – w tym przypadku zachodni Europejczycy – rzeczywiście jesteśmy zewnętrznymi obserwatorami? Sądzę, że wśród naszych władz przeważa raczej postawa jeszcze gorsza niż u Izraela.
Najpotężniejsze kraje Europy raz za razem oświadczają, że przejmują się cierpieniem ludzi w Gazie i na Zachodnim Brzegu. To jednak nie powstrzymuje ich przed ciągłym dostarczaniem broni Izraelowi oraz blokowaniem jakichkolwiek poważnych działań dyplomatycznych przeciwko temu państwu. Dlaczego?
Rozmawiając niedawno z kilkoma wysoko postawionymi urzędnikami europejskimi z różnych krajów i partii, usłyszałem od nich to samo (oczywiście na najwyższym poziomie poufności): tak, to straszne, co wyprawia Izrael, można to nawet nazwać ludobójstwem, ale powinniśmy realistycznie zaakceptować smutny fakt, że czystki etniczne działają. Jasno wyznaczone granice i etniczna jednorodność Wielkiego Izraela mogą sprawić, że w regionie zapanuje pokój. Dopuśćmy więc do tego, a potem zaakceptujmy dokonany fakt.
czytaj także
Wielu zachodnich i żydowskich liberałów wypowiada się o Izraelu bardzo krytycznie, jednocześnie potępiając nową falę antysemityzmu widocznego na protestach studentów i różnych innych grup zachodnich społeczeństw. Stanowisko tych liberałów ma swoje uzasadnienie: owszem, palestyńskie organizacje deklarują w swoich statutach, że ich celem jest unicestwienie Izraela; owszem, popełniają one akty terroru takie jak ataki z 7 października; owszem, przez Zachód przetacza się nowa fala antysemityzmu.
Pewne rzeczy należy jednak doprecyzować. Zacznijmy od tej oczywistości, że wszelka krytyka Izraela regularnie zbywana jest jako antysemityzm i poparcie dla terroryzmu Hamasu. Ale to, że skutkiem poczynań Izraela w Gazie i na Zachodnim Brzegu będzie wzmożenie antysemityzmu, było chyba do przewidzenia? Czy więc Izrael w swoim postępowaniu świadomie, a może nawet celowo zaakceptował wzrost wrogości świata, by tym, na których poparciu polega, móc przedstawiać się jako ofiara?
Najistotniejszy jest jednak fakt, że obecnie – jak ujął to Owen Jones – życie publiczne w Izraelu tkwi całkiem dosłownie w ludobójczym uścisku. Nie chodzi nawet o to, że ruch syjonistyczny przejął państwo i wykorzystuje je do celów niepodzielanych przez większość. Chodzi o to, że nie da się przemówić do Izraelczyków, a wbrew ich państwu, ponieważ u większości z nich nastroje są nawet jeszcze bardziej antypalestyńskie. Duża część sprzeciwia się dziś rozwiązaniu dwupaństwowemu, a popiera wcielenie Gazy i Zachodniego Brzegu do Izraela. Różnica pozostaje tylko taka, że radykalni, fanatyczni syjoniści chcą to osiągnąć w sposób otwarcie brutalny, podczas gdy „liberałowie” wolą utrzymać jakieś minimalne pozory przyzwoitości.
czytaj także
W Knesecie i w izraelskiej telewizji mnożą się makabryczne debaty typu: czy w Gazie trzeba zabić tylko dorosłych mężczyzn, czy kobiety i dzieci także? Dominują uzasadnienia dla brutalnych tortur na więźniach. Dyskutuje się o tym, na ile Izrael powinien się rozrosnąć, żeby osiągnąć bezpieczeństwo: czy wystarczy „od rzeki do morza”, czy trzeba się rozciągnąć na Synaj, część Syrii i Arabii Saudyjskiej aż do Eufratu?
Po atakach z 7 października słyszeliśmy we wszystkich mediach, że żaden kontekst ich nie usprawiedliwia. Pierwsze pytanie, jakie padało w wywiadach, brzmiało: czy potępia pan/pani Hamas? Jeżeli odpowiedź zawierała choćby cień niuansu, wywiad się kończył. Teraz nadszedł czas, żeby to odwrócić. Pierwsze pytanie zawsze powinno brzmieć: czy potępia pan/pani to, czego Izrael dopuszcza się w Gazie i na Zachodnim Brzegu? Bez jednoznacznego „tak” w odpowiedzi dalsza rozmowa jest zbędna.
Nie warto też unikać odwołań do dalszej przeszłości. Problemy nie zaczęły się po wojnie sześciodniowej w 1967 roku, w wyniku której Izrael zaczął okupować Zachodni Brzeg Jordanu, ani nawet w 1948 roku, kiedy Państwo Izrael zostało uznane przez ONZ. Skaza na projekcie syjonistycznym – związek między antysemitami a syjonistami – istniała od samego początku.
Deklaracja Balfoura została wydana przez rząd brytyjski w 1917 roku jako akt poparcia dla utworzenia „domu dla narodu żydowskiego” w Palestynie, wówczas regionie Imperium Osmańskiego, zamieszkiwanym przez niewielką mniejszość żydowską. Deklaracja ta pojawiła się w liście brytyjskiego minister spraw zagranicznych Arthura Balfoura, wysłanym 2 listopada 1917 roku do barona Rothschilda, przywódcy brytyjskiej społeczności żydowskiej – tak, aby mogła zostać przekazana Syjonistycznej Federacji Wielkiej Brytanii i Irlandii.
Ten sam Balfour, „obrońca Żydów”, w 1905 roku nadzorował uchwalenie Ustawy o cudzoziemcach (Aliens Act), której główny cel stanowiło ograniczenie przyjmowania przez Wielką Brytanię Żydów z Europy Wschodniej (zwłaszcza z Rosji po pogromach z przełomu wieków). W ustawie nie wspomniano bezpośrednio o Żydach, a jedynie o tytułowych, ogólnych cudzoziemcach. „Jest jednak jasne, że jej istotnym celem było zatamowanie napływu Żydów wschodnioeuropejskich do Wielkiej Brytanii” (Tony Kushner, The Persistence of Prejudice: Antisemitism in British Society During the Second World War, Manchester 1989, s. 11). Przeprowadzenie Żydów z Europy Zachodniej do Palestyny od samego początku stanowiło więc projekt antysemicki. Nie powinno zaskakiwać, że to Niemcy – państwo będące sprawcą Zagłady – są najsilniejszym zwolennikiem Izraela w Europie. Oto humor najczarniejszy z czarnych.
Do tego dochodzi kolejny, jeszcze bardziej złowrogi wymiar. Wojna między Indiami a Pakistanem (która raczej szybko skończyła się zawieszeniem broni) była pierwszym bezpośrednim konfliktem między dwoma mocarstwami atomowymi. Złamała więc zasadę, że wojna pomiędzy państwami posiadającymi broń jądrową nie powinna w ogóle wybuchnąć, ponieważ oczywiście doprowadziłaby do wzajemnego zniszczenia. Dziś jednak różne kraje, od Rosji po Izrael, regularnie powołują się na możliwość pierwszego uderzenia, jeśli coś zagrozi ich istnieniu. Mają nadzieję, że taki czyn nie będzie konieczny, ale…
Jeżeli podstawowym aksjomatem stojącym za zimną wojną była doktryna MAD (Mutually Assured Destruction, wzajemnie gwarantowanego zniszczenia), dzisiejsze zabawy z bronią wydają się kierować zasadą NUTS (Nuclear Utilization Target Selection), czyli ideą, że można uderzyć z chirurgiczną precyzją i zniszczyć arsenał nuklearny wroga, a własna tarcza antyrakietowa zabezpieczy przed jego przeciwuderzeniem.
Nieczuli buntownicy: Narcyzm narodowy, autorytaryzm i potrzeba destrukcji
czytaj także
Stany Zjednoczone stosują strategię różnorodną: zachowują się tak, jak gdyby wciąż ufały logice MAD w stosunkach z Rosją i Chinami, natomiast wobec Iranu i Korei Północnej kusi je praktykowanie NUTS. Paradoksalny mechanizm MAD obraca logikę samospełniającej przepowiedni w logikę „samoudaremniającego się zamiaru”. Pewność każdej ze stron, że na jej atak atomowy druga strona odpowie z pełną, niszczycielską mocą, w przeszłości gwarantowała, że nikt nie rozpęta wojny. Dziś natomiast logika NUTS polega na czymś przeciwnym: możemy zmusić wroga do rozbrojenia, jeżeli dopilnujemy, że uderzymy bez ryzyka kontrataku. Gdy jednak to samo mocarstwo równocześnie stosuje dwie wyraźnie sprzeczne strategie, uwidocznia się fantazmatyczny charakter całego rozumowania.
W takiej sytuacji możemy jedynie zmobilizować międzynarodową opinię publiczną, aby doprowadziła do kategorycznej kryminalizacji jakichkolwiek pogróżek dotyczących zastosowania jądrowej albo innej broni masowego rażenia. Przywódców i państwa, które w ogóle rozważają taką możliwość, należałoby traktować jak pariasów, odrażające, podludzkie potwory. Wszystkie chwyty przeciwko nim powinny być dozwolone – od masowego bojkotu po osobiste upokorzenie.
Radykalne odrzucenie broni jądrowej jest konieczne, ponieważ NUTS jedynie ujawnia ukryty paradoks strategii MAD. Nic tego paradoksu nie podkreśla lepiej niż pojęcie tak zwanego „uderzenia uprzedzającego” – natarcia atomowego na wroga dokonanego po to, żeby zapobiec atakowi na nas. To jest jak kara wykonana z wyprzedzeniem, zanim sprawca popełni przestępstwo – tak, że nawet jeśli uderzymy pierwsi, nasz czyn liczy się jako drugi w kolejności, jako reakcja.
Podstawowy paradoks logiki odstraszania MAD polega na tym, że jeżeli doktryna działa doskonale, to sama siebie znosi. Czyli może ona funkcjonować tylko dzięki własnej niedoskonałości (zagrożeniu, że jednak nie zadziała; że jedna ze stron mimo wszystko naciśnie czerwony guzik).
Ci, którzy dziś posługują się logiką NUTS, nie są irracjonalni – ale przeciwnie: są aż zbytnio racjonalni. Wyciągają z rozumowania MAD jak najdalej idące, „racjonalne” konsekwencje, ignorując przy tym niedoskonałość, która w okresie zimnej wojny zapewniała jej funkcjonowanie. Tu ponury dowcip polega na tym, że konsekwentne opieranie się na logicznym rozumowaniu prowadzi do szaleństwa.
Wbrew wszelkim własnym instynktom jestem tu skłonny użyć słowa „mądrość”: mądrze jest przyjąć, że doskonała logika działa tylko wtedy, gdy nie zostanie doprowadzona do samego końca i sprawdzona w rzeczywistości. Tak to wygląda w prawdziwym życiu: jest ono pełne kompromisów i zaprzeczeń nawet na podstawowym poziomie. Jedna z postaci w Roku Potopu Margaret Atwood mówi o globalnej katastrofie: „Nikt się nie przyznał, że wiedział. Jeżeli inni zaczynali o tym rozmawiać, zaraz przestawało się ich słuchać, bo to, co mówili, było zarazem oczywiste i nie do pomyślenia”.
Tak właśnie większość reaguje na okropności dziejące się obecnie w Gazie i nie tylko. Ludzie wiedzą, ale ignorują tych, którzy o tym mówią, bo sprawa jest „zarazem oczywista i nie do pomyślenia”. Rozwiązaniem byłaby „renormalizacja” Żydów, potraktowanie ich nie inaczej niż wszystkich innych ludzi – w ten sposób to, jak obecnie postępują, stanie się do pomyślenia jako bynajmniej nieoczywiste.
Co mamy robić w takiej sytuacji? Wśród intelektualistów dominuje atmosfera przygnębionej rezygnacji: za sprawą nowego populizmu manipulacja ideologiczna doszła do takiego poziomu, że to, co niegdyś nazywało się „krytyką ideologii”, dziś raczej nie działa skutecznie. Przestrzeń publiczną tak przesycił cynizm, że ideologia panująca potrafi łatwo wchłaniać każdą krytykę jako podległy jej moment własnego funkcjonowania.
Odebranie prawicy monopolu na śmiech to kwestia życia i śmierci
czytaj także
Trump to obsceniczny, postmodernistyczny pajac, nietraktujący poważnie własnej retoryki chrześcijańskiego fundamentalizmu – jest karykaturą samego siebie. Kluczową rolę odgrywają plotki: postacie życia publicznego nie oczekują nawet, że ich wypowiedzi zostaną potraktowane poważnie. Mierzenie ich standardami prawdy obiektywnej mija się z celem.
Taki pesymizm – choć do pewnego stopnia trafny – sprzyja jednak ludziom u władzy. Czy nie widzimy każdego dnia, że cenzura pośrednia i bezpośrednia szczególnie rośnie w siłę? Wystarczy wspomnieć, że prosyjonistyczna sieć ściśle kontroluje to, co może się pojawiać w mediach, relatywizując doniesienia o brutalności izraelskiej armii jako „rzekome”.
Pojawia się też jednak nowy typ reportera, gotowego bez ograniczeń poświęcić się jednej sprawie – ktoś w rodzaju Juliana Assange’a czy Owena Jonesa. Na Zachodzie też mamy swoich Nawalnych. Panika, jaką wywołują oni w kręgach władzy, stanowi dowód, że pomimo cynicznych manipulacji podawanie faktów wciąż działa. Takie postacie to prawdziwi bohaterowie dnia dzisiejszego – a ich sarkastyczny, czarny humor może nas wyzwolić.
**
Z angielskiego przełożyła Aleksandra Paszkowska.