Tuż po odzyskaniu niepodległości sejmowa prawica odmówiła ustanowienia 1 Maja świętem państwowym. Państwo polskie, mówili socjaliści, straciło okazję pokazania, że jego postawa wobec robotników różni się od postawy rosyjskich, austriackich czy pruskich zaborców – oraz że bezmyślna polityka prawicy odbiera robotnikom wiarę w Polskę.
Odzyskanie niepodległości w 1918 roku otworzyło przed Polakami możliwość swobodnego wyboru terminów i charakteru świąt państwowych. Jedną z najbardziej narzucających się dat był 3 maja – rocznica uchwalenia konstytucji z 1791 roku. Dokument przyjęty przez tzw. Sejm Czteroletni od dawna był szeroko akceptowanym symbolem niepodległościowych aspiracji narodu polskiego, choć od upadku powstania listopadowego dość krytycznie wypowiadali się na jego temat przedstawiciele lewicowych ugrupowań.
Kwestią święta państwowego sejm niepodległej Polski zajął się już w początkach swej kadencji, 29 kwietnia 1919 roku. Jak zanotowali obserwatorzy, obrady przebiegały tego dnia względnie spokojnie i raczej nie spodziewano się poważniejszych awantur.
Pod wnioskiem w sprawie ustanowienia trzeciomajowego święta podpisali się przede wszystkim przedstawiciele prawicy i centrum, ale znalazło się tam też np. nazwisko znanego z lewicowych poglądów księdza Eugeniusza Okonia. Poseł Wojciech Korfanty, wędrujący z listą poparcia po sali sejmowej, podszedł również do lidera socjalistów Ignacego Daszyńskiego.
Były premier oświadczył, że gotów jest się podpisać, ale wtedy dopiero, gdy Korfanty podpisze się mu pod wnioskiem PPS o ustanowienie „święta pracy” w dniu 1 maja. Chodziło w nim o to, by robotnicy mieli prawo swobodnego udziału w organizowanych tego dnia uroczystościach, nie ryzykując zwolnienia z pracy czy utraty zarobków. Zgody jednak nie osiągnięto, a korespondent „Kuriera Polskiego” zanotował, że Korfanty i Daszyński rozmawiali, „drocząc się jak przekomarzające przyjaciółki”.
„Dlaczego struchleli nasi wyzyskiwacze?”, czyli Pierwszy Maja po raz pierwszy
czytaj także
Jako pierwszy pod głosowanie trafił projekt PPS. Został odrzucony, zyskując niecałe 50 głosów. Poparli go tylko socjaliści, posłowie PSL „Lewica” oraz dwóch posłów PSL „Wyzwolenie”. Przeciwko zagłosowała cała prawica, centrum, a wraz z nimi nawet część „wyzwoleńców”.
W ławach sejmowych socjalistów zapanowała ogromna wrzawa. „Zrobiliście w tej chwili bezdenne głupstwo, idiotyczne głupstwo!” – krzyczał do przeciwników pierwszomajowego święta wzburzony Daszyński. „My chcemy pracować, nie chcemy tylu świąt, mamy święta katolickie” – odpowiedział mu poseł klerykalno-konserwatywnego Polskiego Zjednoczenia Ludowego, ksiądz Szczęsny Starkiewicz. Korespondent „Gońca Krakowskiego” zanotował, że w pewnym momencie w kierunku Daszyńskiego ruszył energicznie ksiądz Paweł Pośpiech, poseł prawicowego Związku Ludowo-Narodowego. Wtedy ze swych miejsc zerwali się socjaliści, a duchowny musiał pośpiesznie wrócić do ław prawicy.
Wrzawa nie ustawała mimo starań marszałka, który dzwonkiem próbował przywołać parlamentarzystów do porządku. Ze strony socjalistów padały coraz ostrzejsze okrzyki. Nazwali Sejm „parodią”, a poseł Norbert Barlicki zakomunikował, że należy po prostu „rozpędzić tę bandę!”. Jeszcze dalej posunął się Zygmunt Klemensiewicz, były oficerów Legionów, który zaczął grozić posłom prawicy i tłumaczyć im, że „wystarczy konopi na stryczki”.
Awanturę przerwał dopiero sam Daszyński. Na rzucone przez niego hasło posłowie socjalistyczni demonstracyjnie opuścili salę obrad. Na taki sam krok zdecydowała się też część przedstawicieli PSL „Lewica”. Pod ich nieobecność pozostali posłowie jednomyślnie zagłosowali za ustanowieniem święta państwowego w dniu 3 maja.
W następnych dniach prasa rozpisywała się o „niesłychanej burzy” w Sejmie. Tak jej przebieg komentował w „Gazecie Warszawskiej” endecki poseł Władysław Jabłonowski: „Grupa posłów socjalistycznych zachowuje się w Sejmie tak, jakby była złożona z jaskiniowców, z jednostek gruboskórnych i uwstecznionych moralnie, pod względem obyczajowym stojących na poziomie apaszów. Po odrzuceniu wniosku w sprawie uznania dnia 1 maja za powszechne w całej Polsce święto, wniosku pretensjonalnego i chybionego, burdą niezadowolonych socjalistów kierował sam leader partii, poseł Daszyński, który, jak się okazało, potrafi to lepiej robić, niż przeznaczony do robienia tumultu w Sejmie towarzysz Pużak. Poseł Daszyński wprost wył jak stary pawian”.
czytaj także
Endecki „Dziennik Polski”, odnosząc się do gróźb miotanych przez socjalistów, stwierdzał, że „Barlicki niechybnie byłby gotów pójść śladem Lenina i rozpędzić Sejm przy pomocy bolszewickiej hołoty”.
Socjaliści zaś twierdzili, że domagali się tylko, by polski Sejm uszanował zwyczaje i tradycje klasy robotniczej. „Czegóż się klub socjalistów we wniosku tym domagał?” – pytał Norbert Barlicki. – „Może święto 1 maja chciał narzucić wszystkim warstwom społecznym? Może z powodu tego święta zażądał szczególnych ulg, które zbytnio obciążyć by mogły skarb państwa? Nie! Klub nasz po prostu zażądał w imieniu robotników uznania prawa świętowania dla tych, którzy chcą 1 maja świętować. Nic więcej!”.
Socjaliści wskazywali, że państwo polskie straciło okazję zademonstrowania, że jego postawa wobec robotników różni się od postawy rosyjskich, austriackich czy pruskich zaborców. Podkopuje się w ten sposób wiarę, że niepodległa Polska przynieść może szerokim masom społecznym poczucie prawdziwej wolności. PPS-owski „Robotnik” tak pisał dzień po zajściach w Sejmie: „Pierwszy Sejm polski olbrzymią większością oświadczył: Co było, to było! Wyście walczyli każdego 1 maja przeciwko zaborcom, wyście w tej walce najwięcej i najstraszniej ucierpieli, ale nie myślcie, że wam przez to wolno roić o przetworzeniu Polski na ład sprawiedliwy”.
W ostrych słowach potępiano przeciwników pierwszomajowego święta, wskazując, że przeciwko robotniczym aspiracjom sprzysięgła się „czarna reakcja prawicy na spółkę z przedstawicielami chłopów-posiadaczy i NZR-owcami” [Narodowy Związek Robotniczy – przyp. aut.]. Socjaliści byli szczególnie zawiedzeni postawą ludowców. „Robotnik” stwierdził, że ci spośród nich, którzy głosowali przeciwko wnioskowi, „haniebnie zdradzili proletariat miejski i wiejski”.
Według „wyzwoleńców” zarzuty były „niezupełnie słuszne”, a nagły wniosek socjalistów zaskoczył posłów. Tego rodzaju uchwałę należało zgłosić po uprzednim porozumieniu się z PSL. Redagowane przez posłankę Irenę Kosmowską pismo „wyzwoleńców” samo przekonywało, że „robotnicy winni odczuć, iż w wolnej Ojczyźnie nie są upośledzeni” oraz że „mają prawo w dniu, który sobie za święto obrali, wyrazić swe postulaty i pragnienia”.
Po porażce w głosowaniu sejmowym PPS postanowiła przenieść temat pierwszomajowego święta na poziom zbierających się na następnego dnia rad miejskich. 30 kwietnia warszawski radny Tadeusz Hołówko zgłosił wniosek o zawieszenie pracy w instytucjach samorządowych w dniu 1 maja. Rada odrzuciła go stosunkiem 48 do 40 głosów. Podobnie jak w Sejmie, i tutaj doszło do awantury. Lewica demonstracyjnie opuściła salę obrad, zebrana na galerii publiczność zaczęła śpiewać pieśni rewolucyjne, w kierunku radnych prawicy poleciało krzesło, a posiedzenie trzeba było przerwać.
czytaj także
Inny przebieg miały obrady w Łodzi. Tu, mimo zgodnego sprzeciwu polskiej i żydowskiej prawicy, rada uznała 1 maja za święto i wezwała ludność do powstrzymania się od pracy. Tekst przyjętej na posiedzeniu uchwały głosił: „niechaj w dniu, kiedy we wszystkich krajach rozbrzmiewać będzie hasło »Braterstwo wolnych ludów!«, uroczyste święto manifestacyjne podkreśli proletariatowi całego świata, że w niepodległej Republice Polskiej lud pracujący w zwartych szeregach czeka na dzień walki o ostateczne zwycięstwo socjalizmu”.
W Radzie Miejskiej w Lublinie pod nieobecność kilku endeckich radnych PPS próbowała doprowadzić do ustanowienia 1 maja dniem wolnym dla pracowników magistratu, a także do zarządzenia, by na budynku ratusza wywieszano tego dnia czerwony sztandar. Radni prawicy i centrum w geście protestu opuścili salę obrad, a posiedzenie trzeba było przerwać. Następnej nocy jacyś „nieznani osobnicy” i tak zawiesili na ratuszu czerwoną chorągiew, której z uwagi na zbliżającą się pierwszomajową manifestację nikt nie odważył się ściągnąć.
Występując o ustanowienie święta robotniczego, PPS z wyraźnym dystansem potraktowała jednocześnie zarządzone przez Sejm obchody rocznicy uchwalenia Konstytucji 3 Maja. Tak pisało partyjne pismo, redagowane przez posła Feliksa Perla: „Nie ulega wątpliwości, że gdyby nie święto robotnicze 1 maja, to rocznica Konstytucji 1791 r. nie doczekała by się godności urzędowego święta narodowego. Nasi »patrioci« od początku przeciwstawili 1 majowi tę najbliższą datę i w taki to zupełnie niewłaściwy sposób zrodziło się święto narodowe”. Socjaliści już w okresie zaborów przekonywali, że uwielbienie prawicy dla dnia 3 maja wiążę się z jej tęsknotą za „dawną krainą swobód szlacheckich, krainą pańszczyzny, ucisku i niewoli ludu wiejskiego”.
Smełka-Leszczyńska: Dajmy się wszystkim wyspać, a potem porozmawiamy [rozmowa]
czytaj także
PPS podkreślała historyczną wartość konstytucji i przekonywała, że zasługuje ona na pamięć jako „próba wzmocnienia państwa i ocalenia niepodległości przez naprawę ustroju politycznego, przez usiłowanie położenia kresu samowoli i anarchii magnacko-sejmikowej”. Z drugiej jednak strony traktowała ją jako dokument anachroniczny, oderwany od realiów XX wieku i mało atrakcyjny z perspektywy nowoczesnego społeczeństwa.
„Konstytucja 3 Maja? Jest to tylko pamiątka historyczna, niezdolna do obudzenia żadnych żywszych uczuć” – pisał „Robotnik” w 1924 roku. „Czyż człowiek dzisiejszy może przejąć się faktem, że Konstytucja 3 Maja pozwalała mieszczaństwu nabywać dobra ziemskie, dawała wolność osobistą mieszczaństwu tylko w królewskich miastach, a przedstawicielom mieszczaństwa dawała głos doradczy w Sejmie w sprawach miejskich? Albo czy można świętować z tej przyczyny, że umowy między włościanami a szlachtą folwarczną oddawano pod opiekę prawa krajowego, pozostawiając i poddaństwo i pańszczyznę? Albo kto ma się dziś cieszyć z tego, że Konstytucja 3 Maja prawo wyborcze przyznawała tylko posesjonatom i zaprowadzała dziedziczność tronu? Wszystko to jest tak dalekie od współczesnej świadomości, że nie może znaleźć szczerego oddźwięku”.
Dla prawicy natomiast niemożliwe było wyrażenie zgody na ustanowienie święta 1 maja. Była to przecież uroczystość jednej tylko klasy społecznej, przez co podważała „”jedność narodową”, o którą tak usilnie zabiegali przedstawiciele środowisk nacjonalistycznych, chrześcijańskich i konserwatywnych. Zgoda na święto pierwszomajowe oznaczałaby też kapitulację przed lewicową opozycją i niewątpliwie byłaby odebrana jako usankcjonowanie zasadności jej postulatów.
Nie idź do pracy. To szatan puszcza mejle, to szatan daje dyplomy [podcast]
czytaj także
W reakcji na sejmową awanturę, endecki „Dziennik Polski” pisał w maju 1919 roku, że „hasłu: »Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się!« należy przeciwstawić wezwanie: »Ludzie dobrej woli, którzy nosicie w sercu ojczyznę, łączcie się!« Przeciwstawcie się tym, którzy jej nie uznają, którzy w rozpętaniu walk klasowych i w krzewieniu nienawiści społecznej widzą środki do utopijnego komunistycznego szczęścia. Dezorganizować do reszty strajkami zniszczony wojną i rabunkami przemysł, rozpalać namiętności demagogicznymi hasłami, podjudzać ciemne masy proletariatu i pchać je do gwałtów terrorystycznych, to znaczy podkopywać fundamenty gmachu Ojczyzny, udaremniać jej budowę. To obłęd i zbrodnia”.
Lewica odpowiadała, że to właśnie bezmyślna polityka prawicy odbiera robotnikom wiarę w Polskę i zagraża przyszłości państwa. „Polski Sejm okazał się najreakcyjniejszym z Sejmów świata” – pisał PPS-owski „Naprzód” 1 maja 1919 roku. „Nie chce znać żądań robotniczych. Kopie je z pogardą i śmieje się… Bezdenne głupstwo! – zawołał towarzysz Daszyński. Gorzej jeszcze! Zbrodniczy egoizm, tępota i zgubne dla Polski zaślepienie”.
W Drugiej Rzeczypospolitej nie udało się wypracować zgody politycznej dla ustanowienia święta pracy. Odpowiednią ustawę przyjął dopiero zdominowany przez komunistów Sejm Ustawodawczy w kwietniu 1950 roku. Od tego momentu 1 maja oficjalnie stał się świętem państwowym i dniem wolnym od pracy.
**
Przemysław Kmieciak – z wykształcenia politolog, z zawodu księgowy, z zamiłowania historyk na trudnym odcinku popularyzacji dziejów polskiej lewicy.