Dla przeciętnego obywatela UE jedynym skojarzeniem z tą prezydencją był uścisk dłoni Orbána z Putinem. Ale węgierska prezydencja to rozszerzenie strefy Schengen, pożyczka dla Ukrainy, nowy pakiet sankcji i częściowe negocjacje w sprawie Bałkanów Zachodnich.
Tekst 444.hu jest owocem współpracy Krytyki Politycznej z niezależnymi redakcjami polskimi i węgierskimi. Polska rozpoczęła prezydencję w Radzie Unii Europejskiej, Węgry zakończyły. Poprosiliśmy 444 o podsumowanie węgierskiego półrocza.
„Przewodnictwo nie oznacza, że jesteś szefem Europy. Wręcz przeciwnie, oznacza, że masz znajdować kompromisy” – usłyszał Viktor Orbán w czerwcu ubiegłego roku, kiedy Węgry obejmowały prezydencję w UE od premiera Belgii Alexandra De Croo.
czytaj także
De Croo miał powody do obaw, że Orbán zignoruje jego przykazania, ale i tak pierwsze tygodnie węgierskiej prezydencji z pewnością mocno go zszokowały. Orbán z hukiem wkroczył do Unii Europejskiej za pomocą zaplanowanej i starannie przeprowadzonej kampanii politycznej. Pod hasłem misji pokojowej rozpoczął podróż dyplomatyczną, podczas której robił dokładnie to, przed czym przestrzegał go de Croo: prezentował się jako szef Europy.
Dyplomatyczny hazard
Ponieważ prezydencja w Radzie Unii Europejskiej nie daje jej przewodniczącemu żadnych uprawnień do reprezentowania UE na zewnątrz, przywódcy Wspólnoty jeden po drugim spieszyli się z wyjaśnieniami, że węgierski premier nie prowadzi rozmów w ich imieniu. Węgierskiemu rządowi jednak wcale to nie przeszkadzało. W mediach społecznościowych informacje dotyczące podróży do Moskwy ukazywały się z logo węgierskiej prezydencji, a w rządowym serwisie informacyjnym Gergely Gulyás podawał, że Orbán prowadził rozmowy z Władimirem Putinem jako rotacyjny przewodniczący i szef rządu.
Przez pierwsze trzy tygodnie lipca Orbán był na ustach wszystkich. Podczas gdy w UE zajmowano się wyborem nowych liderów, węgierski premier zajął przestrzeń polityczną, opustoszałą w wyniku przejściowych zmian. Wprawdzie na krótko, ale jednak zdobył międzynarodowe zainteresowanie, na które czekał od lat. Zamiast rozwiązywać problemy węgierskiej edukacji czy ochrony zdrowia, zajmował się konfliktem o charakterze globalnym i choć nie miał najmniejszych szans na osiągnięcie pokoju, nie było to dla niego żadnym problemem.
Mosty w Budapeszcie udekorowane flagami Chińskiej Republiki Ludowej. Chińczyk, Węgier – dwa bratanki
czytaj także
Ten dyplomatyczny hazard miał jednak swoją cenę. Orbán stracił nawet tę resztkę kredytu zaufania, którą miał jeszcze u liderów UE. Podobnie jak Komisja Europejska również wiele państw członkowskich zapowiedziało bojkot nieformalnych spotkań na szczycie, które podczas swej prezydencji organizowały Węgry.
Wysoki przedstawiciel Unii ds. zagranicznych i polityki bezpieczeństwa Josep Borrell przeniósł do Brukseli planowany w Budapeszcie szczyt spraw zagranicznych, a państwa członkowskie prześcigały się w tym, kto wyśle do pięciogwiazdkowych hoteli w Budapeszcie urzędników najniższej rangi. Były to jednak tylko symboliczne kroki, bez większego znaczenia.
Dyplomatyczna podróż Orbána wyrządziła prawdziwą szkodę w postrzeganiu prezydencji. Po letniej przerwie we wrześniu pracom w Unii towarzyszyła już wrogość do prezydencji Węgier nie tylko ze strony Komisji, ale także niektórych państw członkowskich zasiadających w Radzie, a dla przeciętnego obywatela UE jedynym skojarzeniem z tą prezydencją był uścisk dłoni Orbána z Putinem.
Wybuch, potem ulga
Napięcie, które narastało od lipca, osiągnęło punkt kulminacyjny 9 października, kiedy po wystąpieniu Orbána w Strasburgu w Parlamencie Europejskim doszło do debaty politycznej o temperaturze niespotykanej od lat. Premier Węgier już w 2011 roku po swoim wystąpieniu na temat węgierskiej prezydencji znalazł się wprawdzie pod ostrzałem europosłów, ale tym razem na ring wkroczyła również Ursula von der Leyen.
Przewodnicząca Komisji zaatakowała politykę Orbána wobec Ukrainy, posługując się przykładem powstania 1956 roku, a także wspomniała o przemytnikach ludzi, zwolnionych z więzień przez węgierski rząd oraz o chińskich policjantach widywanych w Budapeszcie. W odpowiedzi Orbán ubolewał nad brakiem profesjonalnej debaty oraz nad „żałośnie upolitycznioną” Komisją.
Podczas debaty w PE postrzeganie węgierskiej prezydencji osiągnęło najwyższy poziom krytyki, ale już pod koniec października zaczęło się to zmieniać. Punktem zwrotnym było przegłosowanie finansowanej z zamrożonych aktywów rosyjskich pożyczki w wysokości 35 miliardów euro dla Ukrainy. Był to pierwszy poważny wynik węgierskiej prezydencji w ciągu całego półrocza. Decyzja ta wymagała również gestu ze strony rządu Węgier, gdyż na posiedzeniu Rady Ministrów Spraw Zagranicznych Węgierski minister Péter Szijjártó wstrzymał się od głosu.
Węgry stały się jednym z przyczółków Chin w UE. Kto na tym skorzysta?
czytaj także
Nieformalny listopadowy szczyt UE w Budapeszcie również zapowiadał łagodzenie napięcia. Pomimo że jeszcze w lecie kilka państw członkowskich groziło bojkotem spotkania, ostatecznie jednak wszyscy przybyli do Budapesztu. Sprzyjającym Orbánowi czynnikiem był również wybór daty spotkania – szczyt odbył się bezpośrednio po wyborach prezydenckich w USA, przywódcy UE w Budapeszcie mieli więc po raz pierwszy okazję omówić spodziewane skutki zwycięstwa Donalda Trumpa dla Europy.
Najważniejszym rezultatem nieformalnego szczytu UE było wydanie deklaracji budapeszteńskiej w sprawie nowego ładu na rzecz europejskiej konkurencyjności. Dokument nie ma wprawdzie wagi prawnej, ale ma znaczenie polityczne i określa podstawowe cele na rzecz zwiększenia konkurencyjności UE. Oświadczenie to jest istotne dla Orbána, ponieważ rozwijanie konkurencyjności było najważniejszym zobowiązaniem węgierskiej prezydencji. A dla Unii jest ważne, ponieważ od czasu raportu Mario Draghiego problem ten stał się kluczowy w życiu Wspólnoty.
Schengen i nowy pakiet sankcji
W grudniu o poprawie oceny węgierskiej prezydencji zadecydowały dwie sprawy. Jedno rozwiązanie zostało wdrożone niespodziewanie, drugie było wynikiem wieloletniej pracy.
Z powodu prorosyjskiego nastawienia Orbána prawie nikt nie spodziewał się, że podczas węgierskiej prezydencji UE przyjmie nowy pakiet sankcji wobec Rosji. Jeszcze w październiku europosłowie sądzili, że z nowymi sankcjami trzeba będzie zaczekać do początku prezydencji Polski, ponieważ negocjacje w tej sprawie utknęły w martwym punkcie. Natomiast w grudniu pod przewodnictwem Węgier przyjęto 15. pakiet sankcji.
czytaj także
Kolejnym sukcesem węgierskiej prezydencji było rozszerzenie strefy Schengen. W grudniu Austria jako ostatnie państwo członkowskie wycofała swoje weto, dzięki czemu Bułgaria i Rumunia z pełnią praw członkowskich mogły przystąpić do strefy swobodnego przepływu osób.
Węgry już w 2011 roku, podczas swojej poprzedniej prezydencji, chciały osiągnąć przyłączenie obydwu państw do strefy Schengen, ale proces się przeciągał. Najpierw Holandia, potem Austria stawiały weto, podając różne powody, m.in. obawy co do łamania praworządności, korupcji oraz zorganizowanej przestępczości.
W tej sprawie w listopadzie minister spraw wewnętrznych i wicepremier Węgier Sándor Pintér zorganizował w Budapeszcie szczyt ministrów spraw wewnętrznych pięciu państw. Na spotkaniu strony opracowały pakiet, którego częścią było wzmocnienie ochrony granicy bułgarsko-tureckiej i stworzenie wspólnego kontyngentu UE. Po tym, jak na grudniowym posiedzeniu Rady Spraw Wewnętrznych postanowienie zostało jednogłośnie przyjęte, Austria odstąpiła od swojego weta.
Rozszerzenie strefy Schengen bez wątpienia było największym sukcesem prezydencji węgierskiej, dzięki tej decyzji po 17 latach oczekiwania Bułgaria i Rumunia przystąpiły do strefy. Fakt ten będzie miał też istotne znaczenie dla Węgier, otwarcie bowiem od 1 stycznia granicy węgiersko-rumuńskiej uruchamia istotne zmiany w obszarach przygranicznych.
Co nie wyszło tak, jak oczekiwano
Jeszcze przed objęciem prezydencji Węgrzy jako ważny cel wskazywali rozszerzenie Unii, chcieli je osiągnąć dla wszystkich państw Bałkanów Zachodnich. Od kiedy wybuchła pełnoskalowa wojna i Ukraina zaczęła kandydować do członkostwa w Unii, rząd węgierski coraz częściej wskazywał kraje bałkańskie jako ofiary podwójnej strategii rozszerzania. Ponieważ państwa te w ostatnich latach nie uczyniły prawie żadnych postępów, argument ten nie był bezpodstawny.
Ostatecznie węgierska prezydencja przyniosła w tej dziedzinie rezultaty, chociaż na pewno nie takie, jakich oczekiwano. Otwarto dwa nowe rozdziały negocjacyjne z Albanią i zamknięto jeden rozdział z Czarnogórą. Ponadto poinformowano Serbię, że może przygotowywać się do negocjacji w sprawie klastra dotyczącego konkurencyjności. W czasie prezydencji nie udało się natomiast poczynić postępów w negocjacjach z Macedonią Północną, Bośnią i Hercegowiną czy z Kosowem. A Ukraina i Mołdawia nie były nawet uwzględnione w programie negocjacji węgierskiej prezydencji.
Jeśli popatrzymy tylko na liczby, węgierska prezydencja nie przyniosła znaczących wyników. Trzeba też jednak widzieć, że z powodu sytuacji przejściowej w instytucjach UE ani Parlament Europejski, ani Komisja Europejska nie mogły w czasie tego cyklu pracować na pełnych obrotach.
Podczas prezydencji zamknięto w sumie dziewięć spraw legislacyjnych z PE, co – jak podaje węgierski tygodnik gospodarczy „HVG” – stanowi negatywny rekord, gorszy od wyników innych prezydencji, działających również w sytuacjach przejściowych. Przedstawicielka Fideszu w PE Enikő Győri na dorocznym przesłuchaniu u ministra ds. UE Jánosa Bóki tłumaczyła to wyjątkowo krytyczną postawą PE wobec Orbána, twierdząc, że w PE umyślnie „zamrażano” sprawy, blokując negocjacje z Radą.
Nagły zwrot Orbána
Ponieważ sam Orbán podczas grudniowego szczytu UE przyznał na konferencji prasowej, że zamiast biurokratycznej prezydencji świadomie wybrał prezydencję polityczną, jego wyniki również należy oceniać przede wszystkim z punktu widzenia politycznego. Jeżeli w taki sposób spojrzymy na węgierskie półrocze, to rozszerzenie strefy Schengen, pożyczkę dla Ukrainy, nowy pakiet sankcji i częściowe negocjacje w sprawie Bałkanów Zachodnich można uznać za osiągnięcia. Osiągnięciem na pewno nie była misja pokojowa.
A przecież Orbán również Ukrainę określił jako najważniejszą kwestię polityczną, bo jak sam mówił, wojną zajmował się najwięcej. W praktyce oznaczało to lipcową misję pokojową i wrzuconą nieoczekiwanie w grudniu chaotyczną propozycję zawieszenia broni na okres świąteczny. Żadne z tych działań nie przyniosło jednak konkretnych rezultatów.
Sygnałem niepowodzenia misji pokojowej był fakt, że już w grudniu Orbán zaprzeczał, jakoby swoją lipcową podróż do Kijowa, Moskwy i Pekinu odbywał w charakterze rotacyjnego przewodniczącego Rady UE. Twierdził, że prowadził jedynie dwustronne rozmowy dyplomatyczne, ponieważ z powodu braku konsensusu w UE, nie miał faktycznego pola manewru. Trudno się z tym zgodzić, skoro latem rząd w Budapeszcie twierdził jeszcze coś zupełnie przeciwnego. Gdyby misja pokojowa zakończyła się sukcesem, Orbán z pewnością nie przepuściłby okazji, żeby na koniec prezydencji ogłosić to światu.
Ponieważ w drugiej połowie katastrofalna ocena węgierskiej prezydencji trochę się poprawiła, również pamięć Komisji stała się nieco bardziej wybiórcza. Przykładem była grudniowa konferencja prasowa, na której von der Leyen wykonała wyraźny gest w stronę Orbána. Pochwaliła osiągnięcia jego prezydencji, zwłaszcza rozszerzenie Schengen, pożyczkę dla Ukrainy oraz pakiet sankcji wobec Rosji. Ważniejsze jednak było to, że nawet jednym słowem nie zająknęła się na temat misji pokojowej.
Następujące po sobie prezydencje związane są głównie z pracą o charakterze administracyjnym, dlatego zazwyczaj już po pół roku nikt ich nie pamięta. Ale prezydencja Węgier zapewne jeszcze przez jakiś czas zostanie nam w pamięci. Jednak nie z powodu jej sukcesów, ale raczej cyrku politycznego, jaki odstawił Viktor Orbán.
czytaj także
Tak jak bywało już wiele razy w przeszłości, i tym razem węgierski premier znalazł luki w funkcjonowaniu Unii, zajął opustoszałą przestrzeń i wykorzystał ją do własnych celów. Orbán widział prezydencję nie jako instytucję stworzoną w celu wspierania ustawodawstwa UE, ale jako sposobność do autoprezentacji, którą można wykorzystać do własnych politycznych interesów. Wiedział, że nie może być szefem Europy, ale robił wszystko, aby wyborcy uwierzyli, że jednak nim jest.
**
Kristóf Molnár – dziennikarz węgierskiego serwisu 444.hu.
Z węgierskiego przełożyła Anna Boros | Voxeurop